(fot. hyekab25/flickr.com/CC)
Joyce Rupp OSM
Wzbudzanie w sobie wielkodusznych myśli miłosierdzia jest stosunkowo łatwe. Mówienie z pasją o miłości nie wymaga wielkiego wysiłku. Miłosierdzie jednak pociąga za sobą coś więcej niż miłe słowa wypowiadane do Boga albo rozważanie tekstów Pisma Świętego.
Prawdziwe miłosierdzie narzuca potrzebę wyjścia poza samego siebie. Wymaga wrażliwości, odkrycia się na ciosy, wykroczenia poza strefę wygody i bezpieczeństwa, zrezygnowania z naszego cennego czasu i uświęconego harmonogramu zajęć. Sharon Salzberg komentuje: "Ofiarowanie serca to nie to samo, co danie lakieru do paznokci albo pukla włosów, który i tak byliśmy gotowi wyrzucić. To ofiarowanie sedna, najbardziej istotnej części naszego jestestwa".
Evelyn Underhill bardzo wnikliwie mówiła i pisała o modlitwie i życiu chrześcijańskim. W książce The House of the Soul wspomina o wyniku modlitwy i naszym życiu z Bogiem:
Święty Jan od Krzyża mawiał: "Pod wieczór naszego życia będziemy sądzeni z miłości". Jedynym pytaniem o dary dane duszy będzie: "Czy dobrze kochałeś?..." Czy wszystko, co robiłeś, było robione na rzecz miłości? Czy wszystkie okna zostały otwarte, by ciepło miłości bliźniego mogło napełnić cały dom - okna wymyte, żeby mogły coraz bardziej i bardziej promieniować ze środka tajemniczym Boskim światłem? Czy odrębne życie domu [duszy] coraz bardziej i bardziej zlewało się z potężnym nurtem życia miasta?
Najpewniejszym znakiem autentyczności modlitwy jest to, co mówimy i robimy. Aby dobrze kochać, potrzebujemy inspiracji, motywacji, poświęcenia i zaangażowania. Dary te ujawniają się w zdrowej modlitwie, która zachęca do podejmowania ryzyka i kształtuje nasze czyny miłości. Byłam tego świadkiem nie raz u tych, którym towarzyszę jako kierownik duchowy. Szczególnie jeden mężczyzna jest dobrym przykładem tego, jak modlitwa przemienia nas w ludzi, którzy dobrze kochają. Dobre czyny realizował dzięki wieloletniej codziennej modlitwie. Jak to się zdarza z wieloma czynami miłości, często pozostawał on nieświadomy ich wpływu, jednak w jednym przypadku otrzymał potwierdzenie.
Pewnego ranka, kiedy spotkaliśmy się, żeby się zastanowić nad jego życiem z Bogiem, mężczyzna ten (będę go nazywać Tony) opowiedział mi o swoim umierającym przyjacielu. Przed laty pracowali razem w jednej fabryce, zanim ją zamknięto. Gdy Tony dowiedział się, że jego kolega przebywa w hospicjum, postanowił go odwiedzić. Przyszła mu do głowy myśl, żeby zaprosić kilku innych mężczyzn, którzy również z nimi pracowali. Tony wyznał, że wahał się, czy to zrobić, zastanawiając się, czy jego koledzy będą umieli otwarcie wyrażać miłosierdzie i troskę. Choć nie miał pewności co do sposobu ich zachowania się przy umierającej osobie, nie wycofał się, zaryzykował i zebrał starych przyjaciół.
Po przybyciu mężczyźni zawahali się przed wejściem do sali hospicjum, niepewni, co powiedzieć i jak się zachować. Z chwilą jednak gdy wspólnie znaleźli się w pokoju, wydarzyło się coś zdumiewającego. Trzymali umierającego kolegę za rękę, mówili słowa troski i pocieszenia, a po policzkach płynęły łzy. Tony tak to skomentował: "Wyrażali i przejawiali miłosierdzie, jakiego dotąd nie widziałem. Pacjent i jego rodzina byli ogromnie wdzięczni". Później żona pacjenta powiedziała Tony'emu: "To dla mnie oczywiste, że sam Bóg zainterweniował, żeby was wszystkich dziś tu zgromadzić. Nie mogło być nic ważniejszego dla niego niż odwiedziny kolegów z fabryki". Najstarszy syn tego człowieka dodał: "Tata przez cały czas się uśmiechał, a już od tygodni nie widziałem jego uśmiechu".
O tej właśnie różnicy mówi Kenneth Leech, kiedy definiuje modlitwę jako więź z Bogiem, która ma "wnieść różnicę". Rzeczywiście, modlitwa może wnosić różnicę nie tylko do naszego życia, ale też do życia tych, których spotykamy. Wystarczy, byśmy wstając od modlitwy, postanowili podzielić się miłością, jaką Duch Święty w nas rozpala.
Akty miłości zazwyczaj nie są wielkie. Częściej bywają całkiem małe. Jednak w ten właśnie sposób większość czynów miłości zmienia świat. Doskonałym przykładem jest Matka Teresa z Kalkuty i jej siostry. Podobnie Wietnamka Chan Khong i ludzie mieszkający w jej sąsiedztwie. Kiedy Chan miała czternaście lat, zapragnęła zrobić coś dla biednych dzieci w slumsach Wietnamu. Poszła do swoich sąsiadów i poprosiła, by każdy dał jej trzy garści ryżu dziennie dla ubogich dzieci na ulicy.
Modlitwa nigdy się nie kończy. Nasz wzrost nigdy nie jest ukończony. Rozdawanie naszej dobroci nigdy nie zostanie wypełnione. Nasza podróż ze Świętym wciąż trwa i trwa.
Po jakimś czasie zaczęła też prosić o dziesięć centów dziennie od tych samych, hojnych ludzi. Siedem lat później, w wieku dwudziestu jeden lat, Chan Khong połączyła swoją pracę z wietnamskim nauczycielem medytacji Thich Nhat Hanh. W końcu w programie pomocy ubogim pracowało dziesięć tysięcy ludzi, dzięki codziennym, "małym" darom jej sąsiadów i jej samej. Opowiadając swoją historię jakiemuś dziennikarzowi, Chan Khong powiedziała: "Nie pogardzajcie małymi aktami. Każdy drobny czyn, jeśli wykonujesz go z głębi serca, może dotknąć całego wszechświata".
Głęboki akt dobroci wypływa z miłości w naszej duszy. Miłość ta wpływa i wypływa z oddanej modlitwy. Owoce naszego zjednoczenia z Bogiem mierzy się tylko ilością miłości, która wypływa od nas do świata. Jeśli chcemy się dowiedzieć, jak nasza modlitwa oddziałuje na nasze życie z Bogiem, możemy zapytać: "Na ile jestem nieosądzający, wspaniałomyślny, współczujący, cierpliwy, przebaczający, pokorny, sprawiedliwy i bezinteresowny?" To jedne z najważniejszych oznak zdrowej modlitwy. To także najtrudniejsze cnoty do realizowania. Dorothee Soelle wyjaśnia to w następujący sposób:
Często stawiane mi pytanie: "Czy wierzysz w Boga?", wydaje się zwykle powierzchowne. Jeżeli oznacza ono tylko tyle, że w twojej głowie istnieje jakieś dodatkowe miejsce, gdzie zasiada Bóg, to Bóg nie stanowi w żaden sposób kogoś, kto zmienia całe twoje życie, wydarzenia, z którego "nie wychodzisz niezmieniony", jak mówi Buber o prawdziwym objawieniu. Naprawdę powinniśmy zapytać: "Czy przeżywam Boga?" To byłoby zgodne z rzeczywistością tego doświadczenia.
Nasze małe jak ziarnko gorczycy czyny troski i dobroci są sposobem "przeżywania Boga". Tak wiele może uczynić wytrwała, codzienna modlitwa. Jeden czyn wprowadzający sprawiedliwość niesie ogromną moc. Jeden wysiłek, aby "być na miejscu" dla drugiej osoby, może zmienić dzień albo życie - na zawsze. Dorothy Day, założycielka ruchu Pracownika Katolickiego, mocno trzymała się tego przekonania jako podstawy swojej pracy. Powiedziała: "Możemy wrzucić kamyk do stawu i mieć pewność, że wciąż rozszerzający się krąg na wodzie obejmie cały świat". Tak rozległy okazuje się jeden mały kamyk modlitwy i działania. Wystarczy jedna osoba o sercu pełnym miłości i pragnieniu ulżenia cierpieniu, by wnieść znaczącą różnicę w szerszej sferze rodzaju ludzkiego.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł