Zwolnij i otwórz się na Boga

Zwolnij i otwórz się na Boga
(fot. Carlo_it/flickr.com/CC)
Joyce Rupp OSM

Kiedy prowadzę rekolekcje, na początku proszę uczestników, by "modlili się o otwartość". Jeżeli się otworzą, wówczas mogą następować cudowne przemiany. Jeśli umysł albo serce są zamknięte, niewiele może się wydarzyć. Jeżeli nasz umysł pozostaje zablokowany, tkwimy wciąż w swoich słabościach i zaabsorbowaniu sobą, źle oceniamy dobroć Boga, odmawiamy zaufania Mu i nalegamy, by było tak, jak my tego chcemy. Pan Bóg czeka, byśmy wyzbyli się wątpliwości, oporów i mogli swobodnie przyjmować to, czym chce nas obdarować.

Wzrost przez modlitwę wymaga uwolnienia od myśli, uczuć i zachowań, które przeszkadzają nam w odkrywaniu naszego prawdziwego "ja". Być otwartym w modlitwie oznacza być gotowym uznać całość tego, kim jesteśmy, a także pozbyć się tego, co już nie służy odpowiednio naszemu życiu i naszej relacji z Bogiem. W książce Otwarte dłonie Henri Nouwen opisuje ten mechanizm, opowiadając historię kobiety będącej w ośrodku psychiatrycznym, która nie chce wypuścić monety trzymanej kurczowo w wilgotnej, mocno zaciśniętej pięści. Autor komentuje: Gdy jesteś zaproszony do modlitwy, zostajesz poproszony o otwarcie swej mocno zaciśniętej pięści i zrezygnowanie z ostatniej monety. Ale kto by chciał to zrobić? Dlatego pierwsza modlitwa bywa często bolesna, ponieważ odkrywasz, że nie chcesz puścić. Trzymasz się mocno tego, co znajome, nawet jeśli nie jesteś z tego dumny... Zatem, kiedy chcesz się modlić, pierwszym pytaniem okazuje się: Jak otwieram swoje zaciśnięte pięści? Z pewnością nie na siłę. Nie przez wymuszoną decyzję. Może uda ci się odnaleźć swoją drogę do modlitwy dzięki uważnemu wsłuchaniu się w słowa, które anioł wypowiedział do Zachariasza, Maryi, pasterzy i kobiet przy grobie: "Nie bój się".

DEON.PL POLECA

Strach może powodować, że kurczowo trzymamy się swoich starych dróg. Lęk powstrzymuje nas także przed przyjęciem tego, co nowe. Bardzo dobrze pamiętam swoje obawy, kiedy próbowałam nowego sposobu medytacji. Przez ponad trzydzieści lat moja poranna modlitwa skupiała się na codziennym rozważaniu fragmentów Pisma Świętego. Potem nastąpił czas, kiedy słowa Biblii (właściwie jakiekolwiek słowa) wypełniła cisza, która wciągała mnie w bezruch i ciszę Boga. Medytacja nad Pismem Świętym zawsze wydawała się najlepszą metodą. I oto teraz czułam potrzebę pozostawienia tego typu modlitwy i przejścia w niewerbalny, nie-myślowy, bardziej kontemplacyjny sposób przebywania z moim Boskim Towarzyszem. Byłam przerażona, że stracę głębokie przemyślenia, jakie przynosiło Pismo Święte. Bałam się oderwać od bezpieczeństwa myśli.

Gdy uznajemy obecność strachu, nie znika on od razu. Przez kilka lat zmagałam się, wchodząc i wychodząc z medytacji i kontemplacji. W końcu zaufanie do Boga stało się silniejsze niż moje wahania. Zdołałam wyzbyć się lęku i wejść tam, gdzie byłam prowadzona - z dala od inspirujących myśli w otwartą przestrzeń przebywania z Bogiem. W procesie tym odkryłam, że Pismo Święte wciąż może mnie inspirować i uczyć, ale w okresach innych niż czas modlitwy kontemplacyjnej.

Kiedy zmagałam się z nauką bardziej kontemplacyjnego sposobu modlitwy, miałam szczęście mieć przy sobie mądrą przewodniczkę duchową. Duchowi przewodnicy są bardzo pomocni z wielu powodów, szczególnie ze względu na naszą skłonność do błędnego oceniania doświadczenia modlitwy. Mamy własne, wcześniej wyrobione opinie o tym, jak powinniśmy się modlić, i o tym, czy nasz wzrost następuje, czy nie. Dlatego nie potrafimy spojrzeć na siebie z dystansem, by wyraźnie zobaczyć prawdę. Przewodnik duchowy jest obiektywny - słucha i zachęca nas do dochowywania wierności różnorakim sposobom modlitwy.

Moja duchowa kierowniczka rozmawiała ze mną o "wyzbywaniu się" i zachęcała do oderwania się od dawnych metod modlitwy. Oderwanie często rozumiemy błędnie jako konieczność całkowitego porzucenia albo oddzielenia od tego, co lubimy. Prawda okazuje się całkiem inna. Angeles Arrien w książce The Four-Fold Ways opisuje oderwanie jako "zdolność głębokiej troski w sposób obiektywny". Bada jeszcze dalej to pojęcie i zauważa, że prawdziwe oderwanie przynagla nas do pełnego zaangażowania, lecz powinniśmy także "być otwarci na wynik, a nie przywiązani do wyniku".

W modlitwie serce skupia się na Tym, kogo kocha. Oddajemy siebie najpełniej - jak umiemy - wielkiej Miłości, ale nie przywiązujemy się do konkretnych sposobów osiągnięcia miłosnej więzi. W moim przypadku nadal byłam w pełni więzi z Bogiem, ale kiedy przeszłam do innego rodzaju modlitwy, musiałam wyzbyć się oczekiwań względem Niego. Musiałam w proces ten włożyć swoją wiarę, zachowywać otwartość i zostawić wynik Bogu.

Dochowywanie wierności codziennej modlitwie

Ludzie martwią się, kiedy nie mogą zachować pocieszeń, jakich pragną, podejmując wysiłek modlitwy. Chcą stale odczuwać Bożą bliskość, aby osobista modlitwa była przyjemna i niewymagająca. Tymczasem Bóg rozwija naszą modlitwę w tempie innym, niż my chcemy, czy oczekujemy. Gdy nie akceptujemy Jego tempa, rok po roku toczy się walka. Kiedy w życiu przybywa obowiązków, zwykle jako pierwszy z codziennego harmonogramu usuwany jest czas przeznaczony na modlitwę. (Obywanie się bez modlitwy okazuje się dużo łatwiejsze, gdy pozornie wynika z niej mało owoców).

Wierność polega na znalezieniu w sobie ufności w Bożą bliskość, niezależnie od tego, czy czujemy tę bliskość, czy nie. Nadal się modlimy, bez względu na to, czy następuje odpływ, czy przypływ. Wyzbywamy się swoich przywiązań i pozwalamy działać Bogu, który zna intencje naszego serca. I to wystarczy.

Kiedy się modlimy, przekraczamy pewną granicę, wchodząc w tajemnicę. Wchodzimy z otwartością i z pewnością, że nasze życie będzie stale nabierać odcieni Świętego. Aby tak się działo, potrzebujemy okresów ciszy, czasu w ciągu naszego dnia, gdy dajemy pierwszeństwo milczeniu i samotności. Nasza kultura nie sprzyja takiej ciszy. Wręcz jest jej wroga. Stale jesteśmy pociągani to w tę, to w tamtą stronę przez nadmiernie aktywne społeczeństwo. Epoka elektroniki nęci nas ciągłym hałasem i gorączkowym, przymusowym działaniem. Jedynie przy mocnej determinacji zdołamy stworzyć przestrzeń potrzebną na codzienną, ustaloną modlitwę.

Podczas grudniowych rekolekcji w północnej Kalifornii poprosiłam obecne osoby, by wymieniły największą przeszkodę w duchowym wzroście. Wielu mówiło o "krzątaninie, dużej liczbie zajęć" i "braku czasu" jako najważniejszych przeciwnościach. Nic dziwnego. Wyzwaniem tym trzeba się zająć, jeśli człowiek ma być wierny codziennej modlitwie. Zauważyłam, że dorośli są coraz bardziej skrępowani podczas rekolekcji przy choćby półgodzinnej ciszy. Chociaż przygotowuję dla nich całą stronę urywków biblijnych, listę proponowanych pytań i działań na czas refleksji, szybko stają się niespokojni i zaczynają prowadzić rozmowy albo telefonować.

Kiedy zwalniamy tempo i wchodzimy w przestrzeń ciszy i spokoju, mniej jest barier między nami a Świętym. W ciszy stajemy twarzą w twarz z tym, co w innej sytuacji moglibyśmy przeoczyć albo czego unikać. Gdy oddajemy się okresom ciszy i samotności, coraz bardziej odkrywamy prawdę, która kieruje naszym życiem i potrafimy rozkoszować się dobrocią Ukochanego zamieszkującego w naszej duszy.

Dawna Markova, szanowana deweloper ośrodków edukacyjnych, odkryła wartość czasu sam na sam z Bogiem, kiedy postanowiła wyjechać na półroczne rekolekcje w samotności wysoko w górach Utah. To nie było łatwe. Jednak wytrwała w samotności i zyskała wizję oraz mądrość do pokierowania swoim życiem. Przez te miesiące Markova otrzymała ogromną wewnętrzną siłę, która pomogła jej ustalić i zrealizować swój cel życiowy. Pisze ona: Kiedy unikamy poznania samych siebie, kończymy, prowadząc oschłe życie bez pasji, odłączone od prawdziwego jego sensu. Gdy jednak mamy odwagę kształtować swoje życie na podstawie istoty tego, kim jesteśmy, zapalamy się, stając się naprawdę żywymi. Wymaga to wyzbycia się wszystkiego, co nieautentyczne. Jak jednak możemy poznać prawdę o sobie, jeśli nie będziemy potrafili przebywać w ciszy, w swoim własnym towarzystwie?

Większość z nas nie może sobie pozwolić na luksus półrocznego urlopu, tak jak Markova. A nawet gdybyśmy mogli, zapewne nie zgodzilibyśmy się nań z powodu wyzwania. Tyle ciszy i samotności brzmi wspaniale na odległość, lecz gdy przychodzi co do czego, takie doświadczenie może nami wstrząsnąć - spowodować lęk, nieustępliwy niepokój czy nudę. Wszyscy jednak mamy dwadzieścia cztery godziny na dobę, w których możemy znaleźć trochę czasu na ciszę i starać się spędzać go z Bogiem. Po prostu nie da się pędzić przez życie i jednocześnie spodziewać się, że znajdziemy trwały pokój i sens. Jeśli wciąż działamy i działamy, stracimy te pełne łaski okazje, by stawać się mądrzejszymi i bardziej kochającymi.

Jezus, mówiąc o modlitwie, zachęcał słuchaczy: Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu (Mt 6, 6). Jezus robił to, czego nauczał. Ewangelie dają świadectwo, iż zostawiał On swoje aktywne, intensywne życie i szedł w góry, by jednoczyć się z Tym, który odnawiał Jego duchową siłę. Podobne przestrzenie komunii są konieczne także dla nas.

Rozważanie pochodzi z książki: Modlitwa osobista

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zwolnij i otwórz się na Boga
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.