Poddanie się panowaniu Zbawiciela nie brzmi zbyt pociągająco, zwłaszcza w kulturze wynoszącej pod niebiosa osobistą wolność i niezależność. Wizja Chrystusa, któremu mamy być ulegli, w niejednym sercu budzi lęk przed utratą autonomii.
Zadziwiająca postawa i słowa Jezusa podczas Jego procesu przed Piłatem zaniepokoiły rzymskiego namiestnika. Cieśla z Nazaretu królem Izraela? My również możemy czuć się z lekka zdezorientowani, przeżywając dzisiejszą uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata. O co w tym wszystkim chodzi? Ostatni władca Polski zmarł w 1798 roku. W niektórych współczesnych nam krajach królewskie dwory zachowały jedynie reprezentacyjną rolę. Czy ten tytuł przemawia jeszcze do naszej wyobraźni? Czy święto Chrystusa Króla nie jest pozostałością monarchicznej wizji świata?
Obraz króla niewątpliwie kojarzy się z panowaniem. Kiedy Pius XI wprowadził tę uroczystość w Kościele, siedem lat po zakończeniu I wojny światowej, napisał w encyklice “Quas Primas", że ta wielka katastrofa dotknęła ludzkość, “ponieważ Jezus Chrystus nie znalazł posłuchu ani w życiu prywatnym, ani w polityce". Po czym papież dodał: “Dopóki poszczególne jednostki i państwa będą odmawiać poddania się rządom naszego Zbawiciela, pełna nadziei perspektywa trwałego pokoju wśród narodów będzie nieosiągalna".
Poddanie się panowaniu Zbawiciela nie brzmi zbyt pociągająco, zwłaszcza w kulturze wynoszącej pod niebiosa osobistą wolność i niezależność. Wizja Chrystusa, któremu mamy być ulegli, w niejednym sercu budzi lęk przed utratą autonomii. Nie mówiąc już o tym, że wolność człowieka zdaje się być dla wielu osób nie do pogodzenia z jakąkolwiek formą zewnętrznej ingerencji.
Kościół potrzebował sporo czasu (praktycznie do początków XX wieku), by lepiej zrozumieć, co Jezus miał na myśli mówiąc o swoim królowaniu. Minęlibyśmy się z prawdą, gdybyśmy utożsamili Chrystusa z ziemskim władcą. To prawda, że Jezus jest Królem. Jednak Jego królowanie wymyka się naszym sztywnym ramom myślowym, ukształtowanym przez historię, uprzedzenia i lęki. To prawda, że jesteśmy Jego poddanymi, ale w takim sensie, który kłóci się z potocznym wyobrażeniem o byciu sługą króla.
W Ewangelii św. Jana Jezus nie tyle mówi o swoim królowaniu, co o swoim królestwie. Na pytanie Piłata odpowiada: “Ty mówisz, że jestem królem". (Przy okazji, nie wiadomo z jakich powodów w Biblii Tysiąclecia, którą czytamy podczas mszy świętych pojawia się inne tłumaczenie: “Tak, ja jestem królem", chociaż trudno doszukać się tego zarówno w oryginalnym tekście greckim jak i w tłumaczeniach obcojęzycznych. A jednak to kolosalna różnica).
Jezus, mówiąc o swoim królestwie, ma głównie na myśli wspólnotę ludzi, nazwaną w innych księgach Nowego Testamentu Jego Ciałem lub Świątynią. Jak więc mamy rozumieć Chrystusowe panowanie w Jego wspólnocie, w Kościele, w świecie?
Bynajmniej nie chodzi tutaj o polityczną władzę. “Moje królestwo nie jest z tego świata". “Ten świat" można rozumieć dwojako: najpierw jako specyficzny sposób życia wrogi Bogu, a następnie jako fizyczny świat, w którym panują konkretne ustroje polityczne. Chrystus nie chce dokonywać przewrotów i rewolucji, ani zdobywać ziemskiego tronu. Reforma człowieka musi pójść głębiej. Dlatego Król niebieski jest raczej zainteresowany budowaniem wspólnoty pomiędzy ludźmi, która, zakorzeniona w głębokiej relacji z Bogiem, umożliwi stworzenie bardziej sprawiedliwych i stabilnych społeczeństw.
Jezus nadaje królowaniu inne znaczenie. Nazywa siebie świadkiem. Jego obecność na świecie jest odsłanianiem Boga obecnego pośrodku nas, w życiu prywatnym, politycznym i ekonomicznym. Chrystus świadczy jednak bez wymuszania na ludziach posłuszeństwa i bezwarunkowego podporządkowania się Jego nauczaniu. Nie próbuje również walczyć o posłuch zbrojnie lub słownie. Do przemocy uciekają się ludzie zalęknieni i niepewni.
“Każdy, kto jest z prawdy, słucha Mego głosu". Każdy kto rzeczywiście zdecydował się naśladować Chrystusa, kto jest blisko Boga, czuje nieodpartą konieczność składania podobnego świadectwa życia. Wewnętrznym ogniem, który rozpala to świadectwo, jest poświęcenie samego siebie. Chrystus ucieleśnia tę ofiarę, rozmawiając z Piłatem. Czy taki Król, który oddaje swoje życie dla dobra swoich poddanych, może być uważany za bezwględnego, niedostępnego i nieliczącego się z ludźmi tyrana?
A co z nami? Ostatnia księga Pisma św. ogłasza, że “Chrystus uczynił nas królestwem - kapłanami dla Boga i Ojca swojego" (Ap 1,6). Księga Apokalipsy powtarza tę wspaniałą nowinę kilka razy, dodając interesującą wzmiankę: “uczyniłeś ich Bogu naszemu królestwem i kapłanami, a będą królować na ziemi" (Ap 5,10; 20,6). Królowanie z Chrystusem łączy się ściśle z kapłaństwem. Co to znaczy?
Przede wszystkim, jako chrześcijanie wyposażeni zostaliśmy w rozmaite dary, nie tylko dla naszej osobistej satysfakcji, lecz po to, by dzielić się nimi z innymi. Jako ochrzczeni nie jesteśmy zwykłymi poddanymi króla, lecz uczestniczymy w Jego królowaniu, dzielimy Jego władzę. Różnica w stosunku do politycznej demokracji polega na tym, że to Chrystus czyni nas królami na ziemi. To nie my wybieramy naszego Króla w powszechnym głosowaniu.
Dzięki Chrystusowi wszyscy ochrzczeni, bez względu na to jakie funkcje pełnią w Kościele, “mają śmiały przystęp do Ojca" (Por. Ef 3, 12). Ta najbardziej podstawowa cecha kapłaństwa czyni wszystkich członków Kościoła żywymi znakami Bożej bliskości i pomostami między niebem a ziemią.
Dlatego, biorąc pod uwagę biblijny punkt widzenia, podział na “równych i równiejszych" w Kościele jest zupełnie z innej bajki, przeszczepiony żywcem z systemu feudalnego. Sobór Watykański II stwierdza jasno, że nawet jeśli w Kościele rozróżniamy dwa rodzaje kapłaństwa: jedno powszechne (obejmujące wszystkich ochrzczonych wraz z diakonami, księżmi i biskupami), a drugie urzędowe ( dotyczące tylko duchowieństwa), “jedno i drugie we właściwy sobie sposób uczestniczy w tym samym kapłaństwie Chrystusowym". Nie ma więc podstaw do tego, aby czuć się uprzywilejowanym lub pomniejszonym, wszak, w gruncie rzeczy, istnieje tylko jedno kapłańskie powołanie, które można realizować na różne sposoby.
Kapłańskie królowanie chrześcijan na ziemi oznacza przede wszystkim dawanie świadectwa wartościom drogim Jezusowi. Jeśli rzeczywiście doświadczamy, że mamy “śmiały przystęp do Ojca"; jeśli nie zamykamy Boga w tzw. “prywatności serca", zamieniając Go na wygładzonego pięknymi słowami bożka; jeśli nie wstydzimy się Chrystusa wobec innych; jeśli nie próbujemy “uwięzić" Boga w kościelnych murach; jeśli dopuszczamy Jego światło do naszych decyzji, wówczas rzeczywiście budujemy prawdziwy pokój na ziemi.
Nieprzypadkowo św. Teresa z Avili w jednej ze swoich modlitw stwierdziła, że Bóg nie będzie rozpoznawalny w tym świecie, jeśli nie użyczymy Mu naszych rąk, nóg, oczu, języka i uszu. Św. Ignacy Loyola w podobny sposób podkreśla, że miłość Boga może się rozlewać pośród ludzi, jeśli oddamy Mu całą naszą wolność, rozum, pamięć, wyobraźnię i uczucia. Rzecz niemożliwa? Owszem, jeśli kieruje nami lęk przed ogołoceniem nas przez Boga z tego, co uważamy za niezbędne w naszym życiu.
Zapytajmy więc siebie, jak sprawujemy nasze kapłańskie i królewskie funkcje? Jakie sygnały wysyłamy do tych, którzy patrzą na nasze postępowanie i wybory? W jaki sposób czynimy Boga bardziej widzialnym w naszych rodzinach, wspólnotach, w sąsiedztwie, w pracy, w rozrywce? Czy nie wypychamy Go poza ramy codzienności, bo nie mieści nam się w głowie, że Bóg może być tak blisko nas? Czy świadomość bycia ochrzczonym znacząco wpływa na jakość wykonywanych przez nas codziennych obowiązków i pracy? Jakie wartości kierują naszymi decyzjami? Czy poczucie bycia kapłanami i królami, wybranymi przez Chrystusa, ma jakieś znaczenie w budowanych przez nas relacjach?
Skomentuj artykuł