Czy Słowo zamieszkało już wśród nas?
Początek nowego roku kalendarzowego skłania do refleksji nad czasem – nieodłączną częścią naszego życia. Dzięki czasowi doświadczamy następstwa wydarzeń. Wraz z jego upływem starzejemy się i przemija nasze życie. Czas to nasze przekleństwo, które nie pozwala nam zobaczyć świata i ludzi takimi, jakimi są naprawdę, bo widzimy jedynie, co i jakie jest teraz, w danym momencie. Czas może być jednak także nośnikiem nadziei.
Jest jednym z największych darów, jakie otrzymaliśmy od Boga, będąc jednocześnie także zadaniem. Dobrze wykorzystany czas daje szczęście i przybliża nas do życia z Bogiem tam, gdzie traci on swoje władanie. Natomiast stracony czas rodzi w nas smutek na zawsze zaprzepaszczonej szansy.
Czas sprawia, że przeżywamy życie jako etapy drogi. Początek roku może nam więc pomóc odpowiedzieć na pytanie: na jakim etapie swojej drogi jestem obecnie? To także moment spojrzenia wstecz na miniony rok i przyjęcia postawy Maryi, która „zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2,19). Takie podejście do wydarzeń minionych pozwala spojrzeć na przeszłość z perspektywy Boga i podjąć wyzwanie kolejnych dni z większą otwartością na Bożą wolę i z większym zaufaniem wobec Opatrzności.
Upływ czasu uświadamia nam ograniczoność naszego człowieczeństwa. Równocześnie możemy raz po raz zachwycać się i zadziwiać tym, że Bóg zechciał tej ograniczoności się poddać w osobie Jezusa Chrystusa, przez którego „przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów (…)” (Ef 1,5). Bóg chciał mieć na ziemi swój początek i koniec, chciał przyjąć ludzkie ciało i w tym ciele doświadczyć dramatu śmierci. Wkroczywszy w historię świata i przebywszy drogę poprzez czas otworzył go na wieczność, ukazując bezkresny horyzont świata, w którym nie ma już żadnego „przedtem” i „potem”, lecz wieczne „teraz” w Bogu.
„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (J 1,1). Znamy dobrze te słowa, które otwierają Ewangelię wg św. Jana. Kryją one w sobie nie tylko teologiczną, ale także filozoficzną i egzystencjalną głębię. Wychodząc od nich, możemy poprowadzić rozważania na temat Wcielenia i natury Syna Bożego. Możemy wzbudzić refleksję dotyczącą początku i zasady świata. Chciałbym jednak, żeby tym razem posłużyły nam one jako punkt wyjścia do zastanowienia się nad słowami, które sami wypowiadamy, nad sposobem zwracania się do innych i mówienia o nich. Bo naprawdę niekiedy trzepiemy jęzorem na lewo i prawo, wypuszczamy z ust cały potok słów. Często są to słowa, które nie niosą ze sobą żadnego znaczenia i żadnej mądrości albo po prostu ranią innych ludzi. Plotki, obmowy, oceny i osądy. To wszystko jest mową, która nie jest miłością, która nie wynika z mądrości, która nie ma fundamentu w relacji z Bogiem, jest w rzeczywistości milczeniem, ponieważ jest pusta. Niemy to ten, który nie umie mówić językiem miłości.
Czym jest ten język i jak się go nauczyć? Trzeba wyjechać do „kraju”, w którym się go używa. Ten kraj nazywa się „Słowo Boże i sakramenty”. Tam mówi się miłością. Początkowe trudności z biegiem czasu ustępują. Najpierw zaczyna się rozumieć pojedyncze słowa, potem zdania, potem można już słuchać godzinami. Najtrudniej jest z mową. Trzeba przełamać barierę strachu przed byciem niezrozumianym, przed błędami w akcencie i wymowie. Do tego potrzebny jest przełomowy impuls. Dla języka miłości będzie to uzdrowienie serca, którego Jezus dokonuje, obdarzając człowieka przebaczeniem: „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego (…)” (J 1,12). Jezus odpuszcza grzechy, by człowiek, doświadczywszy mocy Jego miłosierdzia, uwielbiał Go za miłość, dając wobec innych świadectwo wprawiające w zdumienie i pobudzające do uwielbienia. Dając także coś więcej niż świadectwo – słowa, które koją, leczą i wprowadzają pokój do serc innych ludzi.
Język miłości, czyli język Jezusa, jest dla wielu dzisiaj niezrozumiały, bo różni się od języków, które znamy: nie ma w nim wulgaryzmów, ironii, obrażania kogoś czy gniewu. Nie ma w nim zbyt wielu słów. W sumie jest tylko jedno – Słowo, które „stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1,14), i ciągle wśród nas przebywa. Jest ono Pytaniem, które nie pragnie jedynie naszego teologicznego wysiłku, ale oczekuje czegoś więcej: wiary i zaufania, spotkania rozumu, który jest ograniczony, z wiarą, która pozwala mu wykroczyć poza własne możliwości poznawcze. O tym napisał św. Jan Paweł II w pierwszym zdaniu encykliki Fides et ratio: „Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”.
Mówi się, że kto pyta, nie błądzi. Dobre są jednak tylko te pytania, które są mądre, czyli pomagają w poszukiwaniu mądrości. Istnieją bowiem pytania, które mają jedynie podać w wątpliwość, wprowadzić zamieszanie czy zakłopotanie, a nie dążą do przybliżenia się do prawdy i mądrości. Są też pytania dobre, które burzą i niszczą – ale robią to w odniesieniu do fałszu i zakłamania. Istnieją wreszcie pytania, na które nie ma odpowiedzi. Dotykają one tajemnicy, która pragnie spotkania ze stawiającym pytanie. Taką Tajemnicą jest Bóg. Potrafimy o Nim wiele powiedzieć, kim jest, jaki jest, w jaki sposób działa i wchodzi w relację z człowiekiem... Na te pytania już znaleźliśmy odpowiedzi dzięki Objawieniu, które zawarte jest na kartach Pisma Świętego i w Tradycji. Wiele pytań pozostaje jednak – i pozostanie! – bez odpowiedzi. Na te pytania odpowiedzi udzieli nam wieczność, bo tyle właśnie potrzeba czasu na wyczerpującą odpowiedź. Niebo polegać będzie na odkrywaniu odpowiedzi na pytania, które na ziemi pozostawały bez odpowiedzi. Wieczność to odpowiedź na teraźniejszość.
Te niezaspokojone pytania o Boga stwarzają przestrzeń, w której może narodzić się zaufanie. Największym Pytaniem jest sam Jezus. Jest Pytaniem, które pragnie naszej odpowiedzi: „Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1,11). Wiara zaczyna się tam, gdzie pojawia się pytanie Zbawiciela: „A wy za kogo mnie uważacie?” (Mt 16,15). To pytanie domaga się z naszej strony jasnej odpowiedzi: Jesteś, Panie, Emmanuelem, Bogiem z nami, Bogiem, który wkroczył w naszą historię, by człowieka przyprowadzić na nowo do siebie. Nie zrobisz nic wbrew naszej woli, jedynie zapraszasz nas do bliskości ze Sobą i pytasz, czy my też jej chcemy. Pan jest Bogiem, który wkroczył w czas i w historię. Zaprasza nas do bliskości ze Sobą i obiecuje, że wszystkim tym, którzy Go przyjmą, da moc (por. J 1,12), bo „wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem” (Ef 1,4).
„A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1,14). „Zamieszkało”, czyli „rozbiło namiot” (łac. tabernaculum). Pierwszym na świecie tabernakulum była Maryja. Dzięki darowi Eucharystii mamy na świecie mnóstwo „namiotów”, w których „mieszka” Chrystus. Ale pamiętajmy, że każda przyjęta Komunia Święta, każde uklęknięcie przed tabernakulum w kościele i każda minuta spędzona na adoracji Najświętszego Sakramentu mają karmić w nas tęsknotę za tym, by Pan zamieszkał także w nas samych i przez nas docierał do tych, którzy jeszcze Go nie poznali.
Skomentuj artykuł