Myślenie religijne i myślenie psychologiczne
Przyszła mi ostatnio do głowy myśl, że nasze chrześcijańskie motywacje są często za mało zorientowane na Boga, a za bardzo skupione na innych drogach poznawczych. Spojrzałem, jak to wygląda w bardzo eksponowanym współcześnie temacie seksualności.
Czy Kościół nie uczy niejednokrotnie seksualności, pracy nad sobą i odpowiedzialności za drugiego człowieka zbyt mgliście i rozwlekle, pomijając często Ewangelię, a zadowalając się mdłymi regułkami, podręcznikową etyką, różnej maści księżmi-seksuologami dyżurującymi w mediach? Czy ci nasi księża nie są często za bardzo psychologami, a za mało zaś pasterzami? Czy nie stworzyli sobie swojej niszy i nie przecenili jej? Czy w zakazie antykoncepcji nie upatrują aby zbyt dużego znaczenia? Czy, powiedzmy sobie otwarcie, wyidealizowany temat antykoncepcji nie zastąpił bardziej zasadniczych pól wychowawczych i socjalnych? Nie jest zbyt często pustosłowiem?
Popatrzmy, jak mówi się u nas o antykoncepcji, jaki język dominuje, jakie kryteria.
Wbrew pozorom zupełnie inne od tych, jakimi posługiwał się Karol Wojtyła. Jan Paweł II zawsze twierdził wyraźnie, że sprzeciw wobec antykoncepcji musi wynikać z szacunku człowieka do określonego naturą kształtu aktu seksualnego, który stworzył Bóg i którym nie można manipulować. Motywacje papieża były więc zawsze ze względu na wiarę, teocentryczne, zorientowane na Stworzyciela. W antykoncepcji widział on zamach na Boży porządek, sprzeciw wobec Bożego daru płodności. Antykoncepcja to, według Wojtyły, uzurpacja Bożego planu, postawienie się w roli Boga, wciśnięcie swojego ja w miejsce, które się temu ja nie należy.
W takim kontekście sprzeciw wobec antykoncepcji jest kwestią religii i kwestią określonej wizji Boga. Cała dyskusja o temacie musi więc polegać na próbie ustalenia, czy Bóg rzeczywiście jest taki, jak w tej wizji się zakłada i czy rzeczywiście narusza się Jego porządek, gdy steruje się płodnością. Można twierdzić, że faktycznie taka teologia jest prawdziwa i jedyna słuszna, można jednak być także opinii, że Bóg wymaga od swoich dzieci czegoś więcej, niż ślepego posłuszeństwa Wielkiej Ontologii, przed której porządkami należy się ugiąć. Wymaga miłości i wzajemnej troski, opiekuńczości, szacunku, wrażliwości na potrzebujących, a z tym przecież antykoncepcja niekoniecznie się kłóci. Pięknie o tym mówią, również w Polsce, niektórzy teologowie, którzy nie chcą się zgodzić na to, aby stosowanie antykoncepcji było uznawane za brak i lukę w dobrych małżeństwach, które żyją czynnie i konstruktywnie, kierując się Ewangelią. Co to niby za brak, co to za błąd, skoro ci małżonkowie są sobie wierni, służą sobie wzajemnie, mogą na siebie liczyć? Gdzie się przejawia ten nieporządek antykoncepcji w małżeństwach odpowiedzialnie kształtujących swoją codzienność? Tak nas zdaje się pytać coraz większe grono księży i myślicieli.
Karol Wojtyła, jak myślę, nie negowałby pracowitości i osobistej uczciwości tych małżeństw, on po prostu, nawiązując do tego, o czym pisałem wyżej, powiedziałby, że te małżeństwa naruszają pewien nadrzędny ład. Mogą uchodzić za przyzwoite, ale nie można zaprzeczyć, że buntują się przeciw Bożemu zamysłowi, nie realizują Bożej woli, która współżycie seksualne wiąże z poczęciem dziecka i nie pozwala na sztuczne regulacje.
Na takim poziomie wyobrażam sobie dobrą dyskusję o antykoncepcji. Karol Wojtyła to był wielki umysł, miał wielką wizję, wartą uwagi, z taką wizją dobrze jest rozmawiać. Ale Kościół w Polsce, niestety, nie do tej wizji się odwołuje. Zwolennicy zakazu antykoncepcji nie korzystają z osiągnięć Wojtyły, z tradycyjnych szkół filozoficznych i teologicznych, uciekają się do małostkowej psychologii, do typowej dla niektórych kościelnych środowisk tkliwości, próbują wmówić ludziom, że antykoncepcja to czeluść piekielna, niemal przez sam fakt jej użycia niszczy relacje, szkodzi jak złe zaklęcie, na pewno, zawsze i w każdym wypadku popsuje związek. Na pewno, bez dwóch zdań, sprowadzi zdrady i wyuzdanie. Uprzedmiotowienie.
To jest więc język braku zaufania do ludzi, język sentencji, mówienia aforyzmami, nieliczenia się z konkretnymi historiami. To język, w którym nie idzie o formowanie mocnych sumień, a o krasomówstwo, o to, żeby powiedzieć jak najwięcej ładnych i gładkich zdań, najbardziej wzniosłych. Idzie tu nie o teologię zatem, ale o jakąś estetykę, o zamykanie wszystkich w jednym wzorcu, jednym guście, o sądzenie jedną miarą każdego związku.
Dominuje tu ciągły lęk przed zbrukaniem, nieustanne wyostrzanie standardów, dziwne pragnienie, żeby życie nie było wzajemną pracą nad sobą, ale wychuchaną świątynią. To ciągłe podbijanie bębenka, wzbudzanie poczucia winy, próba bycia idealnym, kiedy człowiek nie ideałem ma być, a dobrym chrześcijaninem, czyli kimś odpowiedzialnie i konsekwentnie służącym Bogu i bliźnim. Kimś, komu potrzeba lekcji rzetelności i poważnego podchodzenia do relacji międzyludzkich, a nie rzucania kłód pod nogi i dyscypliny.
Człowiek zdecydowanie powinien być uczony wierności ukochanej osobie, twórczego charakteru bliskości, rozmowy, nie może być natomiast straszony, że jeśli użyje antykoncepcji, to otworzy sobie tym samym furtkę do zdrady, łatwo zredukuje drugą osobę do narzędzia przyjemności erotycznej, na pewno przestanie dostrzegać w drugim człowieku obowiązku i zadania. Takie argumenty przeciw antykoncepcji słyszymy na co dzień, to jest często, niestety, musztra, wielka pycha, niezdrowe poczucie, że znamy drugiego człowieka i jego intencje. Trzeba mieć naprawdę w sobie ogromny brak pokory, żeby wyrokować, iż kobieta, która jest dobrą żoną i matką, zażywa pigułki na pewno dla rozpasania albo dlatego, że seks jest dla niej najważniejszy na świecie. Trzeba mieć wyjątkowo mało rozsądku, żeby nie poczuć, że jest w takim myśleniu ogromny fałsz i naiwność: można stosując antykoncepcję jak najporządniej i najmądrzej traktować partnera i można go sponiewierać i zinstrumentalizować będąc zagorzałym przeciwnikiem antykoncepcji. Można zachować czystość stosując antykoncepcję, można seks przedłożyć nad osobę przy największej pogardzie względem antykoncepcji.
Reguła nie tu zatem leży, a tutaj: rzecz w tym, żeby kochać drugiego człowieka bez związku z tematem pigułek i prezerwatyw.
Przekonanie Karola Wojtyły bardzo mi się podoba. Jeśli już bronić zakazu antykoncepcji, to właśnie przy założeniu, że Bóg tego od nas chce. Inną argumentację można wyrzucić do kosza. Karol Wojtyła dał nam porządną lekcję religii, współcześni duszpasterze zapraszają nas natomiast na egzaltowane rekolekcje.
Skomentuj artykuł