Wybór Marii - z odrobiną skandalu
Wbrew pozorom rozwój miłości zależy także od umiejętności przyjmowania, której jedną z form jest słuchanie zarówno Słowa jak i drugiego człowieka.
"Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona" (Łk 10, 43).
"Człowiek nie może zawsze tylko dawać, musi także otrzymywać. Kto chce dawać miłość, sam musi ją przyjąć w darze" (Benedykt XVI).
Nigdy dotąd nie zwróciłem uwagi na słowa Jezusa, które padają w dzisiejszej Ewangelii, że Maria w chwili Jego wizyty dokonała specyficznego wyboru. Każda decyzja zakłada nie tylko istnienie przynajmniej dwóch opcji, ale też poprzedza ją jakiś rodzaj poznania, zostawienia czegoś za sobą i zaangażowanie w dobro, które się obrało. Św. Łukasz nieprzypadkowo opisuje zachowanie Marii za pomocą greckiego czasownika "eklegomai", który pojawia się również wtedy, gdy Jezus spośród większej grupy uczniów wybiera Dwunastu. W tej Ewangelii wybór apostołów następuje po kilku godzinach modlitwy i bycia w ciszy. A więc Maria wcale nie musiała usiąść przy Jezusie i słuchać Go. Miała do dyspozycji inne możliwości. Nie zostało to jej narzucone. Ewangelista w ogóle nie interesuje się tym, czego słuchała Maria. Liczy się sama postawa.
Co jednak wybrała Maria? Jezus, odpowiadając na pretensje Marty, precyzuje, że jej siostra "wybrała dobrą cząstkę", chociaż polskie tłumaczenie nie wiedzieć czemu podkreśla, że "najlepszą", sugerując jakby starsza siostra dokonała złego wyboru. Grecki rzeczownik "merida" oznacza "porcję", "udział" i często odnosi się do spadku i dziedziczenia. Wybór Marii był o tyle niekonwencjonalny, że kobiety z zasady nie mogły być uczennicami nauczycieli. Grupowali się oni spośród mężczyzn. Za Janem Chrzcicielem raczej nie chodziły kobiety. Nie tak bowiem postrzegano ich rolę. Marta miała w pewnym sensie za złe swojej siostrze (a także Jezusowi, który na to pozwolił), że postąpiła inaczej niż zwykle. Kobieta powinna przyjąć model działania Sary, kiedy to Abraham kazał jej przyrządzić posiłek dla gości pod dębami Mamre (Por. Rdz 18, 6-8). Jezus broni decyzji Marii, uznając ją za swoją uczennicę. Nie, to nie jest argument za święceniem kobiet czy stawanie po stronie radykalnych ruchów feministycznych. Ale prawdą jest, że Jezus łamie pewne konwencje społeczne. I dlatego niektórych gorszy. Kobiety były Jego uczniami. W Dziejach Apostolskich to Paweł wspomina, że, podobnie jak Maria u Jezusa, on pobierał nauki "u stóp Gamaliela" (Dz 22,3). Postawa siedząca to postawa ucznia, a nie symbol lenistwa i bezczynności. Dobra cząstka to bycie uczniem Jezusa.
Z tego powodu nie powinniśmy chyba zbyt pospieszenie w działaniu Marii widzieć aluzji do modlitwy i przeciwstawiać ją Marcie, kobiecie aktywnej, co dość często w historii się zdarzało. Gdy św. Łukasz pisze o modlitwie ma na myśli głównie prośbę zwróconą do Boga. Poświęca wytrwałości w błaganiu Boga aż trzy przypowieści. Wyraźnie odróżnia więc słuchanie Słowa od modlitwy, aczkolwiek jedno nie przeczy drugiemu. Tradycja chrześcijańska uznaje również rozważanie Słowa za modlitwę. W kontekście Ewangelii według św. Łukasza bardziej chodzi o pewien chrześcijański tryptyk: słuchanie Słowa (Maria), modlitwa (Ojcze nasz) i czyn ( dobry Samarytanin).
Postawa słuchania jest czymś innym niż proszenie, w którym człowiek podejmuje bardziej aktywną rolę. Gdy prosimy, to już wiemy, o co. Gdy słuchamy milcząc, nastawiamy się na przyjęcie daru, o którym jeszcze nie wiemy. Dar może się okazać niespodzianką. Św. Augustyn pisze w swoim kazaniu do tej Ewangelii, że "jedna siostra dawała, a druga była napełniana. Marta chciała nakarmić Jezusa, a Maria pragnęła być przez Niego nakarmiona". Marta chciała dać coś konkretnego, namacalnego. Marią kierowała głębsza tęsknota. W centrum był Jezus i to, co On pragnie jej przekazać.
Dlatego wydaje mi się, że postrzeganie dwóch sióstr jako ucieleśnienie podziału na życie aktywne i życie modlitwy jest tutaj zbyt wąskie. Proponuję szersze spojrzenie, zainspirowane poniekąd myślą Benedykta XVI, na dawanie i przyjmowanie, jako dwa nieodłączne kierunki miłości. Kiedy słucham drugiego, okazuję mu miłość, ale też mogę od niego przyjąć to, czego sam nie mam. Przyjmowanie jest też podstawową cechą ucznia.
Wbrew pozorom rozwój miłości zależy także od umiejętności przyjmowania, której jedną z form jest słuchanie zarówno Słowa jak i drugiego człowieka. Niektórym wierzącym w ich wyobrażenie o chrześcijaństwie tak mocno wpiła się konieczność nieustannego dawania, że zapominają o tym, iż nie są źródłem miłości. Sądzą, że za wszelką cenę muszą spalać się dla drugich. Nie znoszą wtedy dobrej bezczynności. Ulegają tej samej pokusie co Marta: niepokojowi, rozdrażnieniu i frustracji. Do dawania nie tylko skłania ich wcześniej przyjęta miłość, lecz także wewnętrzna presja, lęk przed oceną, potrzeba wykazania się. Zwykle niestety oba źródła motywacji do działania mieszają się ze sobą i niełatwo je od siebie odróżnić. Nie jesteśmy w stanie zobaczyć w sobie tych wewnętrznych "poganiaczy" bez zatrzymania się, ciszy i słuchania. To Jezus powiedział Marcie o tym, o czym ona nie miała pojęcia. Musiała jednak w końcu zamknąć usta i przestać gonić po domu.
Mnogość bodźców, propozycji i dóbr, które próbują nieustannie zdobyć naszą uwagę stwarza wrażenie, jakbyśmy mogli wszystkiego w życiu doświadczyć. No i jakby szczęście zależało od ilości pochłoniętych możliwości. To iluzja. I dlatego tak niewiele ludzi wybiera dzisiaj zewnętrzną i wewnętrzną ciszę, konieczną do duchowego wzrostu. Nie czują się dobrze w pustce, która krzyżuje nieco ich zmysły. Ciągle musi się coś dziać. Ciągle jakaś fala musi przepływać przez umysł i pobudzać zmysły. Dlatego jeśli już mamy czegokolwiek uczyć się od Marii, to z pewnością wybierania między "różnymi posługami" i rzeczami, które przykuwają naszą uwagę lub pochłaniają nasze siły.
Jednak nie wybierzemy dobrze, jeśli się nie zatrzymamy i nie wejdziemy w ciszę. W postawie słuchania uczymy się rozeznawania, co tak naprawdę skłania nas do działania. Z drugiej strony nie wybierzemy ciszy, jeśli wcześniej nie zrozumiemy, że musimy nabrać dystansu do naszych impulsów i przekonań, a często pozostawić coś za sobą, na przykład swoje przeświadczenie o byciu niezastąpionym lub o konieczności niekończącego się dawania. Trzeba jednak przyznać, że problem z nadmiernym dawaniem prawdopodobnie nie nęka większości ludzi, ale wielu gorliwych i pobożnych zapewne męczy nieziemsko. W każdym razie Piotrowi też było trudno wyciągnąć nogę, aby Jezus ją umył. Burzył się, protestował, nie rozumiał. Wolałby umyć ją swemu Mistrzowi. A jednak Jezus stwierdził, że bez przyzwolenia na przyjęcie tego daru, apostoł nie będzie miału z Nim udziału (Por J 13, 8).
Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem
Posłuchaj wersji audio komentarza do Ewangelii
Skomentuj artykuł