Wierzę głęboko w wolę Bożą. Uważam jednak, że powinniśmy jej szukać nie w szczegółach, lecz w całości obrazu. Moim zdaniem Bóg to gość od szerokiej perspektywy. Pozwólcie, że wytłumaczę, o co mi chodzi.
Cała moja edukacja przebiegała w szkołach katolickich. W szkolnych czasach często modliliśmy się o wypełnienie Bożej woli - głównie wtedy, kiedy kierownik duchowy pytał, czy czujemy powołanie do kapłaństwa lub życia zakonnego. W takich chwilach niektórzy prosili żarliwie: "Boże, nie powołuj mnie na księdza", "Nie powołuj mnie na zakonnicę", "Nie posyłaj mnie do klasztoru". Kwestię powołania przedstawiano nam tak: oto Bóg wzywa człowieka, i jeśli słyszy się lub czuje to wezwanie, trzeba odpowiedzieć, bo w przeciwnym wypadku Bóg się rozgniewa, a delikwent będzie bardzo nieszczęśliwy, ponieważ cokolwiek wybierze w życiu i tak będzie to sprzeczne z pierwotną wolą Boga. W kręgach katolickich tego rodzaju myślenie odnosiło się niemal wyłącznie do kapłaństwa lub do życia zakonnego. Nigdy natomiast, co ciekawe, nie mówiło się o powołaniu do życia w małżeństwie lub w samotności.
To bardzo ograniczony punkt widzenia. Można bowiem odnieść wrażenie, że Bóg nie pozostawia człowiekowi zbyt dużej wolności w kwestii udzielania odpowiedzi na Jego wezwanie. Wzywa i już - nie ma znaczenia, czy to się człowiekowi podoba, czy nie. Wydaje mi się, że znam księży i osoby zakonne, które postępowały według takiego właśnie wzorca. Zrobiły Bogu wielką łaskę, zaciągając się do Jego armii, ale od tego czasu wydają się strasznie nieszczęśliwe. Nie mogły jednak postąpić inaczej, przecież powołał je Bóg! Niestety, projektowały one własne nieszczęście na niezliczoną rzeszę dzieci i dorosłych, wśród których pełniły posługę, oraz na innych kapłanów i osoby duchowne. Tak naprawdę chciały być gdzie indziej, robić co innego i być kimś innym. Widząc zamęt, jaki wywołało ich powołanie, dochodzę do wniosku, że właśnie tak powinny były postąpić.
Na bardzo głębokim poziomie człowiek powinien pragnąć żyć w małżeństwie, w samotności, w zakonie lub w stanie kapłańskim. Święty Ignacy Loyola, założyciel jezuitów, często powtarzał, że Bóg działa poprzez nasze pragnienia, które oczywiście powinny być oczyszczone. Jeżeli tak naprawdę nie pragniemy powołania, które rozeznajemy, będziemy nieszczęśliwi. Nie wyobrażam sobie, że Bóg mógłby się z tego cieszyć, i nie wiem, jak w takiej sytuacji moglibyśmy z satysfakcją stwierdzić, że dokonaliśmy najlepszego wyboru. Może zabrzmi to niewiarygodnie, ale poznałem wielu wspaniałych zakonników i kapłanów, którzy twierdzili, że wcale nie pragnęli swojego powołania i nigdy by go nie wybrali. Tymczasem swoją posługą dowiedli, że doskonale się do tego nadają. Szanuję ich opinię, ale przypuszczam, że z jakichś bardzo złożonych powodów oszukują samych siebie, a w głębi duszy pragną żyć w zakonie lub w stanie kapłańskim.
Nawet Maryja podczas Zwiastowania nie musiała odpowiedzieć aniołowi "tak". Jeżeli nie miała siły i wolności, aby powiedzieć "nie", to Jej "tak" - mimo łaski niepokalanego poczęcia - było bez znaczenia. W takim wypadku należałoby Ją uznać za ofiarę Boga, a nie za wzór idealnej z Nim współpracy, nawet jeżeli za swoje "tak" zapłaciłaby wszystkim, co miała. Nasze "tak" w odpowiedzi na dar łaski czasami ma taką samą cenę.
Podobnie, jeżeli pan młody i panna młoda, zawierając małżeństwo, nie dokonują świadomego i wolnego wyboru, Kościół stwierdza nieważność ich związku. Działanie w zgodzie z wolną wolą oraz znajomość tego, co wybieramy, ma podstawowe znaczenie dla charakteru małżeństwa, ale to samo można powiedzieć o każdym powołaniu w życiu człowieka. Dokonanie wyboru może być naprawdę trudnym zadaniem, ale musimy to zrobić sami. W procesie rozeznawania naszych prawdziwych pragnień odkrywamy wolę Boga. Jeżeli działamy pod przymusem lub w obawie przed innymi rozwiązaniami (a w rzeczywistości nie mamy żadnej alternatywy), nie dokonujemy wolnego i świadomego wyboru, a nasza odpowiedź jest wypaczona.
Uważam więc, że na pewnym poziomie dla Boga nie ma znaczenia, czy jestem jezuitą, czy księdzem. Moim zdaniem Bóg chce, abym żył w zgodzie z teologicznymi cnotami wiary, nadziei i miłości (1 Kor 13), a w zasadzie chce, aby każdy człowiek, we wszystkim co robi, wydawał owoce Ducha Świętego: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (Ga 5, 22). Wezwanie to odnosi się do wszystkich dzieci Bożych, właśnie dlatego nieuniknionym wymiarem wiary w Boga jest działanie na rzecz sprawiedliwości. Tworząc wspólnoty, w których wszyscy ludzie mogą realizować potencjał życia zgodnego z powołaniem do wierności, nadziei i miłości, dostrzegamy, na czym polega wprowadzanie królestwa Bożego w tym i przyszłym świecie. W niebie nie wyznacza się żadnego konkretnego planu, który człowiek ma realizować w życiu. Dzięki błogosławieństwom czasu i miejsca wykorzystujemy - najlepiej jak potrafimy - dane nam możliwości, nawet jeżeli musimy robić rzeczy trudne i wymagające poświęcenia. I nie robimy tego ze strachu ani pod przymusem, lecz z miłości i własnej woli.
Najtrudniejszym sprawdzianem dla zwolenników koncepcji, zgodnie z którą Bóg ma gotowy plan dla każdego człowieka, a w zasadzie dla każdej istoty, nie jest życie większości ludzi, lecz egzystencja najbiedniejszych z biednych. Choćbyśmy byli bardzo niezadowoleni z tego, co dzięki Bożej łasce robimy z własnym życiem, ciekawe co powiemy o dziecku umierającym z niedożywienia w kilka godzin po urodzeniu? A jak ocenimy los dwudziesto-ośmiotygodniowego płodu, który w pewnych krajach można legalnie usunąć? Listę podobnych przypadków można by wydłużać w nieskończoność. Czy w którejkolwiek z tych tragicznych sytuacji można mówić o czynnej woli Boga, odnoszącej się konkretnie do naszych braci i sióstr?
Na nieco bardziej przyziemnym poziomie słyszymy czasami jak ludzie, którzy o mały włos uniknęli wypadku, mówią: "Bogu niech będą dzięki, przecież to nieszczęście mogło spotkać mnie". Innymi słowy, tym razem jeszcze Bóg mnie pominął. Tego rodzaju sytuacje budzą mój niepokój nie ze względu na ludzi, którzy uniknęli wypadku, lecz ze względu na ofiary tragicznego wydarzenia. Kiedy słyszy się podobne stwierdzenia, można odnieść wrażenie, że uczestniczyły one w katastrofie z woli Boga. W związku z tym przypomina mi się historia starszego jezuity, który pewnego dnia omal nie wpadł pod samochód. Wieczorem, kiedy relacjonował przygodę współbraciom, zakończył opowieść tryumfalnym stwierdzeniem, w którym nie było cienia ironii ani przebłysku intuicji: "Gdyby nie łaska Boża, byłbym dzisiaj w niebie".
Wyobrażenia dotyczące natury Boga wpływają więc na sposób, w jaki postrzegamy Jego wolę. Jeżeli wierzymy w Zeusa, musimy nieustannie starać się, aby był po naszej stronie. Jeżeli widzimy w Bogu tyrana, o którym była mowa w rozdziale pierwszym, niewypełnienie Jego woli musi prowadzić do rozpaczy nie tylko w tym świecie, ale i w przyszłym. On wie o wszystkim - nawet o tym, co niepoznawalne. Musimy więc jedynie dowiedzieć się, co wie o naszej przyszłości i wykonać to. Tego rodzaju teologiczna koncepcja znajduje wyraz w opowieści o jezuicie, który złamał obojczyk, spadając z roweru. Kość wymagała zespolenia i kiedy pacjent przygotowywał się do zabiegu, zakonna siostra przyniosła mu Najświętszy Sakrament. Kiedy mu go podała, stwierdziła: "Ojcze, z pewnością wolą Boga jest, aby Ojciec trochę zwolnił tempo i porządnie odpoczął". Jezuita odpowiedział: "Siostro, jeżeli to prawda, to cieszę się, że zdaniem Boga nie potrzebuję dłuższego urlopu".
Przyjmując zatem, że w szerszej perspektywie wolę Bożą wyznaczają wiara, nadzieja i miłość, a szczegóły musimy dopracować wspólnie z Bogiem, bardzo przydatna staje się umiejętność rozeznawania duchowego. Poniżej w dwunastu punktach przedstawiam własne, współczesne ujęcie ponadczasowej mądrości Ignacego Loyoli, które jest rezultatem lektury fragmentów dotyczących rozeznawania duchów w Ćwiczeniach duchownych, listach i innych pismach świętego.
1. Ufajmy sprawom codziennym, zwykłym, powszechnym. Żyjmy chwilą obecną. Zdarza się, że ludzie żyją nieuleczoną przeszłością lub nieznaną przyszłością, chociaż Boga mogą odnaleźć blisko siebie, tu i teraz. Dobry duch nakłania nas, abyśmy postrzegali codzienne sprawy takimi, jakie one są, a nie takimi, jakie chcielibyśmy je widzieć, i abyśmy rozeznawali w nich obecność Boga. Często szukamy Go w rzeczach spektakularnych i niezwykłych, a tymczasem On daje się odnaleźć w chwilach pospolitych i spokojnych; przychodzi do nas, kiedy jesteśmy ubodzy, nadzy, w więzieniu, głodni i spragnieni. Wystrzegajmy się fałszywego pocieszenia. "Dobre może być wrogiem lepszego". Jesteśmy atakowani w najczulsze miejsca, a jednocześnie wabią nas współczesne używki (narkotyki, alkohol, seks, praca, hazard, technika, konsumpcja), które nigdy nie usuwają bólu istnienia, a jedynie na pewien czas ukrywają jego efekty.
2. Nie podejmujmy decyzji, kiedy jesteśmy przygnębieni. Poczekajmy, aż kryzys minie. Czasami najgorszych wyborów dokonujemy, kiedy znajdujemy się pod presją. Zawsze lepiej przeczekać najgorsze, aby potem, w bardziej sprzyjających warunkach, rozważyć wszystkie opcje.
3. Bądźmy nieufni wobec spraw "pilnych". Czasami trzeba szybko podjąć ważną decyzję. Jeżeli uda nam się zyskać choć odrobinę czasu, zawsze łatwiej nam będzie opracować najlepszy plan działania. Dobry duch pomaga zachować odpowiedni dystans i ustalić priorytety. Szczególną czujność powinniśmy wykazać w sytuacjach, kiedy podejmujemy życiową decyzję sprzeczną z innymi, równie ważnymi wyborami, których dokonaliśmy w okresie pocieszenia i spokoju.
4. Zachowujmy pokorę, która pozwoli nam korzystać z mądrych rad. Ludzie nie mają być samotnymi "skałami i wyspami". Mądrość krewnych, zaufanych przyjaciół, Kościoła, a czasami profesjonalistów jest nam potrzebna, ponieważ pomaga ze świadomym sumieniem podejmować najlepsze decyzje przed Bogiem. Pamiętajmy, że w słowie "posłuszeństwo" zawiera się odniesienie do "słuchania". Jeżeli chcemy być posłuszni Bogu sprawującemu władzę w naszym świecie i w naszym życiu, musimy nauczyć się, jak być dobrymi słuchaczami, ponieważ wierzymy, że Bóg nas słucha i wysłuchuje.
5. Dobry i zły duch zawsze działają zgodnie z pewnymi schematami. Czasami wydaje się nam, że "coś się wzięło z niczego". I czasami rzeczywiście tak jest, ale w większości przypadków dobre i złe rzeczy, które przydarzają się człowiekowi, mają własną historię i kontekst. Musimy ćwiczyć się w rozpoznawaniu znaków zarówno jednego, jak i drugiego. Musimy doskonalić się w dobrych sprawach i rozpoznawać puste obietnice złego ducha, który prowadzi nas w ślepy zaułek. Codzienny rachunek sumienia pomaga dostrzegać schemat działania Ducha Świętego.
6. Jedno z najlepszych podsumowań zasad działania dobrego i złego ducha zawarte jest w książce australijskiego jezuity Patricka O'Sullivana, Prayer and Relationship: Staying Connected. An Ignatian Perspective [Modlitwa a relacje: Pozostając w kontakcie. Perspektywa ignacjańska]. Autor podaje opisy cech dobrego i złego ducha:
Znaki działania złego ducha | Znaki działania dobrego ducha |
Utrata poczucia własnej wartości. Jesteśmy przygnębieni i myślimy (a nawet mówimy) o sobie rzeczy, których nigdy nie powiedzielibyśmy o innych. | Czujemy, jaka jest nasza prawdziwa wartość, wraca pewność siebie. |
Nadzieja umiera, jej światło gaśnie. Mamy wrażenie, że znaleźliśmy się w pułapce; że nie mamy dokąd pójść; że kręcimy się w kółko, lub że wpadliśmy do głębokiego, ciemnego dołu. | Nadzieja ożywa, wierzymy, że Jezus jest przy nas bez względu na wszystko. Pojawia się autentyczne wrażenie ruchu. "Nie musi tak być. Chcę i mogę coś z tym zrobić". Spada z nas jakiś ciężar, czujemy |
Pojawia się uporczywe uczucie przygniatającego ciężaru, mamy wrażenie, że coś nas przytłacza. Popadamy w cynizm (w nikim nie widzimy nic dobrego) lub użalamy się nad sobą. | Spada z nas jakiś ciężar, czujemy się lżejsi, wyzwoleni. Okazujemy więcej współczucia i wrażliwości na potrzeby innych. |
Nieustanne pytania i wątpliwości wywołują niepokój i prowadzą do zamętu. Bez przerwy rozmyślamy nad pojedynczymi zdarzeniami lub poświęcamy całą uwagę na rozwiązanie jednego problemu, a ostatecznie rozdrabniamy się i mamy znacznie mniej energii, niż kiedy zaczynaliśmy. | Pytania, którym towarzyszy poczucie jasności i brak wątpliwości. Powierzamy troski Jezusowi, a uwagę skupiamy nie tyle na naszej sprawie, co na relacji z Nim. |
Łatwo dajemy się wplątać w negatywne interakcje z innymi, które przekształcają się we wzajemne obwinianie i znajdują wyraz w postawie "ja mam rację, ty się mylisz". "Część ludzi nosi w sercach zwłoki dawnych związków, są oni uzależnieni od zranień, które mają potwierdzać ich tożsamość". | Koniecznie trzeba założyć, że każdy dobry chrześcijanin skłonny jest raczej pozytywnie interpretować twierdzenia innych ludzi niż potępiać je jako fałsz. (Nikt nie ma monopolu na prawdę). Odrywamy się od własnych zranień i jesteśmy w stanie się modlić. "Jezu, naucz mnie być takim, jakim chcesz mnie widzieć". |
Kiedy myślimy o własnych grzechach i wadach, mamy o sobie złe mniemanie i trwamy w tym przekonaniu. | Świadomości grzechu zawsze towarzyszy nadzieja, która pozwala odnowić relację z Jezusem i innymi ludźmi. |
Patrick O'Sullivan podsumowuje: "Metoda działania złego ducha polega na odciąganiu człowieka od związków z innymi ludźmi; metoda działania dobrego ducha polega na pogłębianiu tych związków. To, na czym koncentrujemy uwagę, nadaje barwę wszystkim obszarom życia. Jeżeli skupiamy się głównie na rzeczach negatywnych, negatywne nastawienie zyskuje na sile. Jeżeli natomiast koncentrujemy się na »łasce« (która jest życiodajna), jej działanie będzie coraz silniejsze".
Wróćmy do współczesnego ujęcia mądrości Ignacego:
7. Dobra czy też lepsza decyzja, to tylko kolejna decyzja w życiu. Zły duch zawsze będzie nas przekonywał, że znajdujemy się w pułapce, z której nie ma wyjścia. Zawsze też będzie chciał osłabić naszą pamięć, abyśmy nieustannie powtarzali destrukcyjne zachowania, które przecież nigdy nie pomagają, a jedynie prowadzą do wyobcowania i utrudniają rozwiązanie każdego problemu. Pomocne może okazać się prowadzenie dziennika, w którym z odwagą i miłosierdziem dokonujemy oceny własnego życia i powtarzających się w nim schematów. Kiedy rozeznanie ma dotyczyć istotniejszych decyzji, możemy na marginesie sporządzić listę poruszeń przemawiających za rozwiązaniem A i poruszeń przemawiających za rozwiązaniem B oraz listę poruszeń przemawiających przeciw rozwiązaniu A i poruszeń przemawiających przeciw rozwiązaniu B. Nie chodzi jednak o to, aby sprawdzać, która lista jest dłuższa, lecz o to, aby zwrócić uwagę, do czego skłaniają się nasze serce i głowa.
8. Dobry duch jednoczy i wyzwala. Uczy, jak ujawniać to, co skrywane w ciemności. Zły duch dzieli, izoluje i zamyka nas w naszym strachu. Kiedy jesteśmy szczerzy wobec ludzi, których kochamy i którym ufamy, możemy być pewni, że działa w nas dobry duch. Nigdy nie zrobiliśmy, nie robimy ani nie zrobimy nic, co mogłoby sprawić, że Bóg przestanie nas kochać. Nie ma takiej rzeczy, której Bóg nie mógłby wybaczyć czy uzdrowić. Najpierw jednak musimy przyznać się do tego, kim jesteśmy i co zrobiliśmy. A potem wszystko jest możliwe.
9. Duch Święty zawsze jest obecny tam, gdzie zbiera się wspólnota wierzących w Boga. We wspólnocie odkrywamy, że nie my jedni musieliśmy dokonywać danego wyboru i nie my pierwsi stajemy przed podobnym problemem.
10. Głowa musi prowadzić dialog z sercem - potrzebujemy ich obu. Ludzie wierzący uważają czasami, że wiara to wyłącznie sprawa mózgu. W teologii istnieje oczywiście szanowana tradycja intelektualna, a jasność myślenia jest bardzo ważna, ale rozum musi utrzymywać kontakt z uczuciami i instynktami. Kiedy serce i głowa działają wspólnie, istnieje większa szansa, że zaangażujemy pełnię sił tam, gdzie możemy zrobić najwięcej dobrego dla największej liczby ludzi. Głowę możemy mieć pełną marzeń, także tych dobrych. W sercu przechowujmy pragnienia. Które przetrwają? Które po pewnym czasie stracą urok? Jakie są nasze najgłębsze pragnienia?
Testem ich autentyczności mogą być miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (Ga 5, 22). Jeżeli obecne są te znaki, można przypuszczać, że mamy do czynienia z działaniem Ducha Świętego.
11. Żadne dzieło przyczyniające się do nadejścia królestwa Bożego nie jest za małe, nieistotne czy pozbawione następstw. Czasami możemy ulec złudzeniu, że nasze stosunkowo niewielkie, codzienne przejawy uprzejmości nie mają większego znaczenia w ogólnym duchowym wymiarze. To nieprawda. Gdyby zdarzały się dni, w których byłoby więcej złych uczynków niż dobrych, na tym świecie nie dałoby się żyć. Proste i bezinteresowne przejawy dobroci mogą przejść niezauważone, ale to one zmieniają świat, ponieważ dzięki nim miłość Chrystusa wchodzi w naszą codzienność.
12. Wierność jest jednym z najwspanialszych darów Ducha Świętego. Dochowywanie wierności, kiedy trzeba stawić czoło przeciwnościom i kiedy ma się do wyboru inne alternatywy, jest heroicznym aktem miłości. To powiedziawszy, musimy podkreślić, że Pismo święte nakazuje nam "umrzeć dla siebie", a nie "zabić siebie". Nie jest, na przykład, wolą Boga, aby ktoś pozostawał w związku, w którym panuje przemoc fizyczna, emocjonalna i duchowa. Święty Ignacy zachęca, aby wyobrazić sobie, że w sprawie, którą rozeznajemy, udzielamy rady najlepszemu przyjacielowi. Co byśmy mu poradzili? Można też wyobrazić sobie, że leżymy na łożu śmierci i w myślach ponownie przyglądamy się własnemu życiu. Jakie życiowe wybory chcielibyśmy wspominać w takiej chwili? Należy mieć nadzieję, że byłyby to wybory pełne miłości, wiary i nadziei.
Wspaniałe podsumowanie sposobu rozeznawania duchów z pozycji osoby zakochanej zawiera jeden z moich ulubionych cytatów, którego autorstwo przypisuje się Pedrowi Arrupe SJ, byłemu generałowi jezuitów: "Nic tak mocno nie wpływa na praktyczny wymiar życia człowieka, jak odnalezienie Boga, czyli zakochanie się w absolutny, ostateczny sposób. Przedmiot miłości, który zajmuje naszą wyobraźnię, oddziałuje dosłownie na wszystko. Określa, z jakiego powodu wstajemy rano z łóżka, jak spędzamy wieczory i weekendy, co czytamy i kogo poznajemy; wpływa na to, co złamie nam serce i czym zachwycimy się z radością i wdzięcznością. Zakochaj się, trwaj w miłości, a to zadecyduje o wszystkim".
Tekst pochodzi z książki ojca Richarda Leonarda SJ
"Gdzie do diabła jest Bóg" - zobacz więcej
DEON.PL POLECA
Richard Leonard jest jezuitą. Kiedy jego dwudziestoletnia siostra, Tracey, została sparaliżowana, matka zadała mu dramatyczne pytanie: Gdzie, do diabła, jest Bóg?
Gdy cierpienie spotyka kogoś innego, mamy usta pełne frazesów. Gdy dotyka nas, wątpimy. Doświadczywszy tego, Autor napisał książkę o sensie cierpienia. Nie podaje gotowych recept na radzenie sobie ze zmaganiami, ale każdemu, kto je przeżywa, daje nadzieję, jaka płynie z wiary. Zaprasza do odważnego zmierzenia się z dręczącymi rozterkami, czy to za moje grzechy?
Uchyla się jednak od taniego pocieszania, a równocześnie demaskuje stereotypy o Bogu zadającym ból lub czyhającym na człowieka.
Skomentuj artykuł