Czy jesteśmy jak uczeni w Piśmie?
Jezus, nauczając, mówił: "Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok".
Kto jak kto, ale tego Chrystusowego ostrzeżenia, my, pełniący w Kościele urząd uczonych w Piśmie, pomijać nie możemy. Na nic się zda tłumaczenie, że to przecież o Stary Testament chodzi, że o faryzeuszów, saduceuszów i kogo tam jeszcze, a nie o nas. My to co innego, my znamy całą prawdę, obiektywną prawdę, więc ten zarzut nas nie dotyczy. Może by i tak było, gdyby nie fakty. Ale po kolei.
Powłóczyste, w innych tłumaczeniach długie albo bogate szaty stanowią co prawda coraz mniejszy kłopot, ale wciąż jeszcze przywiązuje się do nich nadmierną wagę. Podobno ten, kto nie nosi sutanny, habitu, a nawet koloratki, daje o sobie, o swojej wierze, jak najgorsze świadectwo. Po prostu taki ktoś wstydzi się wiary, Kościoła i samego Chrystusa, dlatego się ukrywa.
Pozdrowienia na rynku. Obrażają się niektórzy, gdy ktoś, mimo iż wie, że ma do czynienia z księdzem czy biskupem, mówi do niego per pan. Podobno takie zwracanie się do duchownego w najlepszym przypadku świadczy o kompletnym braku kultury, nie mówiąc już o tym, że może oznaczać coś znacznie gorszego - pogardę dla sługi Boga.
Pierwsze miejsca na ucztach i w synagodze. Utarło się jakiś czas temu takie powiedzenie: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Przykładów daleko szukać nie trzeba. Ledwie kogoś z nas wyświęcą albo zamianują kanonikiem, albo i biskupem, i już do takiego, jak u nas na wsi mawiano, bez kija nie przystępuj.
Pozorowane modły. Z tym akurat mamy najmniejszy kłopot. Nasi petenci, a więc ci, którzy proszą nas o modlitwę, sami raczej nie lubią tracić zbyt wiele czasu na nabożne ceremonie. Przeciwnie. A czymże są te widowiskowe modły o uzdrowienie, te dramatyczne egzorcyzmy, przewlekane w nieskończoność kazania? Czymże jest, chodzi o polityków i dziennikarzy tak zwanych, czy tak się mieniących, katolickich, powoływanie się na autorytet Boga i Kościoła tylko po to, by osiągnąć jakiś cel nawet nie polityczny, ale partyjny? Owszem, nie zawsze i nie wszędzie tak się dzieje, ale się dzieje. Na żądanie i po kolędzie święcimy domy, bo to ma zapewnić domownikom Bożą życzliwość, czyli błogosławieństwo, jakby Bóg tylko tym sprzyjał, którzy Go umiejętnie o to poproszą.
Co zatem Jezus piętnuje, przed czym przestrzega tych, którzy odpowiadają za Kościół, tak jak tamci odpowiadali za Synagogę? Wygląda na to, że przed arogancją, czyli przed przypisywaniem sobie kompetencji i przywilejów, w które Bóg wcale nas nie wyposażył. Być może łatwiej by nam wybaczono nasze większe i mniejsze potknięcia i grzechy, gdyby widziano nas jako tych, którzy do wspólnej skarbony, jaką jest Kościół, wrzucają nie tylko swoją pracę, posługę, ale wrzucają "najwięcej", bo "ofiarę z samego siebie".
Rozważanie pochodzi z książki: Uwierz na Słowo