Musimy wyjść do tych, którzy już nie przychodzą [WYWIAD]

Musimy wyjść do tych, którzy już nie przychodzą [WYWIAD]
(fot. youtube.com)
abp Wojciech Polak / Marcin Przeciszewski / KAI

Nie możemy biernie oczekiwać tylko na tych, co sami do nas przyjdą. Trzeba wyzwolić księży z pokusy wygodnictwa, lenistwa, rutyny, konserwowania tego, co mamy dzisiaj.

Marcin Przeciszewski: Chrzest był elementem, od którego zaczyna się historia Polski i jej chrześcijańskie dziedzictwo. Jan Paweł II, gdy przybył ze swą pierwszą duszpasterską wizytą do Francji, zadał przejmujące pytanie: "Najstarsza córo Kościoła, co zrobiłaś ze swoim chrztem"? Czy takie pytanie ośmieliłby się Ksiądz Prymas postawić swojej ojczyźnie?
Abp Wojciech Polak: Nie odważyłbym się, gdyż różnice pomiędzy Polską a Francją są olbrzymie. Pytanie postawiłbym raczej tak: "Polsko, narodzie ludzi ochrzczonych, czy żyjesz wciąż nowością tego sakramentu?".
A ludziom wierzącym postawiłbym pytanie: na ile zdajecie sobie sprawę, że sakrament chrztu jest wezwaniem do głoszenia Chrystusa. Na ile - jako chrześcijanie - jesteście w świecie solą i światłem?
Ksiądz Prymas powiedział niedawno, że obchody 1050. rocznicy chrztu Polski są zarówno szansą, jak i wielkim duszpasterskim wyzwaniem dla Kościoła w Polsce. W czym się to przejawia?
Zbliżający się Jubileusz to wielka szansa na odnowienie naszej świadomości chrzcielnej. Na odkrycie, co znaczy być człowiekiem ochrzczonym oraz jakie zobowiązania ze chrztu wynikają? A skoro sakrament chrztu otrzymujemy nieświadomie jako dzieci, to później winniśmy do niego dorosnąć. Ten problem pojawił się w Kościele, od kiedy wprowadzony został zwyczaj chrzczenia małych dzieci. W okresie chrześcijańskiej starożytności chrztu udzielano wyłącznie dorosłym, zazwyczaj po dłuższym i wymagającym przygotowaniu (katechumenat).
Chrzest jest sakramentem, który wprowadza w nowe życie - włącza nas w Chrystusa i we wspólnotę Kościoła. Daje nowość życia, która wynika z wszczepienia w Jezusa. Z sakramentu chrztu wynika też odpowiedzialność za Kościół i jego misję. Powtórzę, zobowiązanie do udziału w apostolskiej misji Kościoła (w ewangelizacji) wynika bezpośrednio z chrztu, a nie ze święceń czy innych funkcji. Dotyczy to zarówno duchownych, jak i świeckich. Ta odpowiedzialność, w przypadku świeckich, wiąże się z wezwaniem, aby głosić Chrystusa poprzez świadectwo, także w sferze społecznej, publicznej, a nawet politycznej. Doskonale zostało to wyrażone w soborowej konstytucji "Gaudium et spes", gdzie jest m.in. mowa o tym, by światłem Ewangelii oświetlać codzienne ludzkie drogi.
Jaką rolę w tym zakresie winien odegrać Jubileusz 1050. rocznicy chrztu Polski, do którego się zbliżamy?
Jubileusz jest pewnym impulsem. Chodzi o to, by każdy z nas zatrzymał się w drodze, sięgnął do historii własnego chrztu i zadał sobie pytanie: co winno zeń wynikać? A zacząć można od rzeczy bardzo prostych. Papież Franciszek w niedzielę Chrztu Pańskiego po raz kolejny zachęcał, aby każdy poznał datę swojego chrztu i ją obchodził. Bo jest to wydarzenie, które odcisnęło piętno na całym naszym życiu. Datę możemy znaleźć w rodzinnej parafii, tam gdzie byliśmy ochrzczeni. Ale nie chodzi tylko o przypomnienie sobie samej daty tego wydarzenia, chodzi o coś znacznie głębszego.
Mam nadzieję, że Jubileusz stanie się też ważnym impulsem dla każdej z naszych parafii. A stałym elementem duszpasterskiej pracy stanie się odtąd "katechumenat pochrzcielny". Do tej pory bardzo solidnie był i jest prowadzony w ruchach i wspólnotach, znanych pod różnymi nazwami: neokatechumenat, deuterokatechumenat (taki prowadzi np. ruch oazowy). Teraz warto nim objąć wszystkich parafian. Trzeba nad tym pracować. Marzyłbym sobie, aby cała parafia była taką "wspólnotą wspólnot" odkrywających bogactwo chrztu świętego i żyjących nim, gdyż we wspólnocie można łatwiej przeżyć to, do czego nas chrzest zobowiązuje. Nazywa się to również wprowadzeniem w "mistagogię sakramentalną" - poprzez znaki, symbole i słowa docieramy do rzeczywistości niewidzialnej i tego wszystkiego, do czego to Boże obdarowanie i Boża łaska uzdalnia nas i zobowiązuje w życiu.
Millennium chrztu Polski kard. Wyszyński wykorzystał jako motyw Wielkiej Nowenny, kilkuletniej katechezy Polaków, umocnionej jasnogórskimi ślubami...
Prymas Wyszyński bardzo mocno akcentował, że dzieje Polski są dziejami ludzi ochrzczonych. Mówił, że jesteśmy 30-milionowym narodem ludzi ochrzczonych, a więc narodem chrześcijańskim.
Z kolei Jan Paweł II w słynnej gnieźnieńskiej homilii z 1979 r. mówiąc o chrzcie Polski, osadza go w historii zbawienia, mówi więc o nowym Wieczerniku. Warto też prześledzić wcześniejsze teksty kard. Wojtyły z okresu Soboru Watykańskiego, zwłaszcza list do "Tygodnika Powszechnego" pod znamiennym tytułem: "Millennium a Sobór", w którym analizuje polskie millennium w kontekście obrad soboru i konkretnych jego dokumentów. Wyjaśnia, że chrzest powołuje nas do życia w wolności dzieci Bożych. Chrzest ujmuje więc jako sakrament Bożej wolności. Jest to wolność - jak mówił - "dana i zadana" człowiekowi. Nie tyle wolność "od" czegoś, co wolność "do" realizacji i wcielania w życie wartości ewangelicznych.
Inny ważny wymiar. Wielka Nowenna - w zamyśle kard. Wyszyńskiego - miała być wielkim impulsem do nawrócenia naszego społeczeństwa i narodu. Dziś, po 50 latach jakie upłynęły od uroczystości milenijnych, pytanie to staje przed nami ponownie. Bo gdy dziękujemy Bogu za to, co się wydarzyło przez 1050 lat od chrztu Polski, również winniśmy zauważyć te momenty, w których nie dorastaliśmy do łaski chrztu. Trzeba to sobie wyraźnie uświadomić i wyznać przed Bogiem. To droga ku naszemu nawróceniu.
A jakie zbiorowe zaniedbania i grzechy - które winny złożyć się na jubileuszowy rachunek sumienia - miałby Ksiądz Prymas na myśli?
Różne podziały, wszelkiego rodzaju sytuacje rozłamu i wzajemnych grupowych oskarżeń. Spójrzmy też na czas utraty niepodległości, kiedy ochrzczony naród zagubił to, co było jego jednością. Doprowadziło to do rozbicia wewnętrznego, z czego skrzętnie skorzystały ościenne mocarstwa. Okazaliśmy się wówczas słabi, dlatego, że byliśmy tak bardzo podzieleni.
Na kolejnym, X Zjeździe Gnieźnieńskim, który odbędzie się niebawem, od 11 do 13 marca, planowany jest ekumeniczny rachunek sumienia Kościołów z Polski. Czy będzie to okazja do wzajemnego wyznania win i prośby o przebaczenie?
Nie będziemy nawzajem wypominać sobie grzechów i win. Najpierw powiemy o wspólnych wartościach, które są owocem chrztu sprzed tysiąca lat - za które dziękujemy. Bo chrzest Polski był chrztem jednego, niepodzielonego Kościoła, który dopiero później uległ rozłamowi.
Natomiast katalog grzechów dotyczyć będzie tych, które wszyscy jako chrześcijanie popełniamy - niezależnie od wyznania. Będzie więc mowa o braku pojednania, braku wzajemnego zrozumienia czy braku dostatecznego świadectwa. Na szczęście nie mamy w polskiej historii takich momentów, za które winniśmy otwarcie przepraszać jedni drugich. Nie było tu pogromów jednych wyznań przez inne, nie mieliśmy "Nocy św. Bartłomieja". Natomiast wszyscy możemy sobie zadać pytanie: czy byliśmy wystarczająco zaangażowani i odważni, czy wobec pobratymczych narodów dawaliśmy przykład chrześcijańskiego świadectwa? Czy potrafiliśmy wzajemnie się wspomagać, stawać w obronie zagrożonych i jasno bronić ludzkiej godności i życia?
Warto spojrzeć na homilię prymasa Józefa Glempa z 20 maja 2000 r., kiedy to wzorem Jana Pawła II dokonał publicznego rachunku sumienia. Przeprosił m.in. za akty kolaboracji niektórych księży w okresie w PRL, za życie duchownych ponad stan i uleganie nałogom oraz tolerowanie przejawów antysemityzmu.
Organizowany pod patronatem Księdza Prymasa X Zjazd Gnieźnieński odbywać się będzie pod hasłem "Europa nowych początków. Wyzwalająca moc chrześcijaństwa". W kontekście "nowego początku", do którego wszyscy jesteśmy wezwani poprzez chrzest, będzie też mowa o Kościele. W jakim sensie?
Jest to pewna przenośnia, nawiązująca do chrztu, który jest zawsze nowym początkiem. Ten "nowy początek" Kościoła widziałbym w perspektywie nauczania Franciszka, który mówi o potrzebie "duszpasterskiego nawrócenia" i pokazuje jego zasadnicze elementy w adhortacji "Evangelii gaudium". Od Kościoła w Polsce oczekiwałbym, aby stawał się bardziej misyjnym, bardziej wychodzącym do ludzi niż oczekującym aż sami przyjdą. Oczekiwałbym, aby nasz Kościół był bardziej otwartym na wszystkich zagubionych i poszukujących. "Duszpasterskie nawrócenie" papież Franciszek traktuje jako niezbędny warunek nowej ewangelizacji, która od czasów Pawła VI jest definiowana jako jedno z głównych zadań Kościoła.
Statystyki pokazują, że systematycznie związanych z Kościołem jest 40% Polaków, a 60% stanowi rodzaj populacji misyjnej.
Uświadamia to czas wizyty duszpasterskiej, kolędy. Zobaczymy ile drzwi będzie zamkniętych? To powinno być okazją do szukania kontaktu. Myślę, że wciąż jeszcze kolęda jest wielką szansą na duszpasterski dialog.
Widzę potrzebę wielu nowych form i działań ewangelizacyjnych, wychodzących do ludzi. Doskonałym przykładem był ubiegłoroczny kongres ewangelizacji wsi w Skrzatuszu. W okolicach Inowrocławia franciszkanie zorganizowali wieczory ewangelizacyjne, z którymi jeździli po wioskach. Młodzież przygotowała "teatr ognia", byli terapeuci i ewangelizatorzy. Rozbijali obóz na kilka dni w danym miejscu.
Papież Franciszek mówi też o potrzebie nawrócenia duchownych. Co powinni w swoim życiu zmienić polscy księża?
Winniśmy bardziej przejąć się ewangelizacyjnym wyzwaniem stojącym przed Kościołem. Nie możemy biernie oczekiwać tylko na tych, co sami do nas przyjdą. Winniśmy wyjść do tych, którzy już nie przychodzą. Dlatego w maju organizuję tygodniowe rekolekcje ewangelizacyjne dla gnieźnieńskich księży. Podobne rekolekcje były już w Koszalinie, Lublinie czy Rzeszowie. Ich celem było "przebudzenie" czy wręcz nawrócenie ewangelizacyjne duchowieństwa. Głoszone są przez Wspólnotę Przymierze Miłosierdzia, przez dwóch brazylijskich ewangelizatorów. Chcemy, aby tą drogą dotarł do duchownych ewangeliczny entuzjazm, który wyzwoli księdza z pokusy wygodnictwa, lenistwa, rutyny, konserwowania tego co mamy dzisiaj, a zachęci do szukania nowych rozwiązań. Słowem, aby uczynił naszą posługę bardziej ewangeliczną, zaangażowaną i dynamiczną.
To właśnie charakteryzuje pontyfikat Franciszka. Co Polska i nasz Kościół mogą zyskać na jego rychłej wizycie?
Papież przyjeżdża w pierwszym rzędzie do młodych. Przygotowując młodych na to spotkanie, staramy się budzić ich odpowiedzialność za Kościół. W niemal każdej parafii powstaje jakaś nowa grupa. W archidiecezji gnieźnieńskiej mamy już ok. 450 wolontariuszy, którzy przyjmować będą młodzież, jaka przyjedzie do nas w tygodniu poprzedzającym ŚDM w Krakowie. Moją nadzieją jest to, że ci młodzi zostaną, nie rozpłyną się w chmurze tak jak papieski samolot. Zaangażują się i podejmą odpowiedzialność za Kościół. Może to być źródłem ożywienia, odnowy i nowego dynamizmu Kościoła.
A ogół polskich katolików zachęcałbym, aby wracali do tego, co papież nam powie. Aby pozostała nie tylko wspaniała atmosfera, ale byśmy chcieli wcielić w życie - także w życie Kościoła w Polsce - treść jego przesłania.
Specyfiką poprzedników Księdza Prymasa było odważne wzywanie do nawrócenia społecznego i piętnowanie licznych grzechów i wad obecnych w życiu publicznym. Prymas August Hlond wydał w 1932 r. słynny list o potrzebie gruntownej naprawy państwa, kard. Wyszyński kontynuował tę linię w zupełnie innych warunkach. Jak dziś Ksiądz Prymas postrzega sytuację ojczyzny? Co go boli, a co cieszy?
Te wielkie wyzwania podejmowane przez prymasów były związane z przełomowymi sytuacjami, jakie przeżywała ojczyzna.
Ale nie tylko, np. w 1932 r. była to mocna reakcja prymasa Hlonda na patologie ówczesnej demokracji: partyjniactwo, brak szacunku dla wartości i radykalizację skrajnych opcji, co groziło zburzeniem pokoju społecznego.
Dziś taki głos przysługuje nie tyle prymasowi, co całej Konferencji Episkopatu Polski. Mam nadzieję, że w ramach obchodów jubileuszowych wszyscy biskupi podejmują taką refleksję. Najlepszą okazją do apelu o nawrócenie społeczne będzie uroczystość 3 maja na Jasnej Górze. Nastąpi tam narodowy akt zawierzenia Matce Bożej, także z udziałem prezydenta. Pamiętamy, że kiedy 3 maja 1966 r. kard. Wyszyński stanął na Jasnej Górze, wzywał m.in. do przebaczenia i pojednania. W kontekście listu z 1965 r. pytał: "Przebaczycie"? A dwumilionowy tłum zgromadzony pod Jasnogórskim Szczytem odpowiadał: "Przebaczamy!".
O co należałoby zaapelować w tym roku na Jasnej Górze, na zakończenie ogólnopolskich uroczystości jubileuszowych?
O miłość społeczną, abyśmy Polskę razem budowali, a nie niszczyli. Apelować też koniecznie trzeba o pojednanie i o przebaczenie, o przezwyciężenie podziałów w ojczyźnie, o aksjologiczny wymiar polskiej demokracji.
Co Księdza Prymasa dziś najbardziej w Polsce niepokoi?
Szanując zdobycze demokratycznego państwa, życie społeczne winno toczyć się w dialogu i w dyskursie - przy wzajemnym, elementarnym szacunku. Mimo głębokich różnic należy szukać spoiwa, które łączy. A jako chrześcijan winna nas cechować miłość, także do inaczej myślących i do nieprzyjaciół. Jest to principium, o którym mówił Chrystus. Miłość nieprzyjaciół - czy mówiąc dzisiejszym językiem: "wrogów politycznych" - jest tą podstawą, bez której nie można mówić o prawdziwym chrześcijaństwie.
Kościół - jak przypominał Jan Paweł II - jest sumieniem demokracji. W wolnej Polsce często z tego prawa korzystał. Jak powinien to realizować w sytuacji dzisiejszych napięć i problemów? Niektórzy zarzucają Kościołowi, że jego głos jest za mało słyszalny.
Jeżeli Kościół w wolnej Polsce zajmował stanowisko wobec rzeczywistości politycznej, dotyczyło to głównie fundamentów związanych z ochroną ludzkiego życia, praw rodziny czy innych zagrożonych praw ludzkich, np. prawa do sprzeciwu sumienia. Obecna sytuacja niesie inne wyzwania. Dzisiejsze problemy nie wiążą się z zagrożeniem człowieka czy jego życia. Zagrożone stają się kwestie związane z realizacją pewnych swobód zawodowych, np. poprzez usuwanie ludzi z zajmowanych funkcji, ale nie ma to znamion zagrożenia podstawowych praw człowieka. I myślę, że dużo trudniejsza jest jednoznaczna ocena takich sytuacji. Natomiast, jeśli będziemy mieli kiedykolwiek do czynienia z zagrożeniem ludzkiej godności czy z prześladowaniem człowieka, wtedy głos Kościoła powinien być mocny.
Tymczasem mamy do czynienia z dość poważnym sporem o kształt naszej demokracji. Dotyczy on pytania, na ile ci, którym naród w wyborach powierzył mandat sprawowania władzy, mogą bez przeszkód realizować swoją wolę, a na ile winni liczyć się ze zdaniem mniejszości? Jest to spór o pewne subtelne granice. Gdzie należałoby je postawić w świetle społecznego nauczania Kościoła?
Granicą dobra i woli zarówno większości, jak i mniejszości - w świetle nauczania Kościoła - jest dobro wspólne całej społeczności. Mówiłem o tym podczas zaprzysiężenia prezydenta Dudy, 6 sierpnia ub. roku, odwołując się do encykliki "Laudato si`" Franciszka. Przypomniałem, że to dobro wspólne jest miarą demokracji, a nie dobro tej czy innej partii. Dobro wspólne nie może być utożsamiane z dobrem partii. W pojęciu dobra wspólnego należy widzieć dobro każdego człowieka. Dobro wspólne państwa budowane jest w oparciu o zasadę pomocniczości, co ogranicza kompetencje władz centralnych. Dobro wspólne zakłada troskę o pokój społeczny oraz staranie, aby wykluczać to wszystko, co może powodować społeczne frustracje i rodzić przemoc. Jest to świadomość odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale też za innych. I o tym Kościół zawsze będzie przypominać!

DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Musimy wyjść do tych, którzy już nie przychodzą [WYWIAD]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.