Dariusz Piórkowski SJ o tym, co zrobić, gdy spowiednik nas nie zrozumie lub zrani
"Spowiedź nie jest spotkaniem z szefem korporacji ani z dowódcą wojskowym, który wydaje rozkazy i żąda bezwzględnego posłuszeństwa. Wszystko opiera się tutaj na dobrowolności i zaufaniu". Przeczytaj fragment książki Dariusza Piórkowskiego SJ "Po co nam spowiedź". Rozważania jezuity o spowiedzi są jednym z naszych adwentowych cykli.
Święta Teresa z Ávili, pisząc w Drodze do doskonałości o spowiedzi, przyznaje, że "różnymi drogami Bóg dusze prowadzi. Niekoniecznie więc spowiednik będzie je znał wszystkie". Już z tego prostego zdania wynika, że na pewnym etapie chrześcijańskiego dojrzewania nie chodzi tylko o wyznanie grzechów. (...) Święta Teresa otwarcie twierdzi, że "spowiednik może się mylić, a niedobrze byłoby, gdyby przez niego wszystkie siostry miały być w błąd wprowadzone". Dlatego błaga przełożone, aby wszystkie siostry miały "możność, poza spowiedzią u zwyczajnego spowiednika, przedstawić stan swojej duszy kapłanowi z nauką, zwłaszcza jeśli zwyczajny spowiednik jej nie posiada, chociażby przy tym był najlepszy i najpobożniejszy".
(...) Spowiedź nie jest spotkaniem z szefem korporacji ani z dowódcą wojskowym, który wydaje rozkazy i żąda bezwzględnego posłuszeństwa. Wszystko opiera się tutaj na dobrowolności i zaufaniu. "Spowiednik nie jest panem, lecz sługą Bożego przebaczenia" (KKK 1466). Niestety, może o tym zapomnieć, nadużyć swojego autorytetu i poranić penitenta. Podstawową cechą kapłaństwa Chrystusa nie jest doskonała znajomość prawa ani nawet władza sprawowania sakramentów. Autor Listu do Hebrajczyków głównym wyróżnikiem kapłaństwa czyni współczucie wobec słabości ludzkiej, z której płynie najwięcej błędów i grzechów: "Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu" (Hbr 4,15). Współczucie widać w Jego podejściu do tych, których spotyka i z którymi rozmawia indywidualnie. Jest wtedy niezwykle delikatny. Katechizm Kościoła określa tę postawę jako "szacunek i delikatność wobec tego, który upadł" (KKK 1466). Tej trwałej skłonności serca nie da się wyczytać z książek ani nauczyć się na salach wykładowych. Kształtuje się ona powoli na skutek wnikliwego poznania natury ludzkiej, przyjęcia światła, które płynie z Ewangelii, a także z osobistego doświadczenia bycia kochanym, chociaż ciągle pozostaje się upadającym grzesznikiem. Możliwe też, że spowiednik, który rani i krzywdzi innych w konfesjonale, sam nie doświadczył wiele współczucia ze strony bliskich. Co więcej, poczucie wyższości może tak zamaskować w spowiedniku jego własną słabość, że grzechy drugiego działają na niego jak płachta na byka. Penitent może być dla kapłana lustrem, w którym on jednak nie chce się przeglądnąć, dlatego reaguje agresywnie.
(...) Podczas spowiedzi może dojść do jeszcze gorszych rzeczy. Bardzo trudnym doświadczeniem podcinającym skrzydła jest bycie upokorzonym, zgorszonym czy zranionym przez spowiednika. Najczęściej polega to na krzywdzących ocenach, patrzeniu z góry, podnoszeniu głosu, braku opanowania, pochopnych ocenach, nieuwzględnianiu złożonej sytuacji penitenta, na surowości i niecierpliwości, czasem na wymuszaniu, aby ktoś wyznał grzechy albo żałował "na siłę", na zaspokajaniu swoich niespełnionych potrzeb, poniżaniu drugiego przez wykorzystanie autorytetu Boga lub swojego. Jak postępować w takich sytuacjach? Przede wszystkim nie po winniśmy wpadać w skrajności. Pierwsza z nich to utożsamienie spowiednika z całym Kościołem i wewnętrzne patrzenie na niego, jakby był Chrystusem we własnej osobie. A nie jest. Ponieważ bycie zranionym dodatkowo wywołuje w nas odruch obronny, gniew i rozczarowanie, stąd jedynym rozsądnym wyjściem wydaje się wtedy porzucenie spowiedzi na zawsze. Tak, ból po zranieniu to normalna sprawa. Należy sobie dać czas, aby go przecierpieć. Nie wszyscy spowiednicy są jednak tacy jak ten, który mnie zranił. Dobrze z kimś o tym porozmawiać, aby nie zamknąć się w goryczy, żeby otworzyć szerzej oczy. Nie można też potulnie godzić się na upokorzenie i traktowanie z góry. Zwykle doskonale wyczuwamy, kiedy ktoś delikatnie nas upomina i zachęca, a kiedy poniża i nadużywa zaufania.
Drugą skrajnością jest skulenie się w sobie i przyzwolenie na bycie upokorzonym pod pozorem fałszywej pokory, klerykalnego szacunku do stanu kapłańskiego, znoszenia cierpienia dla Chrystusa czy w ramach pokuty. Wówczas wprawdzie złość w nas wzbiera, ale zostaje natychmiast stłumiona, co wyzwala bierność. Żal za grzechy nie oznacza pomniejszania siebie we własnych oczach. Przecież to właśnie podczas spowiedzi Bóg jeszcze bardziej ukazuje moją godność, a nie ją pomniejsza. Oczywiście, nie jest to łatwe, ale zawsze należy reagować, nawet podczas samej spowiedzi, jeśli ewidentnie dochodzi do nadużycia. Można zapytać, czy dobrze zrozumiało się spowiednika, albo wyrazić swoje rozczarowanie, ból czy smutek. W przeciwnym razie do księdza nigdy nie dotrze, że postępuje źle. Czasami ze względu na dobro innych konieczna jest interwencja u przełożonych spowiednika. O tym wszystkim mówi Jezus w 18. rozdziale Ewangelii według św. Mateusza. Zapowiada zgorszenie, rozłamy i podziały we wspólnocie, nie rozróżniając, kto jest ich przyczyną. Ostro gani gorszycieli, ale też zaleca konkretne działa nie po stronie krzywdzonych: upomnienie braterskie, kontakt z przełożonymi i przebaczenie jako lekarstwo na ranę.
Fragment książki Dariusza Piórkowskiego SJ "Po co nam spowiedź" i pierwsza część cyklu DEON.pl "Adwentowa spowiedź bez traumy".
Skomentuj artykuł