Tu aż wrze od uczuć
Czy gniew starszego syna jest równie uzasadniony jak współczucie ojca? Jest to rzecz frapująca, jeśli weźmiemy pod uwagę klasyczną definicję tego uczucia.
"Ojciec wzruszył się głęboko(…) Na to syn rozgniewał się i nie chciał wejść" (Łk 15, 20. 28).
"Każda strata, jaką przeżywamy, odziera nas ze złudzeń, pokazuje, że wszystko w życiu jest darem" (Jon Frederickson).
Wyobraźmy sobie, że usuwamy z przypowieści o miłosiernym ojcu wszystkie uczucia. Jest ich tam sporo: tęsknota, przyjemność, głód, wstyd, ból, współczucie, radość, gniew, zazdrość itd. Wszystkie te uczucia są niezwykle zmysłowe, zakorzenione w tym świecie. Czym stałaby się ta opowieść, gdybyśmy je wymazali? Miałką i nudną opowiastką, której nikt nie chciałby czytać ani słuchać, czymś oderwanym od życia, niemalże nieludzkim.
A jednak dzięki wpleceniu przez Jezusa tak szerokiej palety uczuć, historia ta ciągle na nowo nas porusza. Uczucia okazują się tutaj z jednej strony narzędziem komunikacji. Wyrażają wewnętrzny świat człowieka, odsłaniając go światu zewnętrznemu. Z drugiej strony uczucia pełnią rolę motywującą. Dają energię. Pobudzają do aktywności lub bierności.
I tak pragnienie doświadczenia innego rodzaju wolności, niezależności i przyjemności w różnych formach popycha młodszego syna do prośby o podział majątku i wyjścia z domu. A przeciwne im uczucia: głód, brak, totalna zależność, bezsilność i wyczerpanie, czyli otarcie się o śmierć, ostatecznie skłaniają syna do powrotu do domu. Zarówno opuszczenie domu jak i powrót do ojca nie wynikają z najszlachetniejszych pobudek, z głęboko przemyślanych decyzji, z czysto racjonalnej kalkulacji.
Gdy młodszy syn wraca po latach do rodzinnego domu, pierwszym odruchem, który rodzi się w ojcu na jego widok jest współczucie. To jedno z najbardziej charakterystycznych uczuć w Biblii, zwłaszcza w odniesieniu do Jezusa, którego często dotyka do głębi ludzka niedola i cierpienie, prowokując Go do działania. Nie jest to naskórkowa emocja podobna do słomianego zapału. Ewangelia używa tutaj greckiego słowa "splanchnidzo" - "poruszyć wnętrzności". Współczucie wypływa z głębi, z wnętrza, dotyka czegoś najbardziej ludzkiego. Właśnie to poruszenie serca i ciała wywołuje w ojcu lawinę nietypowych w tej sytuacji reakcji. Ojciec nic nie mówi do syna, lecz swoje miłosierdzie i bliskość wyraża gestem. Pod wpływem uczucia przytula syna, całuje go, każe go ubrać, przypomina mu o nieutraconej nigdy godności syna, organizuje ucztę, zaprasza do wspólnej radości.
Podobnie uczynił wcześniej dobry Samarytanin. Istotne jednak jest to, iż wszystko wzięło początek ze współczucia w zetknięciu z cierpieniem pobitego człowieka. To poruszenie serca, które nie pojawiło się w lewicie i kapłanie, sprowokowało Samarytanina do zatrzymania się i opatrzenia ran umierającemu człowiekowi. Dało mu siłę do tego, aby zawieźć go do gospody i do końca dnia opiekować się chorym. Następnego ranka pobudziło wędrowca do wyłożenia pieniędzy na pokrycie kosztów dalszego leczenia. Współczucie, które opisuje Ewangelia, nie jest więc tylko płaczliwym wzruszeniem, lecz ściśle łączy się z czynem i ofiarą, i jak słusznie mawiał św. Jan Paweł II, z wyobraźnią.
W przypowieści jest miejsce także na zawiść i gniew. Te uczucia uzewnętrznia starszy syn, zgorszony, jego zdaniem, skandalicznym postępowaniem zarówno swego brata jak i ojca. Pod wpływem gniewu ze starszego syna wydobywa się długo skrywany żal i pretensja do ojca. Pojawienie się brata stało się jedynie pretekstem do tego. Zachowanie starszego syna ciekawie ilustruje siedemnastowieczny malarz hiszpański Bartolome Esteban Murillo. Na obrazie "Powrót syna marnotrawnego" malarz w centrum umieszcza ojca, który obejmuje półnagiego syna, chroniąc go niejako przed jego starszym bratem. Wcześniej zostały już wydane polecenia. Z lewej strony sługa prowadzi cielę. Po prawej stronie widzimy drugiego sługę, który niesie na tacy sandały i niebieską suknię. Natomiast tuż za ojcem stoi starszy brat, który w przypływie oburzenia bierze pierścień z tacy, stawia go słudze przed oczy i pyta z wyrzutem: "Co to ma znaczyć?".
Czy gniew starszego syna jest równie uzasadniony jak współczucie ojca? Jest to rzecz frapująca, jeśli weźmiemy pod uwagę klasyczną definicję tego uczucia. Św. Tomasz z Akwinu uważa, że "przedmiotem gniewu jest dobro", w takim sensie, że nie chcemy go stracić lub odcinamy się od zła, które próbuje nam to dobro zabrać. Lękamy się, gdy przeczuwamy zło, które może nadejść. Smucimy się, gdy jest już obecne. A gniewamy się, broniąc się przed jego zgubnymi skutkami. Gniew może być nagły, jak niespodziewany wybuch, albo wzbudzony przez nasze przekonania. Jakie dobro utracił starszy syn? Jakiej krzywdy doznał? Przed czym się bronił, nie chcąc podać ręki bratu i wyrzucając ojcu, że nie zauważa jego starań?
Ciekawe, że ojciec nie gani swego starszego, przykładnego syna za uczucie gniewu. Pozwala mu na upust złości. Nie daje się jednak sprowokować. Stara się łagodnie tłumaczyć. Swoją odpowiedzią daje do zrozumienia synowi, że za jego gniewem kryje się fałszywa wizja ojca i samego siebie. Syn uważał się de facto za niewolnika, podczas gdy ojciec uświadamia mu, że od zawsze był i jest jego synem. Jeśli jednak, według zapatrywania zagniewanego syna, na miano dziecka można zasłużyć jedynie ciężką pracą i wzorowym posłuszeństwem, jeśli dary ojca nie są darmowe, lecz muszą być zdobywane, wtedy gniew wobec ojca, który nie kieruje się taką logiką wobec młodszego brata, jest całkiem zrozumiały. Nie można współczuć z ojcem, nie czując się jego synem. Nie wiemy, czy starszy brat zrewidował powód swego gniewu i wszedł na ucztę.
W każdym razie przypowieść ta zachęca nas do tego, byśmy częściej przyglądali się naszym uczuciom. Jest w nich ukryta energia, która wspiera nasze działanie. Jednak dzięki niej możemy budować albo niszczyć. Uczucia nie są czysto impulsywną reakcją. Można na nie wpływać. Na niektóre przed ich pojawieniem się, a na inne tuż po ich powstaniu. Uczucia wypływają bowiem także z serca, z naszego myślenia. Słowo Boże ciągle koryguje to, co wiemy o Bogu, człowieku i świecie. Słowo oczyszcza serce, aby nasze uczucia prowadziły nas do dobra, a nie oddalały od Boga i innych ludzi.
Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem
Skomentuj artykuł