Nie z duchem czasu, lecz z Duchem Świętym!

Fot. Mateus Campos Felipe / unsplash.com

Metafora drogi trafnie oddaje, czym jest życie chrześcijanina. To nieustanne pielgrzymowanie po ścieżkach relacji z Bogiem i odkrywanie głębi Tajemnicy Jego Obecności. Kościół jest wspólnotą wierzących w Boga osób, które razem idą do jednego celu, jakim jest zbawienie w Chrystusie. Aby jednak nie stracić z oczu tego celu, potrzebne jest nieustanne rozeznawanie, co Duch Święty chce nam dzisiaj powiedzieć, i otwieranie serca na Jego natchnienia.

Bardzo chwytliwe jest hasło, że chrześcijanie (Kościół) powinni iść z duchem czasu, że powinni dostosować się do świata i jego zasad, że powinni być bardziej postępowi. Widać w takim oczekiwaniu znamiona utożsamiania zbawienia z budowaniem na ziemi Królestwa Bożego albo jego wersji bez Boga (nazwijmy ją Królestwem Szczęścia i Dobrobytu). Stawia się tu znak równości pomiędzy rozwojem Królestwa Bożego (w jego doczesnym wymiarze) a tzw. postępem cywilizacyjnym. Nie jest wykluczone, że te dwie rzeczywistości mogą iść ze sobą w parze, że mogą się przenikać i uzupełniać. Ale nie muszą. I wielokrotnie nie idą.

Wynika to z jednej prostej rzeczy, która dla wielu jest trudna do przyjęcia i do zrozumienia: chrześcijanie mają być nie z tego świata, ponieważ ich Król, choć sam stał się człowiekiem, a przez to wszedł w ten świat i w jego historię, to jednak po to, by ukierunkować go w stronę Nieba. To z kolei nie oznacza jednak, że mamy być oderwani od życia i chodzić z głową w chmurach. To nie oznacza, że nie liczą się nasze obowiązki dnia codziennego i że jako chrześcijanie nie mamy aktywnie włączać się w rozwój cywilizacyjny, bo przecież i tak umrzemy, a naszym celem jest Niebo.

Mamy dobrze poznać życie, które otrzymaliśmy od Boga, i świat, który jest przecież Jego dziełem – po to, by móc skutecznie przemieniać je dzięki Ewangelii: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy” (J 14,23). Największe zmiany w życiu chrześcijanina, a w konsekwencji również w życiu tych, którzy z nim mają styczność i powiązani są z nim siecią relacji, następują wtedy, gdy pozwoli on, żeby to Jezus kierował nim przez swoje Słowo. Zachowując naukę Ewangelii, pozwalam Bogu być ze mną i działać przeze mnie.

Trzeba więc, byśmy jako chrześcijanie bardziej trzymali się Ducha Świętego niż ducha czasu. Jest to dla nas gwarancją tego, że nigdy w naszej wierze nie zbłądzimy i – co ważniejsze – nigdy nie sprowadzimy jej do zadania doglądania muzealnych eksponatów z minionej epoki, których strach dotykać, żeby ich nie uszkodzić i nie zniszczyć: „Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem” (J 14,26).

Chrześcijaństwo to droga, którą przechodzi się wspólnie: brat ramię w ramię z bratem, wszyscy razem – przyzywając obecności Ducha Świętego. „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my (…)” (Dz 15,28) – te słowa trafnie oddają, co znaczy być Kościołem. Być Kościołem to rozeznawać dzięki tym narzędziom, które Chrystus nam zostawił i przez które wciąż działa, nie pozwalając nam zagubić się na drodze do zbawienia. Tymi narzędziami są Pismo Święte, Tradycja i sakramenty.

Największa trudność pojawia się w tym momencie przy słowie „Tradycja”, celowo przeze mnie napisanym wielką literą, ponieważ chodzi o Tradycję jako wsłuchiwanie się w Boga mówiącego w historii (Jego głos nie umilkł!), a na podstawie tego – rozeznawanie i czytanie znaków czasu. Tradycja, która jest rozumiana teologicznie jako przekazywanie Prawdy, wbrew potocznemu skoligaceniu tego słowa z sięgającymi przeszłości zwyczajami, jest czymś żywym i czymś zapewniającym Kościołowi życie, bo utrzymującym jego ucho przy Sercu Zbawiciela.

Przywołajmy raz jeszcze jedno zdanie z Janowej Ewangelii: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy” (J 14,23). Mieszkanie, a nie grobowiec. W mieszkaniu jest życie, są relacje międzyosobowe – dzieje się. W rodzinnym grobowcu – nikt sobie w drogę nie wchodzi, każdy leży grzecznie na swojej półce… Wierność Ewangelii otwiera serce człowieka, a Bóg wlewa w nie wtedy życie i pokój: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się nie lęka” (J 14,27).

Warto przyjrzeć się swojej relacji z Bogiem: czy jest w niej życie i zmagania, czy pytam i poszukuję, czy zmagam się z wątpliwościami i przedyskutowuję je z Tym, którego one dotyczą? A może wiara jest dla mnie jedynie zbiorem zewnętrznych rytuałów, przez które obłaskawiam jakiegoś mojego boga przez modlitwy, zapaloną świeczkę i wrzuconą do skrzynki kartkę z prośbą, uspokajając swoje sumienie, że wszystko już „zaliczone”?

Łatwo można przywiązać się do ludzkich form wyrażania wiary w Boga. Przywiązać się tak mocno, że traci się zdolność rozeznawania, a przez to rozwoju. Aż ciarki przechodzą, kiedy ze zrozumieniem powagi sytuacji przeczyta się słowa przybyszów z Judei skierowanych do chrześcijan pogańskiego pochodzenia w Antiochii: „Jeżeli się nie poddacie obrzezaniu według zwyczaju Mojżeszowego, nie możecie być zbawieni” (Dz 15,1). Kładą na szalę sprawę zbawienia! Cóż za szantaż! Dziś też nie brakuje w Kościele „przybyszów z Judei”, którzy uzależniają zbawienie od wierności zabsolutyzowanym ludzkim formom wyrażania wiary…

Bardzo aktualne wydają się słowa, które czytamy dziś w Dziejach Apostolskich: „(…) dowiedzieliśmy się, że niektórzy bez naszego upoważnienia wyszli od nas i zaniepokoili was naukami, siejąc wam zamęt w duszach (…)” (Dz 15,24). Mamy w Kościele w Polsce wielu ludzi siejących zamęt poprzez głoszenie swoich wydumanych apokaliptycznych wizji (a obecne czasy sprzyjają takim przegięciom – pandemia, wojna, kryzys gospodarczy…). Są to osoby uważające się za oświeconych, którzy „otworzyli oczy” i „poznali prawdę”. Gromadzą przy tym rzesze słuchaczy i zwolenników, którzy wpatrzeni są w nich jak w obrazek i zasłuchani bardziej niż w Jezusa…

Wytykanie tych osób palcami i przywoływanie ich imion nie jest w tym miejscu potrzebne. Warto natomiast przypomnieć, że zbawienia nie osiąga się ludzkim wysiłkiem i poprzez praktykowanie jakichś form kultu. Zbawienia się nie osiąga, lecz otrzymuje się je w darze od Zbawiciela. Stanowcza, a jednocześnie delikatna i dająca nadzieję jest odpowiedź Apostołów na zamieszanie w Kościele antiocheńskim: „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my, nie nakładać na was żadnego ciężaru oprócz tego, co konieczne” (Dz 15,28).

Jako chrześcijanie nie możemy być przywiązani do świata, także do świata religijnego i związanych z nim ludzkich form, które podlegają zmianom (co jest naturalnym procesem!). Różne formy modlitwy, święte miejsca i przedmioty – to wszystko służyć ma temu, byśmy zmysły nasze utkwili w Chrystusie: „A świątyni w nim nie dojrzałem: bo jego świątynią jest Pan Bóg wszechmogący oraz Baranek” (Ap 21,22). Tylko w Nim jest nasze zbawienie.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Nie z duchem czasu, lecz z Duchem Świętym!
Komentarze (2)
KP
~katolik posledniego sortu
22 maja 2022, 12:59
Mowil o tym Benedykt XVI w tribute odczytanym na pogrzebie kard. Meissnera, potrzebujemy biskupow ktorzy maja sile oprzec sie duchowi czasu.
SZ
~Szymon Zet
22 maja 2022, 10:52
Zwinnie napisane, ale tak konkretnie to jak ma wyglądać bycie w Kościele, a jednocześnie nie przywiązywanie się do formy, kultu? Dzisiejszy kościół dokładnie tak to przedstawia - poprzez kult i formę jedyna droga do Boga.