Głoszenie Ewangelii to nie możliwość, lecz obowiązek
„Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię. Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii” (1 Kor 9,16). Mocne są te słowa skierowane przez Apostoła Pawła do Koryntian. Nie robię „łaski”, że opowiadam innym o tym, że w Chrystusie jest zbawienie. Popycha mnie do tego to, czego sam doświadczyłem w relacji z Nim. Bo to, co otrzymałem od Niego, nie jest darem tylko dla mnie.
I to chyba bardzo trudno nam zrozumieć. Tak często walczymy o „swoje”, o własne bezpieczeństwo i dobrobyt, o spokój i pewność. Jednak łaska „działa” inaczej. Ona zawsze dana jest po coś, dla kogoś więcej niż tylko dla nas samych. I tym właśnie jest Ewangelia. Ona jest słowem rzuconym między ludzi, które – rozpoznane przez niektórych – ma być przekazywane dalej, pogłębiane i wyjaśniane, zakorzeniane w kolejnych sercach tak bardzo spragnionych Boga.
I tutaj pojawia się pierwsze pytanie: czym jest dla mnie Ewangelia? A może dokładniej: czym jest moja Ewangelia? Co takiego wydarzyło się w moim życiu, że może stać się inspirującą innych opowieścią o Bogu, który działa w życiu człowieka, który zabiega o jego zbawienie, który pokazuje mu niebo? Życie jest krótkie, czy szukam wiecznego? „Czas leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei. Wspomnij, że dni me jak powiew” (Hi 7,6-7). Tym właśnie jest Dobra Nowina. Nie mogę jej zostawić dla samego siebie, bo zamiast być opowieścią, która inspiruje do poszukiwań Boga, stanie się moim prywatnym wspomnieniem, które nie rodzi nic więcej niż łzy wzruszenia.
Jezus nie jest tylko dla mnie. Każda łaska, którą otrzymuję, jest też dla innych, dla jakiegoś większego pożytku. Widzimy to choćby w postaci teściowej Szymona: „Teściowa zaś Szymona leżała w gorączce. Zaraz powiedzieli Mu o niej. On zbliżył się do niej i ująwszy ją za rękę podniósł. Gorączka ją opuściła i usługiwała im” (Mk 1,30-31). Jezus też idzie dalej, nie uzdrawia wszystkich, nie zatrzymuje się w jednym miejscu, by napawać się rozgłosem, który zdobył przez swoje cuda.
Ewangelia nie jest po to, żeby wzruszać, lecz żeby poruszać człowieka do podążania za Zbawicielem. Wspaniałe wieści usłyszeli współcześni Jezusowi i ruszyli za nim pędem: „Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych; i całe miasto było zebrane u drzwi. (…) Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił. Pośpieszył za Nim Szymon z towarzyszami, a gdy Go znaleźli, powiedzieli Mu: «Wszyscy Cię szukają»” (Mk 1,32-33.35-37).
I tutaj powinny się zrodzić we mnie kolejne pytania: Czego szukam u Jezusa? Po co za Nim gonię? Dlaczego Go szukam? Czy szukam Go tylko dlatego, że jestem interesowny? Czy po prostu chcę czegoś od Niego? Te pytania są bardzo istotne, bo one ustawiają całą relację człowieka z Bogiem. Po co jako stworzenie chcę wejść w kontakt ze Stwórcą? Jaki mam w tym cel? To otwiera całe szerokie zagadnienia dotyczące pobożności i modlitwy. Czy moja pobożność jest powodowana uwielbieniem czy oczekiwaniem czegoś w zamian? Czy moja modlitwa jest ciągłym proszeniem i ubłagiwaniem Pana o to, żeby nagiął się do mojej prośby? Gdyby tak było, rodziłoby to kolejne problemy, bo – i to jest doświadczenie wielu ludzi traktujących modlitwę i relację z Bogiem bardzo interesownie – prośby i oczekiwania człowieka zwykle bardzo twardo zderzają się z rzeczywistością. I potem obrażamy się na Pana, gdy nie dostajemy tego, czego oczekujemy…
Pytanie o to, czego szukam w relacji z Jezusem, powinno wracać co jakiś czas, by weryfikować prawdziwe moje intencje. Wszelkie znaki i cuda, które czynił Jezus, a o których czytamy w Ewangeliach – nie po to On przyszedł, nie po to stawał się człowiekiem, żeby swoją zbawczą misję sprowadzić do leczenia chorób fizycznych i duchowych, do zaradzania bieżącym potrzebom ludzi. Jezus przyszedł dla Królestwa Bożego – po to, żeby je pokazać i do niego ludzi zaprowadzić. I ta Dobra Nowina jest bardzo trudna do przyjęcia dla wielu, którzy tym gardzą, bo wydaje im się, że to tania bajka, mało konkretna obietnica – wykraczająca poza to, co widać, więc niezbyt wiarygodna.
Tak jest przecież z każdym marzeniem – najpierw go nie widać, pozostaje jedynie w sferze planów. Potem pojawia się możliwość, która dzięki działaniu i wysiłkowi człowieka przeradza się w konkrety. One wcale nie muszą pokrywać się z pierwotnym planem, ale i tak ostatecznie przynoszą szczęście. Tak samo jest z Królestwem Bożym – ono ma stać się naszym marzeniem, mamy o nim śnić, a potem stopniowo odkrywać, czym ono jest. Mamy zaprowadzać je już tu, na ziemi, między nami, poprzez obcowanie z Jezusem i naśladowanie Go, poprzez głoszenie światu, że tylko w Nim jest zbawienie.
W dzisiejszej Ewangelii pada również bardzo ważne stwierdzenie, które powinno mieć głębokie konsekwencje w podejściu do relacji z Bogiem i do głoszenia Ewangelii: „«Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem». I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy” (Mk 1,38-39). Jezus wie, że Jego misja jest czymś więcej niż czynieniem nadzwyczajnych nawet znaków tam, gdzie się pojawi. Jego uzdrowicielska moc nie dotknęła wszystkich, którzy mieli z Nim styczność: „Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił (…)” (Mk 1,34). To, co robi, ma przyciągać uwagę i otwierać serca na istotę Ewangelii, którą jest Królestwo Boże. Dlatego też Jezus chce iść dalej, do kolejnych miejscowości. Widać ten ruch Jezusa, ten Jego dynamizm – wszyscy Go szukają, ale On chce iść dalej. Nie zadowala się tym, co jest teraz – sieje słowo i rusza dalej siać jego ziarno gdzie indziej. Dla nas to bardzo ważna wskazówka mówiąca o tym, że kiedy głoszę Ewangelię, to nie mogę pozostać w miejscu, lecz mam szukać wciąż nowych środków, nowych sposobów, by dotrzeć do kolejnych serc. Dobrze czuł to Paweł Apostoł, który pisze: „Stałem się wszystkim dla wszystkich (…)” (1 Kor 9,22).
Głoszenie Ewangelii to nie jest możliwość, lecz obowiązek – nie wybranych, lecz wszystkich, którzy noszą imię chrześcijan. W jaki sposób ją głosić? Tak, żeby inni widzieli w niej Dobrą Nowinę, a nie potępienie. Taki obraz Boga przedstawia nam psalmista: „Pan buduje Jeruzalem, gromadzi rozproszonych z Izraela. On leczy złamanych na duchu i przewiązuje im rany” (Ps 147,2-3). Paweł w Liście do Koryntian dodaje: „Dla słabych stałem się jak słaby, aby pozyskać słabych” (1 Kor 9,22). Moc Boga pokażemy innym nie własną niezłomnością, lecz łagodnością, współczuciem i towarzyszeniem. Bo w tym najwierniej będziemy naśladować Jego miłosierdzie. Tego najbardziej potrzebuje człowiek. To najszerzej otwiera jego serce na zbawienie.
Skomentuj artykuł