Boże Narodzenie to święto, w czasie którego przypominamy sobie, że Bóg stał się człowiekiem. A gdybyśmy świętowali człowieka, który stał się Bogiem? Przeczytajcie świąteczną homilię ks. Tomáša Halíka.
Wysłuchaliśmy właśnie jednego z najświętszych, najpiękniejszych i najgłębszych tekstów w całej Biblii, Prologu do Ewangelii św. Jana. Starożytni Ojcowie Kościoła w egipskiej Aleksandrii ukochali ów tekst tak bardzo, że wierzyli, iż samo już pobożne odczytanie tego hymnu uzdrawia świat.
Już dzisiaj w nocy, rozmyślając nad narodzeniem Pana, dotknęliśmy tego tekstu, a zwłaszcza zdania, że "Słowo stało się ciałem".
Stwierdziliśmy, że na odwieczne pragnienie, które drzemie w głębi ludzkiego serca, pragnienie bycia bogiem, postawienia się na Bożym miejscu — Bóg w ciszy wigilijnej nocy odpowiada w ten sposób, że to On stawia się na naszym miejscu. Jego Słowo przyjmuje, bierze na siebie nasze człowieczeństwo. My, którzy w swej adamowej pysze chcielibyśmy wkroczyć na miejsce Boga, widzimy nagle, że Bóg w swojej pokorze zstępuje na nasze miejsce, Jego Słowo zamieszkuje między nami, jak głosi Janowy Prolog.
Zastanawialiśmy się, co wynika z tego faktu dla naszego pojmowania człowieka, jakie zobowiązanie dla obrony ludzkiej godności, praw, wolności. Teraz jednak dołączmy do tej refleksji jeszcze drugą część, być może brzmiącą początkowo jak niespodziewany kontrast. Dawni Ojcowie Kościoła — tak, właśnie ci teologowie wspomnianej już szkoły aleksandryjskiej, jak Orygenes czy Klemens Aleksandryjski — nie wahali się głosić: "Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem".
Tak więc owo pragnienie "bycia Bogiem" zostało przecież w końcu spełnione, tyle że nie na ów sposób adamowy, nie przez to, że człowiek w swojej pysze i zaborczej woli chce ukraść miejsce, które mu nie przysługuje. Przeciwnie: Bóg w swej miłości zniżył się do nas i Ten, który ma udział w naszym człowieczeństwie, pozwala nam uczestniczyć w swoim bóstwie. Taki jest prawdziwy szczyt świąt Bożego Narodzenia.
W każdej Mszy Świętej kapłan, mieszając w kielichu wino z wodą, wypowiada słowa modlitwy: "Daj nam, Boże, udział w bóstwie Chrystusa, który przyjął nasze człowieczeństwo". Spraw, aby nasze człowieczeństwo było tą kropelką wody, która zostanie przemieszana z iskrzącym, mocnym winem Bożej radości i chwały.
Człowiek i Bóg w tajemniczy sposób należą do siebie. Niektórzy nowożytni filozofowie — przede wszystkim Feuerbach, ale po nim powtarzali to Marks i Freud, i w pewnym stopniu także Nietzsche — tę wzajemną relację tłumaczyli, twierdząc, że Bóg jest projekcją człowieka. Że jest wynikiem rzutowania ludzkich pragnień i ludzkiego strachu na niebo.
A czy nie jest akurat odwrotnie? Czy nasza wiara nie mówi, że to człowiek jest projekcją Boga, że jest owocem Bożej tęsknoty i Bożej miłości? Jesteśmy tutaj, ponieważ Bóg życzył sobie tego w swojej mądrości i swojej miłości. A nasze człowieczeństwo uczynił szczytową formą swojego Słowa, swojego sposobu wyrażania samego siebie, jak zastanawialiśmy się nad tym dzisiejszej nocy.
Nie tylko człowieczeństwo Chrystusa, ale także człowieczeństwo każdego z nas jest tym, przez co Bóg wyraża siebie. Czytamy o tym u świętych Ojców starożytnego Kościoła, kiedy rozmyślają o Bożym Wcieleniu w Chrystusie: to, co dotyczy Chrystusa, dotyczy potencjalnie każdego z nas. Boże Słowo przyjęło ludzką naturę, czyli właśnie owo człowieczeństwo, w którym udział ma każdy z nas.
Zwróćmy uwagę: ma w nim udział już przez to tylko, że jest człowiekiem, a więc nie dopiero na przykład przez swoją wiarę, moralność czy dobre uczynki. Każdy człowiek jako człowiek — tak, również poganin, ateista i najgorszy grzesznik — przez swoje człowieczeństwo w pewien sposób dotyka tajemnicy Wcielenia, ma w nim swój udział.
Z pewnością nam, którzy odwykliśmy od myślenia o naturze w kategoriach metafizycznych i którzy człowieczeństwo pojmujemy personalistycznie i indywidualistycznie jako konkretną cechę danego człowieka, trochę trudno przyjąć taki sposób dywagowania o "człowieczeństwie jako człowieczeństwie", o naszej wspólnej naturze, który dla filozofów dawnych stuleci był czymś oczywistym. Ale myśl ta jest na tyle silna, że warto spróbować ją na nowo rozważyć czy zinterpretować tak, aby stała się nam bliższa i bardziej dla nas zrozumiała.
Do tej wizji będziemy jeszcze z pewnością wielokrotnie powracać, ale pozwólmy jej przynajmniej na chwilkę rozbłysnąć także przy okazji naszych bożonarodzeniowych rozważań. Dramat naszego człowieczeństwa, życia każdego z nas, rozgrywa się między dwoma biegunami. Tym pierwszym jest "Adam": pragnienie człowieka, by przywłaszczyć sobie Boską pozycję, bezwzględnie i samowolnie decydować o tym, co jest dobre, a co złe, co jest słuszne, a co niesłuszne.
To "adamowe" pragnienie, które każdy z nas "ratyfikuje" swoim grzechem, nazywamy "grzechem pierworodnym" lub "winą dziedziczną". Drugi biegun reprezentuje "nowy Adam", Chrystus. W Nim Bóg zniża się ku człowiekowi, stawia się w naszej pozycji i otwiera przestrzeń pełnego miłości spotkania, wręcz zjednoczenia ludzkiej i boskiej natury. Taka jest istota Wcielenia; realizuje się ono w życiu Chrystusa, szczyt osiąga poprzez nowe przymierze w Jego Krwi, którą "ratyfikujemy" swoją wiarą, życiem w Chrystusie i z Chrystusem, życiem na sposób Jezusowy — a także sprawowaniem Eucharystii, pamiątki naszego zbawienia.
Chrystus i Jego dzieło zbawienia to największy i najcenniejszy Boży dar, na który my również odpowiadamy wszelkimi sposobami wzajemnego obdarowywania się, zainteresowania i miłości. Obyśmy tak czynili — nie tylko w czasie świąt Bożego Narodzenia! Amen.
Więcej homilii ks. Tomáša Halíka w książce "Zacheuszu. 44 kazania o sensie życia".
Skomentuj artykuł