II wojna światowa była jednym z największych i najbardziej śmiertelnych konfliktów na przestrzeni całej historii. Pochłonęła wiele ludzkich istnień i tylko niewielki procent weteranów nadal żyje. Jednym z nich jest katolicki biskup.
Emerytowany biskup pomocniczy diecezji Filadelfia, Louis A. DeSimone, ma dziś 95 lat. W 1944 roku był 22-letnim sierżantem amerykańskiej armii, który specjalizował się w tłumaczeniu z języka włoskiego. Przydzielono go do kwatery głównej V-tej Armii Stanów Zjednoczonych, a jego szlak bojowy ciągnął się od Casablanki w Maroku, przez Sycylię, Monte Casino, aż po Rzym, gdzie dotarł w kilka dni po krwawym wyzwoleniu stolicy Włoch.
Wtedy nie zdawał sobie z tego sprawy, ale właśnie to ostatnie wydarzenie zmieniło całe jego życie.
Biskup DeSimone pytany o te czasy minimalizuje swoje wojenne wyczyny, tłumacząc się tym, że nie walczył na pierwszym froncie, ale należał do oddziałów wsparcia. Lecz młody sierżant i tak był narażony na ogromne niebezpieczeństwo, znajdując się ledwie krok czy dwa od bezpośrednich działań militarnych. Widział rzeczy, o których wolałby zapomnieć.
Przed wybuchem wojny rozmyślał o powołaniu kapłańskim, ale nie był go pewien. Kiedy Ameryka przystępowała do wojny, studiował w Villanova College w stanie Pennsylvania. Na uniwersytecki kampus przybyła komisja poborowa i obiecano studentom, że mogą zaciągnąć się do dowolnej jednostki, jednocześnie kontynuując naukę do momentu kiedy będą potrzebni na froncie.
- Wybrałem wojsko ponieważ mój ojciec, Anthony DeSimone, walczył we Francji w trakcie I wojny światowej. Nie żałowałem tej decyzji, chciałem służyć mojemu krajowi - wspomina biskup.
Wojsko upomniało się o niego na semestr przed ukończeniem szkoły. Powód był prosty: Amerykanie planowali wtedy inwazję na Włochy i na gwałt potrzebowali ludzi płynnie mówiących w obcym języku.
Z karabinu skorzystał tylko raz - podczas obozu przygotowawczego. Następnie skierowano go do północnej Afryki i przypisano do oddziału. Jego przełożonym, co ciekawe, był wtedy wojskowy kapelan - o. John Ryan (w stopniu majora).
Miał niewiele zadań: musiał ułatwiać komunikację z lokalną ludnością, czasem znaleźć księdza, który mógłby odprawić mszę dla żołnierzy lub wojennych uchodźców. Niekiedy pracował jako tłumacz osobisty dla oficerów wysokiej rangi, takich jak generałowie Clark czy Gruenther.
Z przemarszu przez Włochy do dziś pamięta przypominające roje szarańczy oddziały bombowców, które leciały na północ w stronę Monte Cassino. Wspomina bombardowanie klasztoru oraz brutalną bitwę o Anzio, która rozpoczęła się 22 stycznia 1944 roku. Był to dzień, kiedy zginęło najwięcej amerykańskich żołnierzy w trakcie całej wojny.
- Nie może cię ominąć przerażenie, gdy widzisz te wszystkie obrazy: śmierć żołnierzy, zagłodzenie zwykłych ludzi - mówi bp DeSimone.
Po bitwie podążał w czołgu włoskim wybrzeżem, gdy nagle natrafił na pobliski cmentarz. Nieustannie wjeżdżały tam ciężarówki, wyrzucające na ziemię sterty ciał lub ich kawałków, a oddziały grabarzy ubranych w maski, starały się posegregować je zgodnie z narodowością ofiar.
Gdy Alianci przebili się w pobliże Rzymu, niemieccy dowódcy zadecydowali, by wycofać się z miasta. V-ta Armia wkroczyła do stolicy 5 czerwca 1944 roku, witana przez tłumy Włochów i Włoszek, które nie szczędziły pocałunków żołnierzom.
DeSimone przydzielono zadanie pomocy kapelanowi Ryanowi w przedostaniu się do Watykanu. Plac Świętego Piotra był zablokowany przez drewnianą barykadę, lecz udało im się dotrzeć do kardynała Nicoli Canaliego, który zaaranżował uroczystą mszę zwycięstwa w kościele Santa Maria Della Angeli. Wzięło w niej udział około 10000 żołnierzy.
Papież Pius XII udzielił kilku audiencji dla wojska, lecz jedna pozostała na zawsze w pamięci przyszłego biskupa DeSimone ponieważ poproszono go o pełnienie funkcji tłumacza i znalazł się bardzo blisko Ojca Świętego. Okazało się jednak, że papież bardzo dobrze mówił po angielsku.
Papież podszedł do żołnierzy, każdego ciepło przywitał i pytał o to czym zajmowali się w życiu jako cywile.
- Kiedy dotarł do mnie i uścisnął mi dłoń, powiedziałem mu, że zastanawiałem się nad kapłaństwem - wspomina DeSimone. W odpowiedzi usłyszał od papieża: "Będę się za Ciebie modlił". Wtedy właśnie zadecydował, że będzie księdzem.
- Gdy składałem papiery do seminarium Św. Karola, to nadmieniłem o tej sytuacji. Myślę, że może właśnie dlatego mnie przyjęli - śmieje się.
Co ciekawe jego dwóch braci także poszło podobnymi ścieżkami. Russ wstąpił do zakonu augustianów, a odrobinę później Sal do seminarium diecezji Camden, New Jersey.
W 1952 roku Louis A. DeSimone został wyświęcony na księdza przez abpa Johna F. OHarę, a w 1981 przydzielono mu posługę biskupa pomocniczego w Filadelfii.
Spośród wszystkich chwil w swym życiu i całej rzeszy spotkanych ludzi, nie zapomni tego jednego dnia, kiedy wymienił ledwie dwa zdania z papieżem. To wtedy powiedział "tak Bogu".
Na froncie nie oddał ani jednego strzału, przez co łatwo mógł paść ofiarą wroga. Do dziś dziękuje Bogu, że błogosławił mu w trakcie wojny.
Skomentuj artykuł