O tym, że warto mieć serce

O tym, że warto mieć serce
(fot. sxc.hu)

Czasem nie pomagamy innym, ponieważ sądzimy, że to będzie wymagać strasznych poświęceń. Jezus mówi jednak o prostych uczynkach miłości względem ciała człowieka, o zaspokojeniu podstawowych potrzeb ludzkich: głodu, pragnienia, ciepła, schronienia, bliskości.

Sąd Ostateczny - Mt 25, 31-46

DEON.PL POLECA

Przyjrzyjmy się trochę tej Ewangelii. Linia podziału między sprawiedliwymi i niesprawiedliwymi nie przebiega między tymi, którzy wyznawali w życiu wiarę i miłość do Boga, a tymi, którzy w Niego nie wierzyli i nie kochali Go. Podział jest inny: w jednej grupie są ludzie, którzy widzieli i miłowali bliźnich, a w drugiej ci, którzy ich zauważali, ale nie kochali. (Albo widząc ich, udawali, że jednak ich nie widzą). Na końcu okaże się, że w sumie chodziło o miłość lub jej brak względem Syna Człowieczego. Ale ani sprawiedliwi, ani niesprawiedliwi nie mieli o tym zielonego pojęcia. Kryterium oceny ludzkiego postępowania będzie więc jedno: czy okazywałeś współczucie i miłosierdzie człowiekowi w potrzebie.

Na końcu wszyscy się zdziwimy

Obie grupy są jednak zaskoczone i zmieszane słowami Sędziego. Nie łapią, o co Mu chodzi. Ich zdziwienie pokazuje, jakby jedni i drudzy nigdy nie słyszeli o tej Ewangelii, która głosi, że Chrystus jest obecny w każdym człowieku. Kto wie, czy na końcu świata, którego wielu oczekuje z niepokojem, nie spotka nas wielka niespodzianka. Może być i tak, że ci, którzy nie poznali Chrystusa, służyli Mu lepiej niż ci, którzy byli w Kościele. Może być i tak, że ci drudzy słuchali Ewangelii setki razy, ale się do niej przyzwyczaili. Byli jak ci, którzy budowali na piasku - słuchali i nie wypełniali słowa. Nadto szczycili się, że byli chrześcijanami, czując się lepszymi od niewierzących, celników, grzeszników i tych, co to z Bogiem niewiele mieli wspólnego i nie chodzili do kościoła.

Co więcej, obie grupy działały w całkowitej niewiedzy, że czynili lub  nie czynili dobra dla Jezusa. Sprawiedliwi nie mieli religijnej motywacji. Nie czynili też dobra z lęku przed karą, ani w nadziei nagrody. Po prostu zachowali się tak, jak przystało na człowieka. Zauważali podstawowe potrzeby bliźnich i próbowali je zaspokajać tak jak potrafili.

Chrystus nie pyta zebranych, czy chodzili do Kościoła, czy modlili się, czy studiowali teologię. Nie pyta, czy bronili na ulicach lub w mediach wartości chrześcijańskich. Nie pyta, czy dostrzegali Go w zachodzie słońca, pięknie kwiatów i malarstwie. Być może w przypadku chrześcijan Król to wszystko zakłada.

Ciekawe, że nie zarzuca potępionym popełnienia rażącego zła, że kradli, zabijali, cudzołożyli, obmawiali. Dlaczego nie wspomina o tej formie zła? Dlaczego sądzi z zaniedbania dobra i niewrażliwości? Myślę, że ewidentne zło jest jeszcze wybaczalne. Często popełniamy je w przypływie ludzkiej słabości, ślepoty, pokiereszowanych uczuć, błędnego osądu. To nas wprawdzie całkowicie nie usprawiedliwia, ale jednak Jezus modli się na krzyżu: "Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią". Natomiast obojętność, znieczulica, zaniedbane dobro, które też jest złem, ale nie rzuca się tak w oczy, zdaje się być czymś poważniejszym. Tę intuicję potwierdzają również słowa św. Jakuba apostoła, który powiada, że "będzie to sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia: miłosierdzie odnosi triumf nad sądem" (Jk 2,13).

Człowiek jest zdolny do czynienia dobra, pomimo swoich grzechów i słabości. Gorsze zło popełnia wtedy, gdy może czynić dobro, ale sobie tę możliwość lekceważy. Niełatwo w to uwierzyć, jeśli, na przykład, będziemy na okrągło bezkrytycznie oglądać telewizję, gdzie głównie pokazuje się zło, okrucieństwo, wojny i krew. Tam stawia się przed oczy pesymistyczny obraz człowieka - ten "prawdziwszy", "realistyczny", "bez żadnych osłon", czasem wręcz cyniczny. I jest to jedno z wielu ukrytych zwycięstw diabła w naszym świecie.

Skąd się bierze miłosierdzie?

Dlaczego jednak jedni ludzie okazują wszpółczucie i pomagają potrzebującym, a drudzy nie? Jezus nie stawia żadnej diagnozy. Jedynie stwierdza fakt. Możemy jednak zaryzykować próbę jakiejś odpowiedzi.

Być może po prostu im się nie chce. Albo są tak zajęci sobą, że to uczucie w ogóle się w nich nie rodzi, lub je w sobie tłamszą.

Współczucie względem drugich często rodzi się pod wpływem doświadczenia własnej biedy materialnej, duchowej, słabości, a nawet grzechu jako niewoli. Człowiek, który uważa się za samowystarczalnego, albo za "pobożnego" faryzeusza, któremu przecież nic nie brakuje i  jest niemalże chodzącą świętością, będzie porażony niewrażliwością, otoczy się kokonem, żeby nie poczuć się dotkniętym ludzką biedą.

Miłosierdzie rodzi się też wtedy, kiedy człowiek zastanowi się głębiej nad sobą i zobaczy, że jest istotą kruchą, skończoną, jak trawa na polu, która usycha. Należy do tej samej rodziny ludzkiej. Od nikogo nie jest lepszy, ani inny. Dlaczego wspieramy ludzi poszkodowanych przez trąby powietrzne i powodzie? Bo czujemy, że i nam może się coś takiego przytrafić, że i my kiedyś możemy znaleźć się w podobnej potrzebie. O tym pisali już greccy tragicy w swoich tragediach. Chcieli budzić w dumnych Ateńczykach współczucie i lęk na widok nieszczęścia bohaterów sztuki. Uznanie, że jestem kruchym człowiekiem, to znak pokory, ludzkiej solidarności, uznania własnej zależności. A tylko człowiek pokorny może okazać miłosierdzie. Zadufany w sobie, przekonany, że jego żadna bieda nigdy nie spotka, zamyka oczy na potrzeby innych, nazywając ich przy tym nierobami, darmozjadami, albo uważa, że po prostu mieli pecha - los tak zrządził, albo jakoś tak się im przytrafiło nieszczęście.

Ten straszny Bóg

Czasem nie pomagamy innym, ponieważ sądzimy, że to będzie wymagać strasznych poświęceń. Jezus mówi jednak o prostych uczynkach miłości względem ciała człowieka, o zaspokojeniu podstawowych potrzeb ludzkich: głodu, pragnienia, ciepła, schronienia, bliskości człowieka. Kiedy ktoś przyjedzie do nas w krótszą lub dłuższą gościnę, pierwsze co robimy, to gotujemy wodę na herbatę lub kawę, częstujemy gościa jedzeniem, pozwalamy mu się umyć, spędzamy z nim czas, rozmawiamy, w końcu ścielimy łóżko, aby się wyspał. To są ludzkie gesty, a zarazem, jak mówi Jezus, głęboko ewangeliczne. Nie musimy przecież uzdrawiać chorych i naprawiać całej biedy świata. Bo to nie leży w naszej mocy. Zresztą, sam Jezus tego nie uczynił. Inaczej przemienia ten świat. Często jedyne, co możemy dać, to nasza obecność. Ale to jest bardzo dużo.

Diabeł robi wszystko, by nas przerazić Bogiem, stawić nam przed oczy bezwzględnego ciemiężyciela. Chce wzbudzić lęk przed Ewangelią i jej wymaganiami. Jakich ten Bóg wymaga ofiar? Nawrócisz się, a jutro cię ukrzyżują! Czy będziesz w stanie to znieść? Przecież ty nie dasz rady. Przecież to jest nieludzki Bóg. Jeśli damy się zwieść tej pokusie, to wówczas przestaniemy także  doceniać wagę drobnych uczynków. Sparaliżuje nas lęk.

Dzisiejsze słowo Boże zadaje kłam tej pokusie. Czy te proste uczynki miłosierdzia wymagają nadludzkiego wysiłku, jakichś szczególnych zdolności, nakładów pieniędzy i czasu? Czy Bóg od razu żąda od nas męczeństwa? Nie. Świętość zaczyna się od małych rzeczy, a nie od wielkich czynów i dzieł. Diabeł dąży do tego, żebyśmy w ogóle nawet nie zaczęli.

Podczas Ostatniej Wieczerzy Piotr i pozostali uczniowie przysięgali, że nigdy nie zwątpią w Chrystusa i oddadzą za Niego życie. Jezus mówi jednak: "Piotrze, nie rzucaj się, dzisiaj trzy razy się Mnie wyprzesz". Ale Piotr dalej swoje: "Ależ skąd! Ja nie dam rady? Ty chyba mnie nie znasz...". Kiedy przychodzą do Ogrójca, Jezus prosi ich, aby czuwali z Nim godzinę. Ale apostołowie na czele z Piotrem posnęli. Takie z nich były bohatery. My wcale się od nich nie różnimy. Jezus chce powiedzieć każdemu: naucz się najpierw czuwać przez godzinę, to może kiedyś będziesz mógł czynić dla Mnie większe rzeczy.

Miarą jest serce i ciało

Jezus nie mówi, ile mamy drugim dać. Zależy to od naszych możliwości i wielkości serca. Nie musimy wyszukiwać potrzebujących, wystarczy zauważać tych, których przynosi nam życie. Trzeba jednak zachować roztropność. Bo zdarzają się ludzie, którzy rzeczywiście nie chcą pracować, którzy żebractwo, naciąganie i bezdomność obrali za sposób na życie. Więc nie chodzi jedynie o tych, którzy żebrzą na ulicach.

Mamy być miłosierni wobec naszych bliskich. Ale nie tylko. Bliźnim jest każdy, kto jest blisko, w zasięgu ręki, w naszym otoczeniu. Nie musimy jechać do Afryki, by karmić głodne dzieci, a nawet im możemy czasem pomóc.

Ile ludzi żyje dzisiaj w samotności, nie mają się do kogo odezwać. Jeśli kogoś takiego widzisz w swoim sąsiedztwie, to pójdź do niego, wypij herbatę, może kup, jeśli możesz, jakieś ciastko, posiedź trochę. Może ta osoba potrzebuje, żeby coś jej kupić, pójść do apteki, czy pomóc jej w czymkolwiek innym.

A może twoje dziecko, mamo lub tato, usiłuje ci coś ważnego powiedzieć od kilku tygodni lub dni, a ty nie masz czasu, bo ciągle jesteś w biegu? A jeśli stać cię na więcej, to możesz wspomóc różne akcje, które co rusz dzieją się w Kościele i w społeczeństwie. Masz wiele możliwości, aby podzielić się sobą. Nawet jeśli nie masz pieniędzy, to przynajmniej możesz dla kogoś być, chociaż przez chwilę. Wystarczy się tylko dobrze rozejrzeć wokół siebie.

Wielu rzeczy nie widać, a są

Od pewnego czasu w Polsce w okresie Adwentu organizowana jest akcja "Szlachetna Paczka", podczas której ludzie robią paczki dla ubogich rodzin. Parę lat temu włączyłem się w tę akcję razem ze studentami w Opolu. Najpierw trzeba było wyszukać uboższe rodziny w okolicy, zrobić z nimi wywiad, czego im brak. Co nas wówczas zdziwiło?

Że największe ubóstwo w naszym kraju jest niewidoczne. Wielu ludzi wstydzi się swojej biedy. Nie wyjdą na ulicę żebrać. My ich często nie widzimy. To nie jest tak, że bieda wypływa tylko z patologii, alkoholizmu i lenistwa. Często ludzie naprawdę żyją w trudnych warunkach, pomimo najszczerszych chęci i woli do pracy. Nie zapomnę radości dzieci, że będą miały cukier do herbaty, ciepłe buty lub skarpety, mleko z miodem. Niewiele trzeba było, żeby sprawić im radość.

Dlatego i w naszym wypadku wystarczy, że podzielimy się tym, kim jesteśmy i co mamy. Okażemy się w ten sposób ludźmi, następnie uczniami Chrystusa, którzy aktywnie na Niego czekają i swoim życiem głoszą Jego obecność w tym świecie. Wtedy żadne końce świata nie będą dla nas straszne.

Dariusz Piórkowski: "O duchowości z krwi i kości"

Zbliża się Adwent. Polecamy rozważania, które pomogą Ci rzeczywiście czuwać i cieszyć się świętami.

Tęgie głowy twierdzą, że jeśli Bóg istnieje, to mieszka w odległym niebieskim pałacu i głowy sobie człekiem nie zaprząta.

Ale Pismo św. mówi co innego. Najpierw, że Bóg w Chrystusie rozbił namiot w ludzkim świecie. Następnie, że wcale go nie zwinął i ciągle tu przebywa. W sercach i domach, w pracy i szkole, w rozrywce i cierpieniu. Gdybym zuchwale orzekł, że spotkanie Go na tej ziemi jest zawsze bułką z masłem, to chyba bym przesadził. Trochę trzeba się jednak potrudzić.

Pomagają w tym adwentowe czytania, które przypominają przewodnik w podróży. Dają wskazówki jak odczytać ślady przechodzącego Pana, jak usłyszeć Jego głos, a nawet natknąć się na Niego, gdy nieoczekiwanie przetnie nasze drogi. Bo Duch Boga to miłośnik ludzi. I raczej dobrze Mu z nami. Ciągle przychodzi, by nam o tym przypomnieć. Na różne sposoby.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

O tym, że warto mieć serce
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.