Bywa, że czasem uśmiech wprawić może kogoś w zakłopotanie, niekiedy wydać się może nie na miejscu, ale zawsze jest cenny. Bez uśmiechu trudno wyobrazić sobie poprawne relacje między nami.
Henri Bergson mówił, że śmiech jest tym, co wyróżnia człowieka na tle innych stworzeń. śmiech nie jest jednak tym samym, co uśmiech. Między uśmiechem a śmiechem zachodzi pewna różnica i nie jest ona wyłącznie słowna. Często ci, którzy się śmieją, nie zawsze się uśmiechają, tak samo jak ci, którzy się uśmiechają, nie muszą wcale się śmiać, aby zostać usłyszanymi. Sądzę, że uśmiech jest czymś głębszym, rodzi się w szczerym sercu i do serca drugiego zmierza, dlatego można uważać go za coś bardziej szczerego niż śmiech, który rodzi się z wielu różnych powodów, nie zawsze al-truistycznych. Na ogół uśmiech wyraża pewien rodzaj radości, która rodzi się w sercu czystym, wolnym od podejrzeń i knowań, przyjaznym i wrażliwym na drugiego. Wiara powie, że jej ostatecznym dawcą jest Bóg, stąd radość jest znakiem Jego przyjaźni, o czym mówi psalmista: "Ukażesz mi (...) pełnię radości u Ciebie, rozkosze na wieki po Twojej prawicy" (Ps 16, 11)25. W przeciwieństwie do uśmiechu, smutek jest brakiem radości. Poniekąd jest on przejawem braku akceptacji tego, czego się doświadcza i co się przeżywa, ponieważ nie ułatwia, ale utrudnia życie. Smutek ma liczne źródła, wewnętrzne i zewnętrzne, zawinione i niezawinione, zależne od tego, kto go doświadcza i niezależne. Nierzadko jego powodem jest także stan grzechu, oddalenia się od Boga, niechodzenia Jego drogami, sprzeciwienia się Jego przykazaniom. Są to przyczyny głębokiego smutku, którego nie zdoła zakryć nawet głośny śmiech. Jawi się on bowiem w wypowiadanych słowach, w podejmowanych tematach, w planach na przyszłość i w relacji z drugimi. Smutek obciąża serca i umysł, zawęża perspektywę życia, czyni samotnym.
Pozorne ubóstwo uśmiechu ma magiczną wręcz moc. Czyni szczęśliwym zarówno tego, kto się uśmiecha, jak również tych, którzy są wokół. Łatwiej budować wspólnotę temu, kto się uśmiecha, niż osobie smutnej. Lecz uśmiech leczy także choroby, podnosi z przygnębienia, dodaje odwagi temu, komu jej brak. Ułatwia relacje, jest bowiem zaraźliwy niczym grypa. Zapewnia emocjonalną, ale nie tylko, młodość. Rodzi poczucie optymizmu, pozytywnego nastawienia do teraźniejszości i przyszłości. Bywa, że czasem uśmiech wprawić może kogoś w zakłopotanie, niekiedy wydać się może nie na miejscu, ale zawsze jest cenny. Bez uśmiechu trudno wyobrazić sobie poprawne relacje między nami.
Dlaczego ludzie się uśmiechają? Co sprawia, że wybierają pomiędzy uśmiechem a powagą, pomiędzy optymizmem a smutkiem? Co trzeba również robić, kiedy brak chęci lub powodów do uśmiechu? Na pytania te nie ma jednej jedynej odpowiedzi. Ktoś powie, że kiedy go brak, trzeba się zmusić. Inny natomiast zasugeruje, aby zachować szczerość wewnętrznych odczuć i kiedy serce smutne, tym samym smutna winna być również twarz. Ktoś inny zasugeruje, że w momencie smutku należy zanucić piosenkę, gwizdać lub wykonywać coś, co sugerować będzie wewnętrzny stan szczęścia, wszystko po to, aby innych nie obciążać swoimi problemami i dać im odczuć, że u mnie wszystko gra. Psychologia mówi, że wyzwalaczem uśmiechu są pewne przyjęte reguły przyjaźni i powierzchowna serdeczność. Ale czy w takich sytuacjach można mówić o szczerości zachowań? Czy występuje wówczas zgodność odczuć wewnętrznych i zewnętrznych? Bynajmniej! Zachowanie takie, powie wielu, jest nieszczere, powierzchowne czy nawet fałszywe. Ale czy tak jest zawsze? Warto się temu przyjrzeć. Amerykanie np. mają silnie zakorzenione przekonanie, aby demonstrować powierzchowną serdeczność w kontaktach społecznych. Sądzą, że miłe słowa i uprzejmy uśmiech są czymś naturalnym, i stąd unikają ostrych sądów i bezpośredniej krytyki. Obawiają się bowiem, że zachowanie takie mogłoby zburzyć sympatyczny nastrój, jaki się wytworzył, oddalić ode mnie ludzi, dotąd bliskich, zrodzić w osobie smutnej poczucie samotności i wykluczenia ze środowiska.
Jako Polacy jesteśmy raczej przeciwnego zdania. Wielu z naszych rodaków sądzi, że z większym szacunkiem należy się odnosić do szczerości zachowań i wypowiedzi. Przeprowadzone badania zdają się sugerować, że bycie "poważnym", a nie uśmiechniętym, jest bliższe naszej kulturze i wyżej cenione. Nasza tradycja narodowa zdaje się uczyć, że należy być naturalnym, szczerym i poważnym, gdyż wystawia to wysokie świadectwo o poczuciu odpowiedzialności i znaczeniu społecznym danej osoby, stąd powiedzenie, że "osoba poważna zachowuje się poważnie", z czym wiąże się na ogół moderowany uśmiech, rozmowy na "poważne" tematy, stonowany głos itd.
Kompetencje i inteligencja łączone są u nas bardziej z powagą, niż z radością czy z uśmiechniętą twarzą. Bywa więc, że osobę uśmiechniętą i radosną skłonni jesteśmy uważać za mało poważną i beztroską, mniej wykształconą od tej, która się nie uśmiecha, która nie umie żartować ani na żartach się nie zna. Zdarza się, że czyjś uśmiech wiąże się z jego słabym, być może, zakorzenieniem w rzeczywistości, lekkością ducha, a stąd już blisko do posądzenia go o brak powagi i słabe poczucie realności, nonszalancję. W konsekwencji bardzo wielu sili się na udawanie postawy "naukowej", bycie poważnym, nachmurzonym i chłodnym w obejściu nawet wtedy, kiedy nie mają do tego powodu albo kiedy nie mają nic do powiedzenia i znaczą niewiele. Grają, udają poważnych, chcąc wzbudzić u innych posłuch, szacunek, dyscyplinę. I chociaż niekiedy im się to udaje, to przecież w istocie oszukują samych siebie. Żyją w nieprawdzie. W konsekwencji mamy więc mnóstwo osób "poważnych", ale czy istotnie mądrych i odpowiedzialnych, o wnętrzu radosnym i spojrzeniu optymistycznym? Nierzadko są to osoby, które jedynie takie udają.
W Polsce uważa się na ogół, że twarz powinna odzwierciedlać przeżywane emocje, a stąd czymś nagannym jest udawanie uczuć, których się nie żywi. Kiedy więc uśmiecha się do nas osoba, której nie znamy, jej postawę traktujemy jako mało szczerą i podejrzaną. Sądzimy, że udaje i gra, że w istocie czegoś od nas oczekuje lub że chce nas w czymś oszukać. We wszystkich tych sytuacjach nawiązanie prawdziwego kontaktu z drugim jest wręcz niemożliwe, rozmowa się rwie, a miejsce ewentualnej przyjaźni zajmuje poczucie zagrożenia.
Narzekanie jest jedną z form takiego stanu rzeczy. Nie tylko odbiera uśmiech i uśmierca radość, wprowadzając w ich miejsce smutek, ale także rodzi poczucie osamotnienia, egzystencjalną niemoc, podejrzliwość. Smutek wzmacnia niezadowolenie, pogłębia dodatkowo przeżywane kłopoty i trudności, obniża profesjonalną aktywność, skąd już bardzo niedaleko do postawy cierpiętnictwa. Prawdą jest, że cierpienie uszlachetnia duszę, kiedy jest wewnętrznie przeżywane, a nie obnoszone. Kiedy bezkrytycznie obnosimy się z naszym smutkiem i doznanym cierpieniem, krzywdą czy niesprawiedliwością, to nawet, gdyby było to uzasadnione, pogłębia się w nas odczucie beznadziejności i przygnębienia. W efekcie życie rozwija się w poczuciu coraz większego osaczenia i wrogości. Nie czując się dobrze w jednym miejscu, dusza wyrywa się do ucieczki, odejścia z miejsca, gdzie jest, aby stać się inną, w innym miejscu, w towarzystwie innych ludzi. Są to sytuacje ciągłej (fizycznej, ale i duchowej) emigracji, przemieszczania się z miejsca na miejsce, nigdy nie będąc "u siebie". Sądzi się bowiem, że tam, gdzie nas nie ma, żyje się lepiej, łatwiej i prościej. Jakże błędne przekonanie! Zachowanie takie prowadzić może także do różnych uzależnień: od ludzi, lekarstw, alkoholu czy innych używek. Zdają się one ofiarować wolność, dobre samopoczucie, pogodę ducha w zamian za poddanie się im. Jednym z ważnych lekarstw na te zagrożenia jest prosty uśmiech. Trzeba się go uczyć. Trzeba zdobyć się na odwagę uśmiechu także wtedy, kiedy nie ma ku temu ważnych powodów, a nawet wówczas, kiedy serce płacze. Uśmiech nie będzie wtedy fałszywy, ale przyniesie ulgę słabej duszy.
Rozważanie pochodzi z książki: "O życiu szczęśliwym w dobie kryzysu"
Skomentuj artykuł