Nie jest łatwo być chrześcijaninem. Świat zdaje się nie pasować do Bożego planu
Niedawno usłyszałem o "bardzo dobrych rekolekcjach", które w Wielkim Tygodniu wygłosił ojciec Adam Szustak. Choć poruszają kilka istotnych z punktu widzenia wiary problemów, łączy je wspólny mianownik - odpowiedź na pytanie, jak w obecnej rzeczywistości, pełnej trudności, niepowodzeń i niespełnionych oczekiwań, nie stracić z oczu Jezusa.
Nie jest łatwo być chrześcijaninem, gdy wokół dzieje się tyle zła, wątpliwości piętrzą się jak nigdy, a znajomi - których do tej pory uważaliśmy za wzór - zaczynają żyć tak, jakby Kościół był niepotrzebny (czasem trudno im się dziwić; jako chrześcijanie sami dajemy antyświadectwo i nieraz wręcz zachęcamy innych, by żyli poza Kościołem). Na dodatek świat nieustannie próbuje nas przekonać, że powinniśmy korzystać ze wszystkiego, co ma do zaoferowania. I nie mam tu na myśli rozwijania pasji czy praktykowania radości, która powinna nam towarzyszyć możliwie często (szczególnie chrześcijanom) ale o zwykły hedonizm, który wcale nie tak rzadko leży u podstaw naszych (moich) wyborów.
Naprawdę łatwo dziś stracić nadzieję. I chociaż daleko nam do doświadczeń naszych dziadków (wojna jeszcze nie toczy się w Polsce), to jednak dwa lata pandemii, kryzys na Ukrainie, wzrost cen niemal wszystkiego i nieproporcjonalnie niskie zarobki odciskają na nas piętno. Aby się o tym przekonać, wystarczy porozmawiać z przypadkowo spotkanymi ludźmi (odbyłem niedawno taką rozmowę). Pamiętajmy, że jeszcze dwa lata temu nasza codzienność - przynajmniej w tej części świata - była dobrze znaną i bezpieczną codziennością, w której było więcej miejsca na uśmiech, spotkania z przyjaciółmi, pasje, podróże…
W tym roku wielu z nas miało również niemały problem z przeżywaniem Wielkanocy. Osobiście słyszałem od dwóch osób (zakonników), że radość ze zmartwychwstania Chrystusa była u nich jakby mniejsza, bardziej odległa i mniej wyczuwalna niż w ostatnich latach. I nie chodzi tu o to, że mieli oni problem z wiarą. Po prostu ich oczekiwania, niespełnione nadzieje, przemęczenie i ogólna "depresyjność" ostatniego czasu zrobiły swoje.
Pewnie przeszedłbym nad tym do porządku dziennego, gdyby nie "bardzo dobre rekolekcje", o których usłyszałem tuż po Wielkanocy, a które w Wielkim Tygodniu głosił ojciec Adam Szustak. Noszą one tytuł "Zobaczyć Niewidzialnego" i choć poruszają kilka istotnych z punktu widzenia wiary problemów, łączy je wspólny mianownik - odpowiedź na pytanie, jak w obecnej rzeczywistości, pełnej trudności, niepowodzeń i niespełnionych oczekiwań, nie stracić z oczu Jezusa. Spośród sześciu rekolekcyjnych konferencji najważniejszą była dla mnie ta, w której dominikanin mówi o przymierzu Boga z Abrahamem.
Czytając w przeszłości fragment z Księgi Rodzaju, w którym Bóg pieczętuje z Abrahamem słynną "umowę" o potomstwie liczniejszym niż gwiazdy na niebie, nie zwracałem uwagi na mało przyjemne okoliczności, jakie temu towarzyszyły - wielką ciemność, uczucie lęku, przepołowione zwierzęta i drapieżne ptaki, które chciały posilić się mięsem. Trudno o lepszy obraz naszych czasów. Bóg złożył nam wszystkim obietnicę szczęścia i pełni życia, a wokół panują ciemności; świat zdaje się nie pasować do Bożego planu.
Myślę, że wiele osób słyszało w swoim życiu, że jeśli się nawrócą, ich życie zmieni się, zapanuje w nim wieczne szczęście, a Bóg będzie im nieustannie błogosławił. Sam słyszałem to wiele razy - na kazaniach, rekolekcjach, w duszpasterstwie - i jestem przekonany, że każdy, komu choć trochę zależy na szczęściu i wierzy w istnienie Boga, już nie raz, szczerze i z całego serca, nawracał się i przyjmował Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela. A jednak z jakiegoś powodu, mimo początkowej euforii i przekonania, że "zawsze już tak będzie", abrahamowe ciemności i zwierzęce truchła powracały.
Kiedyś - jeszcze przed pandemią - mój przyjaciel zapytał mnie, czym dla mnie jest wiara. Chciałem odpowiedzieć szczerze, dlatego zastanowiłem się chwilę, po czym powiedziałem: "Wydaje mi się, że wiara jest trwaniem z Bogiem w trudnościach". Nie spodziewałem się jeszcze wtedy, jakie "trudności" na mnie - na nas wszystkich - czekają. Trzeba uważać na to, co się mówi. Okazuje się jednak, i nie jest to w zasadzie żadnym zaskoczeniem, że pandemia koronawirusa, wojna na Ukrainie i horrendalnie wysokie ceny nie wyczerpują limitu problemów.
Tuż przed Wielkanocą dowiedziałem się o kolejnej znajomej osobie, która zaczęła żyć zgodnie z zasadą: "Bóg spoko, Kościół niekoniecznie". Pojawiły się olbrzymie wątpliwości, zacząłem pytać sam siebie o to, czy moja wiara i miejsce, w którym jestem, mają sens. Na szczęście kryzys minął i Wielkanoc przeżyłem z sercem pełnym pokoju.
Abrahamowe ciemności, które ojciec Szustak zaakcentował - wojny, cierpienia, kryzysy wiary, wątpliwości, choroby - są nieodłączną częścią naszego niedoskonałego świata i nie da się przejść obok nich obojętnie. Będą się pojawiały i dawały o sobie znać, być może przez całe nasze życie. Nic nie da też mówienie, że po nawróceniu (najlepiej spektakularnym) miną i wszystko będzie dobrze. Czymś, co może pomóc je przeżywać, jest świadectwo życia głoszących i autentyczne, dalekie od powtarzania utartych sloganów szerzenie Słowa Bożego.
Rekolekcje "Zobaczyć Niewidzialnego" nie kończą się na Abrahamie i ostatecznie pojawia się w nich nadzieja. Nie może być inaczej, skoro historia zbawienia (historia każdego z nas) jest najwspanialszą i najbardziej radosną historią świata - kerygmatem, Dobrą Nowiną, która przynosi każdemu wierzącemu w Chrystusa sens i wieczną radość, obietnicę szczęścia tak niewyobrażalnego, że nawet policzenie wszystkich gwiazd na niebie nie może tego wyrazić.
Abrahamowe ciemności - wojny, cierpienia, kryzysy wiary, wątpliwości, choroby - są nieodłączną częścią naszego niedoskonałego świata i nie da się przejść obok nich obojętnie. Będą się pojawiały i dawały o sobie znać, być może przez całe nasze życie. Nic nie da też mówienie, że po nawróceniu (najlepiej spektakularnym) miną i wszystko będzie dobrze.
Na koniec warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. W czasach Abrahama osoby, które zamierzały zawrzeć między sobą umowę, rozcinały zwierzę, a następnie przechodziły między jego połowami. Jak dowiedziałem się z rekolekcji Adama Szustaka, czyniono tak, by upewnić drugą stronę o zamiarze wywiązania się z umowy: "Jeśli nie dotrzymam danego mi słowa, niech stanie się ze mną tak jak z tym zwierzęciem". W Księdze Rodzaju między rozciętymi zwierzętami "przechodzi" tylko Bóg, jakby brał na siebie całą odpowiedzialność, jakby podkreślał w ten sposób powagę i znaczenie zawartego z Abrahamem - z nami wszystkimi - przymierza. Ten gest nie może zostać przez nas niezauważony. Skoro Bóg istnieje - a wierzymy, że tak jest - traktuje swoją obietnicę śmiertelnie poważnie. Udowodnił to, składając w ofierze własnego Syna. I chce, byśmy o tej obietnicy pamiętali również - a może szczególnie - w naszej codzienności, kiedy wszystko dookoła krzyczy, że jest inaczej i nie warto.
Skomentuj artykuł