Grzegorz Kramer SJ i Piotr Żyłka odpowiadają na pytanie czytelniczki, która związała się z mężczyzną będącym po rozwodzie, nie może przystępować do komunii i ma z tym problem. Jaka jest ich odpowiedź?
ŁUKASZ: Kolejnym elementem narracji Kościoła wybijającym seksualność na pierwszy plan jest komunia dla rozwodników żyjących w drugich związkach. W nauczaniu Kościoła taki związek może istnieć, możecie razem mieszkać, wychowywać dzieci, ale nie możecie współżyć, ponieważ nie będziecie mogli przystępować do komunii.
GRZEGORZ: W potocznym myśleniu rzeczywiście tak to wygląda, możecie mieć wszystko razem, byleby seksu nie było, albo zamykamy wam drogę. Jan Paweł II mówił, żeby nie budować nowego związku na zgliszczach rozwalonego małżeństwa, ponieważ związek sakramentalny jest nierozerwalny. Taka jest wiara Kościoła, ale praktyka życia pokazuje coś innego.
ŁUKASZ: Praktyka pokazuje, że coraz więcej osób się rozwodzi, przestało to być tematem tabu, nie zamiata się już tej sprawy pod dywan, tylko Kościół się zagubił i nie nadąża.
GRZEGORZ: Wydaje mi się, że nadąża. Ideał jest taki: rozpadło się małżeństwo, nie wchodzimy w nowy związek. Tylko że praktyka jest odwrotna. Franciszek mówi, że nowe związki są często o wiele dojrzalsze w sensie ludzkim, ale jednak nie możemy deprecjonować sakramentu. Duszpasterstwo Kościoła powinno iść za ludźmi w nowych związkach, nie zostawiać ich, ale kwestia seksualności jest jasno postawiona: skoro nie ma małżeństwa, nie może być współżycia. I zapewniam, że często ci ludzie mają poczucie pewnego zgrzytu. Jeśli mam z nimi kontakt, staram się dobrze rozeznać sytuację, w pewnych sprawach udzielam rozgrzeszenia. Stanowisko Kościoła jest jednak niezmienne, małżeństwo to związek nierozerwalny.
ŁUKASZ: Ale nie zawsze Kościół jest w stanie dobrze rozeznać sytuację.
GRZEGORZ: Zachętę Franciszka rozumiem tak, że trzeba z konkretnymi ludźmi zobaczyć, że seks nie jest najważniejszy. Wcale nie chodzi o to, że jedynym grzechem w nowym związku jest współżycie. Należy spojrzeć szerzej, zobaczyć całe życie, a nie tylko łóżko.
ŁUKASZ: Mam znajomych: pierwszy związek szczeniacki, ale bez podstaw do orzeczenia rozwodu kościelnego, drugi związek bardzo udany, dwójka fantastycznych dzieci, a oni się czują przez Kościół odsunięci, traktowani gorzej. I dlatego też sami się od Kościoła odwracają.
GRZEGORZ: Kościół nigdy nie powiedział: jesteście wykluczeni. Wiele rzeczy jest nadal dla nich dostępnych: Eucharystia, rozmowa z kierownikiem duchowym, powstały nawet duszpasterstwa dla par niesakramentalnych.
PIOTR: Trzeba dokładnie przyjrzeć się adhortacji. Ten dokument mówi o formowaniu, przygotowaniu ludzi do miłości, a potem do małżeństwa. Papież powiedział też coś, co ludźmi wstrząsnęło: jeżeli szczerze spojrzymy na sposób zawierania małżeństw sakramentalnych, prawdopodobnie zdecydowaną większość tych związków trzeba by uznać za nieważną. Bo ludzie kompletnie nie wiedzą, co robią, a sakrament musi być przyjęty przez dwie świadome, przygotowane, dojrzałe osoby. Problem, przed którym stajemy w Kościele, to formacja i pomoc ludziom w dojrzałym rozeznawaniu. Kursy małżeńskie często są fikcją, tak jak przy bierzmowaniu, czymś, co trzeba zaliczyć. Zawalamy na poziomie właściwego podejścia i przygotowania do sakramentu, a potem dziwimy się, że związki się rozpadają. Wiem, że to ryzykowna teza, ale myślę, że dużą część odpowiedzialności za sytuację ludzi niemogących przyjmować komunii świętej z powodu rozwodów i wejścia w ponowne związki, ponosi Kościół, który ich do ślubu dopuścił nieprzygotowanych i nieświadomych tego, co robią.
GRZEGORZ: Często jednak ci, którzy są przygotowywani, odpuszczają ze względu na upór i lenistwo albo opierają się, że znowu się czegoś od nich wymaga, traktuje się ich jak niedojrzałych. Kiedy coś się wali, usprawiedliwiają się nieodpowiednim przygotowaniem. Wielu jest ludzi, którzy opacznie rozumieją nauczanie Franciszka, coś tam przeczytają i przychodzą z pretensjami, czemu się im sprawy nie ułatwia, skoro papież powiedział, że można wszystko. A papież apeluje o odpowiednie rozeznanie, które jest najtrudniejsze. Nie wystarczy usiąść przy kawie, posłuchać czyjejś historii i dopuścić do komunii.
PIOTR: Krążymy wokół tematu, zamiast nazwać go jasno. Rozeznawanie, do którego zachęca papież, dopuszcza w wyjątkowych sytuacjach przyjmowanie komunii przez osoby żyjące w ponownych związkach. Oczywiście nie w każdej sytuacji. Na przykład facet znudzi się żoną, wiąże się z młodszą panienką i uważa, że wszystko jest w porządku. Nie o takie sytuacje chodzi. Zdarzają się sytuacje, kiedy związek naprawdę był nieważny pod względem sakramentalnym. Znam takie przypadki. Na przykład okazuje się, że facet był chory psychicznie, zataił to, potem katował żonę, proces o unieważnienie małżeństwa toczył się prawie dziesięć lat, bo sądy kościelne czasem mielą bardzo powoli. W tym samym czasie ona założyła nową rodzinę. I w zasadzie tylko czekała na wynik procesu, który tak wiele lat nie przychodził. Ostatecznie oczywiście stwierdzono nieważność. Czy dopuszczenie jej wcześniej do komunii byłoby czymś złym? Właśnie o takie wyjątki chodzi. Papież nie mówi hulaj dusza, piekła nie ma, tylko prosi, żeby traktować każdy przypadek indywidualnie i nie krzywdzić ludzi z powodu skostniałego, niewrażliwego i bezdusznego instytucjonalizmu.
GRZEGORZ: Trzeba zastrzec, że efekt rozeznawania, który doprowadzi do porozumienia i wniosku, że człowiek może przystąpić do komunii, nie jest stwierdzeniem nieważności małżeństwa. Księża nie mają takiej władzy.
ŁUKASZ: Zdarzył ci się kiedyś przypadek takiego rozeznania i dopuszczenia do komunii?
GRZEGORZ: Nie odpowiem na to pytanie. Biorę odpowiedzialność za ludzi.
ŁUKASZ: Co możesz w tej kwestii poradzić z pełną odpowiedzialnością?
GRZEGORZ: Bardzo zachęcam wszystkie osoby, które nie mogą z różnych powodów przystępować do komunii, żeby podchodziły w procesji komunijnej po błogosławieństwo. Tłumaczę, że nie chodzi o zabiegi psychologiczne. Komunia jest we wspólnocie, to jest nasza Eucharystia. Prosty gest błogosławieństwa pokazuje, że nikt nie jest poza Kościołem. Kiedyś, kiedy kapłan trafił do pary żyjącej w związku niesakramentalnym po kolędzie, jego jedynym celem było namówić ją na ślub. Nieważne, co będą robić potem, czy się uda, najważniejsze, żeby nie grzeszyli w łóżku. Wszystko się do tego sprowadzało. Nikogo nie można zmuszać do małżeństwa, człowiek sam musi dojrzeć do takiej decyzji. Wiele się zmieniło w myśleniu i postępowaniu Kościoła. Biskupi podkreślają, że chrzest dziecka w rodzinie niesakramentalnej nie może być powodem do tego, żeby wymuszać na rodzicach ślub, a taka była praktyka wcześniej. Zmienia się mentalność. Czasem jest to wymuszone większą samoświadomością człowieka, ale uczymy się przez różne motywacje.
Skomentuj artykuł