Ks. Pawlukiewicz: Wiecie, dlaczego wielu ludzi odchodzi od konfesjonału tak samo smutnych, jak do niego przyszli?
Jeśli Pana Boga będziemy widzieć jako kogoś surowego, zamkniemy się przed Nim. A gdy się zamkniemy przed Bogiem, zamkniemy się też przed ludźmi, zamkniemy się przed samymi sobą. Publikujemy fragment książki "Nadzieja nigdy nie umiera" ks. Piotra Pawlukiewicza.
Usłyszałem kiedyś wspaniałą definicję miłości. Przyznam, że byłem nią zaskoczony. Miłość to jest otwartość! Kochasz mamę tak bardzo, jak bardzo jesteś na nią otwarty. To, jak kochasz kolegę, poznasz po tym, jak jesteś na niego otwarty. Oczywiście wobec różnych ludzi mamy różny stopień otwartości. To naturalne. Nikt z nas przecież nie zacznie na ulicy konwersacji z facetem, który podejdzie i rzuci: „Powiedz mi o sobie wszystko”. Zamiast opowiadać mu, gdzie się urodziliśmy, jaki mamy numer buta i ile mamy dzieci, powiemy raczej: „A co to pana obchodzi”. Wobec mamy, brata czy Boga nasza otwartość będzie jednak dużo większa. Kochasz na tyle, na ile jesteś otwarty.
Ks. Pawlukiewicz o otwartości
Wiecie, dlaczego my się boimy otwierać? Z tego samego powodu, z jakiego niejeden kwiatek boi się zakwitnąć. Bo jeśli kwiatek zakwitnie, istnieje ryzyko, że ktoś go zerwie. Lepiej być pączkiem. Pączkowi nic nie grozi. „Ja przecież na mszy jestem co niedzielę. Stoję sobie za tym moim filarem w parafialnym kościele. Mam taki swój ulubiony, szeroki. Nie widać stamtąd za dobrze, ale mi to wystarczy. Chowam się tam zawsze, gdy padają słowa »Czy ktoś ma jakieś pytania?«. Nie chcę, żeby mnie ktoś zauważył, bo jeszcze dostrzeżono by, że mam dużo pytań. Bardzo dużo. Tak w cztery oczy to ja bym je zadał, ale żeby tak przy wszystkich się otworzyć? Co to, to nie! Ja zawsze jestem z boku, zawsze jestem na końcu”.
Przyjrzyjcie się swoim kościołom parafialnym w czasie niedzielnej Eucharystii. We wszystkich świątyniach w Polsce jest tak samo – przód wolny, z tyłu tłok. „Na wszelki wypadek stanę na końcu”. Pocieszę was jednak, że księża w czasie zebrań w kurii robią dokładnie to samo – stoją z tyłu i analizują. Tu jednak nie chodzi o analizy, ale o otwartość. Otwartość to jest stanąć z przodu i pokazać siebie.
Zwróćcie uwagę na to, co Jezus powiedział, kiedy postawił dziecko na środku: Jeśli się nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa Bożego. A dzieci są właśnie otwarte. To widać dobrze w szkole. Im młodsze dzieci, tym chętniej się zgłaszają, by odpowiedzieć na pytanie nauczyciela. Podnoszą ręce, przekrzykują się. Młodzież już tego nie robi, a gdyby ktoś tak się wyrywał do odpowiedzi, zostałby przez kolegów uznany za lizusa.
Dlaczego kochaliśmy osiołka ze Shreka? Między innymi dlatego, że krzyczał: „Mnie wybierz, mnie, wybierz mnie, mnie”. A gdy ja przychodzę do kościoła, by głosić rekolekcje dla młodzieży, i mówię: „Pan z wami”, tysięczny tłum młodzieży odpowiada ledwo słyszalnym szeptem: „I z duchem twoim”. To nie jest otwartość! Jesteśmy pozamykani! Nie kwitniemy, nie owocujemy. Nie mamy w sobie nadziei na to, że obietnice Chrystusa zostaną spełnione.
Jeśli Pana Boga będziemy widzieć jako kogoś surowego, zamkniemy się przed Nim
Tamten sługa z przypowieści o talentach powiedział: „Panie, ja wiem, że ty jesteś twardy”. Ten z przypowieści o minach mówi: „Ty jesteś surowy”. O to miał pretensje ten bogacz, o tę ocenę. Czy była ona słuszna? On zaryzykował bardzo dużo: wyjeżdżając daleko, dał swoim sługom własne pieniądze. Oni mogli te pieniądze stracić. Ten pan nie był surowy, on był otwarty i miał w sobie bardzo dużo ufności w swoje sługi. Jeśli Pana Boga będziemy widzieć jako kogoś surowego, zamkniemy się przed Nim. A gdy się zamkniemy przed Bogiem, zamkniemy się też przed ludźmi, zamkniemy się przed samymi sobą.
Okładka książki ks. Piotra Pawlukiewicza "Nadzieja nigdy nie umiera" (Wyd. ZNAK)
Otwarcie się jest niezwykle ważne w sakramencie pojednania. Nie chodzi o szczegóły: „Proszę księdza, to było tak. W sobotę o czternastej wypiliśmy po dwa browarki i o siedemnastej pojechaliśmy do kumpla. I tam to się dopiero zaczęło...”, tylko o otwarcie na to, co w sakramencie pojednania się dzieje.
Kiedy zmarł Jan Paweł II, my, księża, prawie w ogóle nie wychodziliśmy z konfesjonałów. To były nieprawdopodobne spowiedzi. Pamiętam na przykład, że przyszedł do mnie taki mężczyzna w średnim wieku. Jak to się mówi – miał wszystkie siedem grzechów głównych wypisane na twarzy .
– Proszę księdza – mówi taką warszawską gwarą – Papież umarł.
– Wiem – odpowiedziałem, nie bardzo rozumiejąc, do czego zmierza.
– Trzeba by się wyspowiadać – dodał.
– Dobry pomysł – mówię.
– To muszę powiedzieć wszystkie grzechy?
– Wypadałoby.
– Ale tak w szczegółach czy w ogólności?
Popatrzyłem na jego twarz i powiedziałem:
– W ogólności, proszę pana, zdecydowanie proszę wersję w ogólności.
Jak ten człowiek się spowiadał, jak on się otworzył… Ile ta spowiedź musiała mu uświadomić, ile zmienić w jego życiu. Kochani, otwartość jest potrzebna, żeby wyrzucić z siebie wszystko. Wiecie, dlaczego wielu ludzi odchodzi od konfesjonału tak samo smutnych, jak do niego przyszli? Bo w głębi serca czują, że się nie wyspowiadali. (…)
Konfesjonał to jest ciężka harówa
Konfesjonał to jest ciężka harówa. Niektórzy myślą, że księża mają fajnie, tak sobie o czyichś słabościach posłuchać. Wydaje się, że to idealna odpowiedź na dość naturalną ludzką ciekawość, z której rodzi się też na przykład plotkowanie. Nie jest jednak z tym spowiadaniem tak różowo.
Mój kolega, gdy został księdzem, pojechał na Jasną Górę podziękować Matce Bożej za kapłaństwo. Paulini zobaczyli go, takiego młodego kapłana, i zagadnęli: „Ma ksiądz troszkę czasu? Mamy strasznie dużo pielgrzymów, może usiadłby ksiądz pospowiadać?”. On się bardzo chętnie zgodził. Minęła jedna godzina spowiedzi, druga godzina. Opowiadał mi później, że nie wyrabiał już ze słuchaniem, łeb mu pękał. Wymyślił więc taki numer: kładł brewiarz na drzwiczkach od konfesjonału i niby niechcący zrzucał go na podłogę, by mieć pretekst, żeby stamtąd wyjść na dziesięć sekund, rozprostować kości, choć na moment zająć głowę czymś innym. Gdy cała kolejka przeszła, powtarzał numer z brewiarzem. Słyszałem też kiedyś o dominikaninie, ojcu zaraz po święceniach. On, taki młodziutki, w białym habicie, śliczny, usiadł w konfesjonale i wyspowiadał trzy osoby, po czym wyszedł i zaczął strasznie płakać. Konfesjonał to jest ciężka praca i nie mamy w niej zbyt wiele przestrzeni do radości. Oczywiście czasami spotyka się kogoś, kto się nawrócił, kto spowiada się szczerze po raz pierwszy od lat – to budzi radość. Większość czasu jest jednak trudno.
Dlaczego mówię o tej otwartości w konfesjonale? Kochani, czy ktoś z was poszedłby do lekarza, pojechał może nawet do specjalisty z Warszawy do Krakowa, zapłacił za wizytę 300 złotych i nie powiedział prawdy? Coś takiego się nie zdarza. A ludzie czasami stoją w kolejce do konfesjonału naprawdę długo, cierpią i kręcą się, po czym odchodząc po spowiedzi, cieszą się, że udało im się nie powiedzieć wszystkiego, ale i nie skłamać. „Powiedziałem, że ukradłem sznurek. Nie pytał, czy na końcu była krowa”. Po co iść do takiej spowiedzi? Żeby mówić jakieś półprawdy?
Uwierzcie mi: dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi, którzy przychodzą do mnie w sprawach małżeńskich sporów, nie mówi od razu całej prawdy. Czasami przychodzi żona i opowiada, jaki to jej mąż jest, ile to ona musi się przez niego nacierpieć.
– Już pani skończyła? Wszystko pani powiedziała? – pytam.
– No tak z grubsza wszystko.
– Czyli pani nie ponosi za nic winy? On jest wszystkiemu winien?
– Nie no, może nie. Ale na pewno większości.
– To dlaczego wzięła pani takiego drania?
– On przed ślubem taki nie był.
– No to się stał taki przy pani. Innego wyjścia nie ma.
Kochani, naprawdę. O-TWAR-TOŚĆ!
Nikt z nas nie przychodzi do lekarza w podkoszulku, koszuli flanelowej, swetrze i futrze, mówiąc: „Nie rozbiorę się, ale niech mnie pani doktor bada”. Chyba echosondę musiałaby ta lekarka wpuścić do gardła, żeby się czegoś dowiedzieć.
Jeśli nie otworzymy się przed Chrystusem, On nas nie uleczy
Kochani, jeśli się nie otworzycie przed Chrystusem, On was nie uleczy. A przecież w Ewangelii mówi: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał” . Możecie mieć nadzieję, że On zmieni wasze życie. Jeśli tylko pozwolicie Mu na to.
Czasami do spowiedzi przychodzą ludzie zdruzgotani i przerażeni. Bo grzech przyszedł po raz drugi, trzeci, setny, dwusetny, tysięczny… Widzę jednak, że oni użalają się przede wszystkim nad swoją niedoskonałością. „Przecież już sobie obiecałem. Tak mi dobrze szło. Już nie zgrzeszyłem dwa tygodnie, trzy tygodnie, ale po czterech znowu upadłem. Ach, jaki jestem na siebie wściekły!”. Cały czas patrzenie tylko na siebie. Tymczasem konfesjonał to miejsce, gdzie przychodzisz przeprosić Chrystusa!
Wiecie, ja dopiero po latach zrozumiałem, na jak trudną próbę wystawił Pan Bóg Żydów, kiedy wędrowali przez pustynię do Ziemi Obiecanej. Pamiętacie z Biblii, jak Izraelitów kąsały węże, a ci, których ugryzły, umierali? Pan Bóg powiedział wówczas do Mojżesza: „Umieść węża miedzianego wysoko na palu. Kto na niego spojrzy, będzie uzdrowiony i kąsające węże mu nie zaszkodzą”. Jakie to było trudne! Dlaczego? Może się wam zdarzyło, że jakaś mysz czy robak wpadły wam do pokoju? Co się wtedy robi? Ciągle się patrzy, choćby kątem oka, gdzie ten robak lata, gdzie ta mysz się podziała. Wyobraźcie sobie te węże przemykające po piasku, wypełzające spod namiotu. One były wszędzie. Na pewno Żydzi ciągle na nie patrzyli, uważali, żeby przypadkiem na któregoś nie nadepnąć, wciąż sprawdzali, czy któryś nie wślizguje im się do namiotu. Bóg tymczasem mówi: „Nie gap się na ziemię, tylko patrz w górę, na węża miedzianego. Kto na niego spojrzy, będzie uzdrowiony”. Jednym słowem: kto Mi zaufa, kto będzie miał nadzieję, że go nie zawiodę, będzie uzdrowiony. Ależ ta sytuacja musiała być trudna dla Izraelitów! Węże na dole, trzeba patrzeć, żeby któryś nie ukąsił, a tymczasem ratunek znajdował się w górze. I ta obawa, czy na pewno. Czy jeśli spojrzą w górę, a wąż ich wówczas ukąsi, naprawdę nic im się nie stanie?
Dlaczego o tym mówię? Bo ludzie przychodzą do konfesjonału i nie patrzą na Chrystusa, tylko na węże. (…)
Jezus pytał ludzi o przeróżne rzeczy, ale w zasadzie wszystkie Jego pytania sprowadzały się do jednego: „Czy ty Mnie chcesz? Tak w głębi serca?”. Chcesz Mnie czy Mnie nie chcesz? Czy się cieszysz spowiedzią, czy nie? Czy może mówisz tak jak niektórzy:
– Szukam dobrego spowiednika.
– Co to znaczy „dobrego”?
– Taki głuchy by mi się przydał…
Właśnie nie! Szukajcie dobrego, przenikliwego spowiednika, takiego, który będzie miał dla was czas, który, jak trzeba będzie, przetnie wasz wrzód.
Odpowiedzcie sobie na pytanie: Czy czekacie na spowiedź? Czy cieszycie się z tego, że kapłan wam wygarnął, że obaj byliście względem siebie szczerzy do bólu? Czy macie realne postanowienie poprawy? Nie takie, że do 2027 to na pewno wam się uda, tylko takie teraz, już, w tym momencie? Czy w waszych planach nie ma grzechu ani jutro, ani za tydzień, ani w sylwestra?
Pamiętajcie – otwartość! O to chodziło w przypowieści o minach. O to chodzi w całym życiu. O to chodzi w chrześcijaństwie. Otwarci zdobędą królestwo niebieskie.
***
Ksiądz Piotr Pawlukiewicz przez lata był jednym z najchętniej słuchanych głosów w Kościele. Wszyscy chcieli usłyszeć, co ma do powiedzenia znany ksiądz z warszawskiej Świętej Anny. Kapłan, który swoimi słowami kruszył lody i trafiał prosto w serca, także takie, w których zagościło zwątpienie. Nie bał się łamać schematów, a teologiczne zawiłości objaśniał z właściwym sobie humorem.
Skomentuj artykuł