Wierzę w siłę modlitwy różańcowej. Mogę potwierdzić zasadę: różaniec jest tym nudniejszy im rzadziej się go odmawia.
Naprawdę nie lubiłem różańca. Jako dziecko nie miałem żadnego wzorca odmawiania tej modlitwy. Przynajmniej nie zauważyłem niczego, co mogło mnie zachęcić. Dziś myślę, że pewnie musiałem widzieć w kościele starsze osoby odmawiające różaniec. Moja przygoda ministrancka zaczęła się jeszcze w czasie obowiązywania liturgii przedsoborowej. Wtedy dość często uczestnicy liturgii odmawiali inne niż (wypowiadane po łacinie) mszalne teksty. Dla zaangażowanego przy ołtarzu - a ministranci naprawdę mieli wtedy co robić, zwłaszcza w kościołach przyklasztornych, kiedy każdy z kapłanów codziennie odprawiał Mszę (nie było wtedy koncelebry) - i młodego człowieka widok starszych osób przeżywających jakby coś innego niż my przy ołtarzu nie był zbyt mobilizujący czy atrakcyjny.
Radosny obowiązek
W każdym razie nie wiem już w tej chwili, dlaczego w wieku około dwudziestu kilku lat zacząłem odmawiać różaniec codziennie. Myślę, że ówczesne wydarzenia (m.in. stan wojenny) bardzo mnie w tej decyzji utwierdziły. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, mogę potwierdzić bardzo lubianą przeze mnie zasadę: Różaniec jest tym nudniejszy, im rzadziej się go odmawia.
Wierzę w siłę modlitwy różańcowej i myślę, że potwierdzeniem tej siły jest jakaś dziwna bariera, którą wokół różańca czuć. Jakby jakiejś sile strasznie (nomen omen) zależało na niedopuszczeniu do jej praktykowania. Co najciekawsze, wszelkie opory i wydawałoby się nie do przekroczenia problemy (towarzyskie, czasowe, organizacyjne itp.) znikają w momencie rozpoczęcia modlitwy.
Jest dla mnie różaniec także rodzajem ostatniej deski ratunku. Jeżeli zdarzy się (a zdarzało się, zdarzało) taki nawał pracy, że nie było czasu nie tylko na jedzenie, ale nawet na codzienną modlitwę poranną czy wieczorną, to przynajmniej różaniec musiałem odmówić. To słowo musiałem należy oczywiście dobrze zrozumieć - nikt niczym mi nie groził w razie nieodmówienia, ale chciałem być wierny. Zdarzało się, że w ogromie zajęć nie starczyło czasu nawet na pomyślenie o jakiejkolwiek modlitwie i po przyłożeniu głowy do poduszki zasypiałem snem kamiennym, a jednak budziłem się z absolutną pewnością, że coś jeszcze mam do zrobienia. Z ulgą przypominałem sobie, że mam do odmówienia różaniec i z ręką na sercu chcę zapewnić, że z radością ten obowiązek spełniałem.
Śladami Jezusa z różańcem w ręku
O ile dobrze pamiętam, tylko raz świadomie zrezygnowałem z odmawiania różańca. Było to w czasie pierwszej wizyty w Jerozolimie. Naprawdę nie mogłem - mnogość i wielkość przeżyć była tak ogromna, że uznałem tę rezygnację za usprawiedliwioną. Przecież różaniec przede wszystkim ma nam przybliżać wydarzenia, które są określone przez poszczególne tajemnice. Jak przeżywać przy przesuwaniu paciorków różańca tajemnicę śmierci i zmartwychwstania Jezusa, skoro przed chwilą byłem w miejscu tych wydarzeń i nawet każdy oddech był modlitwą? Oczywiście, w czasie kolejnych dni, a także w czasie kolejnych pobytów w Ziemi Świętej już tych problemów nie miałem. Do dziś mam pierwszy (kupiony pod Ogrójcem) różaniec, na którym starałem się odmówić poszczególne tajemnice w miejscach tych wydarzeń. Śmierć na Krzyżu odmówiona na Golgocie, Zmartwychwstanie w Grobie, a Zesłanie Ducha Świętego w Wieczerniku. Zresztą podobnie było w Galilei czy w Betlejem. Podczas spotkań z młodzieżą często o tym opowiadam i, pokazując ten różaniec, pytam o to, czy potrafią zgadnąć, z którą tajemnicą miałem największy problem. Zwykle pierwsza odpowiedź dotyczy Wniebowzięcia NMP, ale nie jest prawidłowa, ponieważ według tradycji są dwa miejsca z tym związane: jedno w Jerozolimie, a drugie pod Efezem (dziś Turcja). Odmówiłem tę tajemnicę w obu tych miejscach... Prawidłowa odpowiedź brzmi: Ukoronowanie NMP na Królową nieba i ziemi. Poradziłem sobie z tą tajemnicą, odmawiając ją w… samolocie lecącym nad Ziemią Świętą!
Ponieważ z wykształcenia jestem historykiem sztuki kościelnej, zafascynował mnie różaniec także jako przedmiot. Zadziwiające jest, jak wiele kształtów i form przybierał w historii. Dość łatwo to zauważyć, oglądając stare obrazy w kościołach i dokładniej przyglądając się trzymanym przez postacie przedmiotom. Zacząłem też różańce zbierać. Mam sporo ponad setkę. Jest wśród nich różaniec od Jana Pawła II, a jeden z najcenniejszych to różaniec z Bułgarii z czasów głębokiej komuny. Sama historia różańca jest bardzo ciekawa. W październiku można o tym przeczytać w wielu miejscach, tu chciałbym wspomnieć o niespodziewanym dla mnie odkryciu związanym z różańcem.
Z paciorkowego skarbca
Wielu moich rozmówców zaskakuje informacja, że istnieją modlitwy oparte na koralikach, które nie są znanym nam różańcem. Większość z nas wie, że muzułmanie modlą się, korzystając z koralików. Jest to subha składająca się z 99 paciorków (może też być 33 lub 66). Wiemy też, że buddyści używają podobnego przedmiotu, zawierającego 108 koralików na pamiątkę 108 braminów obecnych przy narodzeniu Buddy. Także pobożny wyznawca hinduizmu nie rozstaje się z malą, która ułatwia powtarzanie imion ulubionych bóstw. Może niektórzy jeszcze wiedzą, że nasi prawosławni bracia na cziotce odmawiają modlitwę Jezusową, ale już dla wielu zaskoczeniem jest informacja o anglikańskim różańcu z trzech dziesiątek przedzielonych trzema osobnymi paciorkami, na którym odmawiano 33 razy Ojcze nasz dla uczczenia 33 lat życia Jezusa. Ciekawostką w tym ostatnim przypadku jest fakt umieszczania na tych różańcach krzyża znanego nam jako krzyż św. Franciszka z Asyżu.
Chodzi mi jednak o przypomnienie wielu form modlitwy wykorzystującej paciorki w naszej katolickiej tradycji. Ostatnio bardziej znaną staje się Koronka do Bożego Miłosierdzia związana z kultem św. Faustyny. Ale i poza tą modlitwą istnieje dużo często zapomnianych koronek. Wspomnę przykładowo tylko kilka: różaniec do Najświętszych Ran Pana Jezusa, do Przenajświętszej Krwi, koronka ku czci Ducha Świętego, koronka dziecięctwa Bożego, koronki do: Aniołów Stróżów, Michała Archanioła i Chórów Anielskich, koronka na cześć św. Józefa albo św. Antoniego. Koniecznie trzeba tu też przypomnieć koronki do siedmiu boleści Matki Bożej i do siedmiu radości Matki Bożej, czy koronkę dziesięciu cnót Matki Bożej. Doliczyłem się około 20 takich nabożeństw uznanych przez nasz Kościół do prywatnego odmawiania.
Myślę zatem, że każdy mógłby znaleźć coś odpowiedniego dla siebie, a Matka Boża nawet w październiku nie będzie miała nic przeciwko takiej (nie tylko różańcowej najbardziej znanej) modlitwie. Może nawet właśnie w październiku warto skorzystać z tego wielkiego skarbca naszej Tradycji.
Skomentuj artykuł