Zapaśnicy ducha się przepchają
Jezus nie mówi, że każdy z nas musi zająć pierwsze miejsce w zawodach życia. Nie liczy się wynik, ale zaangażowanie, zrobienie tego, co możliwe z Bożą pomocą.
"Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi, gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli" (Łk 13, 24).
"Ewangeliczny obraz zamkniętych drzwi nie mówi nam, jak będzie w momencie ostatecznego spotkania z Panem. Ukazuje, jak może być, jeśli się nie nawrócimy" (Jacek Bolewski SJ).
Pewien człowiek z tłumu obawia się, czy wszyscy zostaną zbawieni czy tylko niektórzy. Ważne pytanie. Lepiej martwić się o to zawczasu niż wcale. Jezus nie wdaje się jednak w kalkulacje. Odpowiada, aby się starać. I tutaj pojawia się pierwsza trudność, z którą musimy się zmierzyć. Czy zbawienie się zdobywa? Czy jest ono zarezerwowane dla tych, którzy będą się przepychać i walczyć o swoje? Jak wezwanie do przeciskania się przez ciasne drzwi koresponduje z wcześniejszymi słowami Jezusa, że "Ojcu spodobało się dać wam królestwo"? (Por. Łk 12, 32) ? Czy zbawienie to nagroda za nazbieranie dobrych uczynków i zasług?
Odpowiedź na te pytania wydaje się dość prosta. Jezus objawia najpierw, że póki żyjemy drzwi na ucztę są otwarte, ale kiedyś zostaną zamknięte nieodwołalnie. Otwarte drzwi są symbolem zbawienia dostępnego dla wszystkich. To nie my je otwieramy ani ich nie zamykamy, lecz Pan. Zbawienie to dar Pana. Nie można sprawić ludzką mocą, aby wejść do nieba. Natomiast oznaką rzeczywistego przyjęcia zbawienia i wspólnoty z Bogiem jest pełnienie dobrych uczynków. Nie wyważamy sobie dzięki nim drzwi do nieba, ale wykonując je pozwalamy, aby niebo coraz bardziej przenikało wszystkie sfery naszego życia. W tekstach liturgicznych często modlimy się za cały Kościół na ziemi i za zmarłych, abyśmy osiągnęli "pełnię zbawienia", a nie zbawienie jakbyśmy w nim jeszcze nie uczestniczyli.
Skoro tak, to zapytajmy, co oznacza "ciasność" owych drzwi. Musimy popatrzeć na szerszy kontekst tej Ewangelii. Wcześniej Jezus żali się, że idący za Nim patrzą na znaki, słuchają słów, ale mając rozum i wolną wolę nie podejmują żadnej decyzji. Nie widzą, że cuda i słowa Chrystusa wzywają ich do zmiany. Jezusa zdumiewa to, że Izraelici są specjalistami od przewidywania pogody, używają dobrze zdrowego rozsądku, aby poradzić sobie z praktycznymi sprawami w życiu, ale wykazują zadziwiającą tępotę w sprawach ducha (Por. Łk 12, 54-57). Następnie słyszymy przypowieść o nieurodzajnym drzewie figowym, które ciągnie wszystkie substancje odżywcze, cieszy się opieką ogrodnika, a mimo to nie wydaje owoców (Łk 13, 6-9). W końcu przełożony synagogi patrząc na uzdrowienie kobiety przez Jezusa w szabat, oburza się, że pracuje się w dzień święty (Łk 13, 14). Wszystkich poraziła jakaś ślepota. Ciasną bramą jest więc Jezus, który tym mianem określa samego siebie u św. Jana. Ale jest nią również Jego nauka, której On nie głosił po to, byśmy się czegoś ciekawego dowiedzieli, lecz aby dokonała się nasza wewnętrzna transformacja, abyśmy stali się Jego drugim "ja".
W odpowiedzi na pełne niepokoju pytanie kogoś z tłumu, Jezus włącza zarówno siebie jak i słuchaczy do przypowieści. Przestrzega ich, że na końcu to oni będą kołatać, a On im nie otworzy. Natomiast wewnątrz domu będzie biesiadować całe mnóstwo gości, Żydów i nie-Żydów. Czy Jezus straszy Izraelitów, że już wszystko zostało z góry przesądzone? Czy wskazuje na jakieś ślepe przeznaczenie? Nie, wszystko rozstrzyga się teraz, nie w przyszłości. Nasze przeznaczenie zależy od naszej odpowiedzi.
Aż dwukrotnie słyszymy z ust pana, czyli samego Jezusa, słowa do tych, którzy przyznają się do Niego: "Nie wiem, skąd jesteście". Na uczcie pojawią się krewni, przyjaciele i znajomi pana. Ci, przed którymi zamknięto drzwi, zostaną uznani za obcych. Duchowymi krewnymi Jezusa i błogosławionymi stają się ci, którzy "słuchają słowa i wypełniają je" (Łk 11, 28), względnie "pełnią wolę Ojca" (Łk 8, 21). Nie wystarczy więc to, że się miło spędzało czas z Jezusem przy stole, jedząc i pijąc razem z Nim, w naszym przypadku, na przykład przez chodzenie do kościoła. Także słuchanie Jego słów nie czyni automatycznie zdatnym do wejścia na ucztę. Pokrewieństwo duchowe nie polega na więzach krwi, plemienia czy narodu, lecz na podobnym sposobie postępowania.
Kluczowe w napomnieniu Jezusa jest słowo "usiłujcie". Jest to oczywiście przybliżone tłumaczenie greckiego czasownika "agonidzomai" - "walczyć, zmagać się". Ale nie chodzi o walkę wręcz lub wymachiwanie mieczem. Słowo to początkami sięga greckich olimpiad i zawodów sportowych, nazwanych również "agonem". Sportowcy pokojowo rywalizowali ze sobą, co kosztowało ich dużo wysiłku nie tylko w trakcie zawodów, ale jeszcze w większym stopniu przed nimi. Mieli za sobą setki godzin żmudnych ćwiczeń i wylanego potu. Św. Łukasz pisze też o agonii Chrystusa, nawiązując do symboliki ciężkiej walki duchowej, zmagania, które sam Jezus przeszedł w Ogrójcu.
Jeśli więc uwzględnimy takie rozumienie "usiłowania", to druga część zdania brzmi jeszcze bardziej tajemniczo. Jezus twierdzi, że w przyszłości czeka nas jakaś próba, ostateczne przejście. I wiele osób będzie chciało wejść, ale nic z tego nie wyjdzie, ponieważ nie będą mogli, dosłownie "nie będą mieć sił". Zabraknie im kondycji, by się przepchnąć. A jeśli uda im się przecisnąć, będzie już za późno. Natrafią na zamknięte drzwi. Do tej próby nabieramy siły przez całe życie przez wprowadzanie Ewangelii w czyn. Ponieważ nie żyjemy w raju i nie opuszczamy naszego ciała, nie jesteśmy też pozbawieni słabości, życie chrześcijańskie przypomina zapasy, mozolne ćwiczenie się w jakiejś dyscyplinie sportowej. Dojrzewanie dobra wymaga trudu. Ostatnia próba życia to występ w konkursie. Tylko ten przejdzie dalej, kto wcześniej przygotował się, wyrobił sobie mięśnie, zaprawił się w przezwyciężaniu własnej ociężałości. Celem moralności jest więc wewnętrzne przeobrażenie człowieka, wzmocnienie go i udoskonalenie.
W związku z tym Kościół ostrzega przed dwiema pułapkami, pewnymi iluzorycznymi stanami świadomości, w której może trwać także człowiek wierzący. Pierwsza, poważniejsza to zuchwalstwo. Polega ono na uznaniu, że właściwie już się osiągnęło spełnienie. Zbawienie w zasadzie jest już dane w pełni. Człowiek przekreśla chrześcijaństwo jako drogę. Odrzuca trud, który należy włożyć. W najbardziej prymitywnej formie uważa się za doskonałego, nie mającego jakichś większych wad i grzechów, cieszącego się powierzchownie ze swego duchowego stanu. Może się to wiązać z fałszywym pojęciem miłosierdzia Bożego, rozumianego jako pobłażliwość dla ludzkich grzechów i głupoty.
Drugi potrzask to bylejakość w odniesieniu do dóbr duchowych, życie zgodnie z przekonaniem, że rozwój wewnętrzny i osiągnięcie pełni zbawienia przyjdzie jakoś samo. Mądrze pisze o tym Benedykt XVI w książce "Głód Boga": "Wkładamy wiele trudu w różne dzieła, w pracę zawodową, w sprawy techniczne, w sport. Ale zbyt często zapominamy, że samo bycie człowiekiem i właściwa postawa wobec Boga warte są wysiłku i wymagają starania". Jezus nie mówi jednak, że każdy z nas musi zająć pierwsze miejsce w zawodach życia. Nie liczy się wynik, ale zaangażowanie, zrobienie tego, co możliwe z Bożą pomocą.
Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem
Skomentuj artykuł