Czy warto pisać po Piśmie Świętym? "Biblia dopomina się o interakcję z nami"
Mam głębokie przekonanie, że tekst biblijny dopomina się o interakcję z nami także na poziomie graficznym. Widzę u siebie, że droga od tego, co przeczytałam, do tego, co przyjęłam do swojego życia, bardzo się skraca, kiedy zostawię jakiś widzialny ślad w tekście – pisze Maria Miduch w książce "Słowo przed Słowem. Zachwyć się Pismem Świętym", której fragment publikujemy.
Mam w oczach taki obraz z dzieciństwa. Pierwsze chwile wakacji w leśniczówce oddalonej od cywilizacji. Powietrze pachnie bukowym lasem i podmokłą łąką, która prowadzi do potoku. I zawsze to samo: wydeptana przez nas, dzieci, ścieżka, którą zbiegaliśmy, żeby zanurzyć się w lodowatej wodzie, zarosła. Co roku… Nie wystarczyło wakacyjne wędrowanie nią tam i z powrotem. Znów pokryły ją wysokie trawy, sitowie i łopian. Trzeba było ubłagać tatę, żeby oderwał się od rozpakowywania samochodu, czyszczenia komina i innych dorosłych zajęć, i prosić, by chwycił za kosę i choć trochę wykosił drogę prowadzącą nad strumień.
Potem z każdym dniem biegania ścieżka poszerzała się, stawała się coraz wygodniejsza, aż do momentu wyjazdu, kiedy ze łzami w oczach żegnaliśmy ukochane na ziemi miejsce. Dzień po dniu chwasty zarastały ścieżkę tak, że w lipcu następnego roku nie było po niej śladu…
Jeśli czegoś się nie używa, to pokrywa się kurzem, rdzewieje, zarasta, staje się niezdatne do użytku, trudne do uruchomienia. Trochę podobnie jest z Biblią i z nami. Nie, nie mam na myśli, że ona się przeterminuje, że zarasta chwastami. O nie! Słowo Boże jest zawsze żywe i zawsze świeże, ale my, kiedy przestaniemy go słuchać, spędzać z nim czas, pozwalamy, by ścieżka zarosła. Im dłużej po nie nie sięgamy, im mniej czasu z nim spędzamy, tym trudniej będzie nam zanurzyć się w jego głębi. Chcąc wrócić, będziemy musieli wykazać się uporem, może poprosić o pomoc, a może zgodzić się na dyskomfort przedzierania się przez chaszcze.
Szacunek dla słowa drukowanego część z nas z pewnością ma od dzieciństwa. Książkę czytało się uważnie, nie zaginało rogów, nie kreśliło po niej. Dlatego zapewne dla niektórych możliwość pisania po Biblii, zakreślania w niej fragmentów czy tworzenia miniobrazków na marginesie będzie nie do pomyślenia. Inni znowu przyjmą taką propozycję entuzjastycznie. Ja osobiście bardzo lubię zakreślać w tekście fragmenty, używać wielu kolorów, robić notatki na marginesie. Jeśli ktoś nie czuje się dobrze, pisząc po książce – w tym wypadku po Biblii – polecam pisanie w notesie, który będzie towarzyszył naszemu Pismu Świętemu.
Okładka książki "Słowo przed Słowem. Zachwyć się Pismem Świętym" (wyd. WAM)
Mam głębokie przekonanie, że tekst biblijny dopomina się o interakcję z nami także na poziomie graficznym. Widzę u siebie, że droga od tego, co przeczytałam, do tego, co przyjęłam do swojego życia, bardzo się skraca, kiedy zostawię jakiś widzialny ślad w tekście. Moja Biblia pełna jest podkreśleń, notatek, znaków, które robię na marginesach. W ten sposób prowadzę swego rodzaju dialog z tekstem. Lubię zapisywać też na brzegach daty, kiedy dany tekst czytałam, kiedy odnalazłam w nim coś ważnego dla mnie lub wręcz przeciwnie – datę, kiedy zadałam tekstowi pytanie (te pytania też zapisuję). W ten sposób mogę śledzić swoją drogę z Biblią. Odkrywać, że Bóg nie milczy, tylko odpowiada na nasze pytania (bo nagle okazuje się, że odpowiedź na zadane trzy lata temu pytanie jest taka oczywista!).
Mam też swój „kod kolorów”. Używam ich wielu, każdy ma dla mnie jakieś znaczenie. Stosuję wykrzykniki, znaki zapytania, gwiazdki, zakreślenia. W ten sposób oswajam tekst. Wydeptuję swoją ścieżkę. Czasem brakuje mi miejsca na marginesie, wtedy dokładam małą karteczkę, na której zapisuję to, co się już nie zmieściło. Kiedy siadam do modlitwy z Biblią w ręce, źle się czuję, jeśli nie mam przy sobie choćby ołówka, którym mogę coś zaznaczyć.
Lubię swoją Biblię i jej miejscami poprzecierane, naddarte kartki. Dla mnie są one znakiem mojej historii relacji z Bogiem i innymi ludźmi. Warto znaleźć czas na czytanie Biblii – takie codzienne, nasze. Dać sobie przestrzeń do spotkania ze Słowem. Może to pierwsze spotkanie będzie podobne do przedzierania się przez chaszcze, może warto na początku poprosić kogoś do pomocy i razem wydeptywać ścieżkę. Może pierwsze spotkania pozostawią więcej znaków zapytania na marginesie niż czegokolwiek innego. Może wcale nie usposobią nas do dziękczynienia Bogu. Może nie będą „grzeczne i ugłaskane”. Najważniejsze, żeby były autentyczne.
Zero masek, teatralnych uniesień, bo wszyscy się nad tym zachwycają, wymuszonych wniosków. Lepiej mało, lepiej „pod górę i po grudzie”, ale szczerze, po swojemu. Dobry towarzysz, jeśli poprosimy go o wspólne wędrowanie, nie narzuci nam swojej drogi jako jedynej możliwej. Uszanuje nasze tempo, naszą wrażliwość i nasze spojrzenie.
Czuję smutek, kiedy widzę zupełnie nieużywane Biblie, które nie noszą na sobie śladów czytania, a przecież należą do kogoś. Gdyby za podmokłą łąką nie było krystalicznie czystego potoku, który w upał dawał ukojenie, nie byłoby sensu przedzierać się przez wysokie badyle, wielkie liście łopianu i krzaki. Ale kiedy znało się zalety tego ukrytego strumienia, warto było podjąć trud.
Skomentuj artykuł