Kim jest Sprawca świątecznego zamieszania?

Kim jest Sprawca świątecznego zamieszania?
(fot. cathopic.com)

Przygotowujemy się, otwieramy nasze serca, uprzątamy nasze życie, robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby pogłębiać naszą relację z Panem, zapominając jednak, że to nasze „do-Niego-przychodzenie” jest tylko odpowiedzią na Jego „do-nas-zstępowanie”. Jest odpowiedzią konieczną, ale jednak odpowiedzią.

W IV niedzielę adwentu, kilka dni przed Bożym Narodzeniem, słyszymy w liturgii pytanie postawione przez Boga królowi Dawidowi: „Czy ty zbudujesz Mi dom na mieszkanie?” (2 Sm 7,5). Dawid miał dobre intencje, jednak zapomniał, kto jest kim. Zapomniał, że to Bóg sam sobie wyznacza na ziemi swój „dom”, czyli sposób, w jaki chce spotkać się z człowiekiem. I ten swój „dom” znalazł z ludzkim ciele. Król Dawid tak bardzo przypomina nas samych… Przygotowujemy się, otwieramy nasze serca, uprzątamy nasze życie, robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby pogłębiać naszą relację z Panem, zapominając jednak, że to nasze „do-Niego-przychodzenie” jest tylko odpowiedzią na Jego „do-nas-zstępowanie”. Jest odpowiedzią konieczną, ale jednak odpowiedzią. Pierwszy krok stawia zawsze Bóg, który – w przeciwieństwie do nas – nie obawia się, że taka kenoza (uniżenie) zaszkodzi Jego reputacji i dobremu imieniu. Jeśli Jezus oznacza „Jahwe zbawia”, to Bóg, który jest Miłością, po prostu nie mógł inaczej.

Jest w nas pokusa, z której nie zawsze sobie zdajemy sprawę, polegająca na tym, żeby wyznaczyć Bogu jakieś konkretne miejsce w naszym życiu, w naszym świecie: „Tutaj możesz sobie mieszkać i robić, co chcesz, ale nie wychodź poza, nie wychylaj nosa z tego domu, który Ci zbudowałem!”. Czasem dość nieświadomie stawiamy po prostu Bogu granice, nie dopuszczając Go do niektórych sfer naszego życia. Niech sobie Bóg mieszka w swoim domu (w świątyni, domu spokojnej starości dla Dziadka z Brodą), u mnie może być jedynie gościem. Tymczasem właśnie On ma być w moim sercu Gospodarzem, a ja mam być Jego domem, który przecież On sam sobie zbudował, dając mi życie, stwarzając mnie człowiekiem.

Można, i to niestety dość często, spotkać się z opinią, że według chrześcijaństwa ciało jest czymś złym: dusza musi uwolnić się z tego więzienia i walczyć z tym, co cielesne. Platonizm w czystej postaci! A przecież Boże Narodzenie to uroczystość, w której świętujemy Wcielenie Chrystusa i Jego przyjście na świat – Bóg stał się człowiekiem i przyjął ludzkie ciało, stało się ono Jego domem, który tak bardzo chciał wznieść Mu król Dawid! W ten sposób udowodnił nam, że nasze ciało nie jest przeszkodą w drodze do świętości, ale to ono jest właśnie tą drogą! To, co łączy nas z Jezusem, to cielesność, bycie człowiekiem – dzięki temu nadal aktualne są słowa: „I byłem z tobą wszędzie, dokąd się udałeś (…)” (2 Sm 7,9). Bo gdziekolwiek jestem i cokolwiek przeżywam, moje człowieczeństwo przypomina mi o tym, że Bóg jest zawsze ze mną. Codzienne zmaganie się z tym, co w nas przemijalne, co nie pozwala nam oderwać się od ziemi, to nasze zadanie. Jest to jednak zmaganie niepolegające na zwalczaniu, lecz na uświęcaniu tego, co cielesne. Będziemy bowiem zbawieni razem z naszym ciałem, ponieważ… jesteśmy ciałem!

Dwa lata temu na Placu św. Piotra stanęła bożonarodzeniowa szopka w całości wykonana z piasku. Ta piękna rzeźba, gdyby nie dach, który ją chronił, rozpłynęłaby się jednak przy pierwszej ulewie, których o tej porze roku w Rzymie nie brakuje. To piękny obraz tego, co wydarzyło się w momencie Wcielenia Syna Bożego. Nieograniczony Bóg stał się człowiekiem, by wynieść nas do wiecznej chwały razem z naszą cielesnością, która sama w sobie jest krucha i przemijalna, ale powołana jest do przemiany w niezniszczalną, co ma dokonać się podczas zmartwychwstania na końcu czasów. Ofiara Chrystusa, dzięki której odkupił nas z naszych grzechów, rozpoczęła się już w momencie wypowiedzenia przez Maryję jednego z najważniejszych zdań, jakie padły z ust człowieka, słów, które na zawsze wpisały się w historię świata: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego” (Łk 1,38). Już wtedy Chrystus rozpoczyna swoje zbawcze dzieło. To wtedy swój chronologiczny i teologiczny początek ma unia hipostatyczna, czyli jedność natury boskiej i natury ludzkiej w Chrystusie.

Przyglądając się scenie Zwiastowania, można by stwierdzić, że Maryja po prostu przystała na złożoną przez Boga propozycję. Rzeczywistość jest jednak trochę inna. Maryja bowiem oddała Bogu swoje życie – i to była odpowiedź, którą wypowiedziała jeszcze przed przyjściem Archanioła. To była postawa, która pozwoliła Jej wypowiedzieć: „Oto Ja, służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1,38). Przyjmując pod serce Wcielone Słowo, stała się pierwszym tabernakulum, a zarazem pierwszą uczennicą Jezusa. Jest pierwszą, która przyjęła Słowo Boże i wypełniła je. Swoje „fiat” wypowiedziane w momencie Zwiastowania powtarzała potem każdego dnia, aż po śmierć swojego Syna, aż po Jego zmartwychwstanie. To prawda, że Maryja jest niedoścignionym wzorem. Nie oznacza to jednak, że droga powierzenia życia Bogu nie jest dla nas. Wszyscy jesteśmy powołani do świętości bez względu na to, jak bardzo czujemy się grzeszni i niegotowi do podjęcia takiego wyzwania. Od Matki naszego Zbawiciela możemy uczyć się również tego, w jaki sposób głosić Ewangelię: przyjmując Słowo, które chce stać się ciałem, chce posługiwać się naszą ograniczonością, by Dobra Nowina przekraczała kolejne granice – szczególnie granice serc zamkniętych na Boga. Adwent jest czasem, w którym rozpoznajemy działanie Boga w naszym życiu – i najpierw dokonuje się to w przestrzeni stricte intymnej. Lecz potem jesteśmy wezwani do tego, by ogłosić światu, że oto znów, tym razem w naszej małej historii życia, Panna poczęła i porodziła Syna – Emmanuela, czyli: „Boga z nami”.

„Kiedy tam [w Betlejem] przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie” (Łk 2,6-7). Już niedługo usłyszymy te słowa, odczytywane tradycyjnie w naszych domach podczas wieczerzy wigilijnej. Usłyszymy i być może znów „odruchowo” oburzymy się na tych, którzy nie przyjęli Świętej Rodziny pod swój dach: „Jak tak mogli?!”. Słuszne oburzenie. Czy jednak jego adresatami powinni być wyłącznie mieszkańcy Betlejem sprzed dwóch tysiącleci? Opowieść o okolicznościach przyjścia Jezusa na świat jest, niestety, także obrazem tego, co my dzisiaj robimy z Bożą Dzieciną wspominając Jej narodzenie… Czy jest możliwe Boże Narodzenie bez choinki, bombek i światełek, bez opłatka, kolęd i prezentów? Nie wyobrażamy sobie takich Świąt… A czy są możliwe bez Jezusa, bez Jubilata? Chyba znamy smutną odpowiedź na to pytanie... Pamiętamy o Kevinie, który jest sam w domu, zapominając o Jezusie, który został sam w swoim żłóbku, opuszczony przez tych, dla których przyszedł na świat. Jeszcze zostało parę dni do Bożego Narodzenia, więc może jeszcze wstrząśnie nami bardzo mocno jedno ważne pytanie: czy naprawdę chcemy Świąt bez Sprawcy świątecznego zamieszania?

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Wojciech Bonowicz

Pierwsza pełna biografia księdza Józefa Tischnera.
Jest to nie tylko oparta na faktach, rzetelna relacja o życiu i kształtowaniu się wybitnego filozofa, ale przede wszystkim pasjonujący reportaż biograficzny, którego autor dociera do najbardziej zaskakujących...

Skomentuj artykuł

Kim jest Sprawca świątecznego zamieszania?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.