Nienawidzę NPR
Zauważyliście kiedyś, jak NPR (Naturalne Planowanie Rodziny) jest reklamowane? Sprzedaje się je za pomocą zdjęć par trzymających się za ręce, tańczących na obsypanych kwiatami łąkach, z przyklejonymi do twarzy błogimi uśmiechami.
"To sprawi, że wasz związek będzie bardziej intymny! Zmieni wasze życie! Nigdy nie będziecie się kochać bardziej, niż sprawdzając razem wykres jej cyklu". Tak mówią. Prawdą natomiast jest to, że NPR cuchnie.
I być może "nienawidzę" jest zbyt ostrym słowem, ale NPR jest wszystkim, tylko nie czymś "błogim". Oznacza abstynencję. W małżeństwie! Aby być całkowicie realistycznym i uczciwym, NPR nie prowadzi do błogiego tańca na łączce, ale raczej do zranionych uczuć, dąsów, zrzędliwości i złości (nie martwcie się, byłem u spowiedzi).
Ale powiedziawszy to, muszę stwierdzić, że prawdopodobnie jest to dla mnie najlepsza rzecz. I powiem wam, dlaczego jej potrzebuję.
Ukryty romans
Potrzebuję NPR, ponieważ odsłania ukryty romans, miłość, która konkuruje z miłością do mojej żony. Ten romans to miłość samego siebie.
Innymi słowy, nienawidzę NPR, ponieważ cały czas jest we mnie sporo samolubstwa i niedojrzałości. A przez małżeńską abstynencję te ciemne sprawy wychodzą na powierzchnię.
Kiedy przygotowywałem się do małżeństwa, czytałem niezliczone książki i artykuły w temacie "jak być supermężem". "Będę najlepszym mężem w historii" - myślałem sobie dumny. I wtedy się ożeniłem.
Właściwie od razu te rady małżeńskie, które wydawały się tak jasne i oczywiste - znikły. Szybko zrozumiałem, że jestem po prostu samolubnym dupkiem. Niecierpliwym, niegrzecznym, wymagającym i niewrażliwym. Byłem chłopcem, którego musiałem szybko w sobie przezwyciężyć. Prawdą jest jednak to, że miłość do żony była coraz łatwiejsza z czasem. To, co było niegdyś walką, stało się czymś naturalnym. Czasami myślę, że naprawdę poprzez to, co robię, wzrastam. I być może - dzięki łasce Boga - istotnie tak jest. Ale wtedy NPR pokazuje mi moją prawdziwą twarz, odsłania to, jak wiele pychy czai się jeszcze w ciemnych zakątkach mojej duszy. A tę pychę i samolubstwo trzeba w sobie zabić.
Małżeństwo to krzyż
Wiecie co? Społeczeństwo nas okłamuje. Mówi nam, że małżeństwo to samorealizacja. Że małżeństwo oznacza życie długo i szczęśliwie. Że chodzi w nim o używanie innych osób dla własnego szczęścia: posiadania "półtora dziecka" w willi o powierzchni 2000 metrów kwadratowych z garażami pełnymi luksusowych aut. No, a najważniejsze w małżeństwie to seks - nieograniczony, antykoncepcyjny, bezpieczny (czyli bez płodzenia dzieci) seks. Jeśli partner nie spełnia twoich "potrzeb", to oczywiście masz możliwość pójścia dalej i szukania kogoś, kto je spełni.
Nic nie może być dalej od prawdy niż to. W małżeństwie nie chodzi o ciebie. Chodzi o utratę ciebie, zabicie w sobie "starego człowieka". A małżeństwo oznacza poświęcenie siebie. Chodzi w nim o miłość do żony - taką samą jak Chrystus ukochał swoją oblubienicę, Kościół. Aż do śmierci na krzyżu.
Zauważyliście kiedyś, że każdy sakrament zawiera w sobie obraz śmierci? Zanurzamy się w śmierci Chrystusa podczas chrztu. Kapłani leżą krzyżem twarzą do dołu podczas święceń. Eucharystia jest uobecnieniem męki Chrystusa tu i teraz. Podczas spowiedzi wchodzimy niczym do pudełka, które mogłoby być trumną… W każdym sakramencie umiera w nas jakaś część "ja" po to, by zrobić miejsce dla łaski i życia, którego tak bardzo potrzebujemy.
W razie gdybyście zapomnieli - małżeństwo to też sakrament. A szczęśliwe owocne i wierne małżeństwo zawsze oznacza śmierć naszego "ja".
Dotyczy tego pewne prawo duchowe: im bardziej dążymy do własnego szczęścia i realizacji, tym mniej je odnajdujemy. Ale im bardziej umieramy dla siebie, żyjąc dla innych, tym więcej jest w naszym życiu radości.
W bardzo prawdziwym znaczeniu małżeństwo jest męczeństwem, jest pewnego rodzaju śmiercią - ale śmiercią, która daje życie.
Więc co z NPR?
Więc o co mi chodzi? NPR jest trudne i łatwo je znienawidzić, ponieważ tak często wchodzimy w małżeństwo, myśląc tylko o sobie. O swoich prawach, potrzebach, zachciankach.
Innymi słowy, tak bardzo często chcemy brać zamiast dawać, bo dawanie zawsze boli. Prawdą jednak jest to, że bardzo potrzebujemy NPR i tego zaparcia się siebie, które się z nim łączy. Bez NPR cała nasza niedojrzałość, pycha i chciwość byłaby ciągle w nas, pochowana pod pokładami kłamstewek, którymi łudzimy samych siebie. To wszystko wpływałoby na nasze małżeństwo mniej lub bardziej subtelnie, niszcząc intymną więź męża i żony.
Małżeństwo jest sakramentem, ponieważ Bóg chce przemiany naszych serc. Małżeństwo to nie podwójna pensja, większe mieszkanie i droższe auta. Nie wygląda ono niczym American dream, ale tak często przypomina koszmar.
Małżeństwo zgodnie z planem Boga jest trudne i nierzadko bolesne, bo ma być ono szkołą prawdziwej miłości. A ona zawsze wygląda jak krzyż.
Nie zrozumcie mnie źle. Katolickie małżeństwo, które jest dobrze przeżywane, zawsze jest pełne radości. To miałem na myśli. Ale ta obfita radość jest tylko produktem ubocznym, a nie celem małżeństwa. Wypływa ona z poświęcającej "ja" miłości, a nie z pychy i spełniania swoich pragnień.
Sądzę, że musimy zrezygnować z siebie po to, by odnaleźć siebie.
* * *
Więc… czy lubię NPR? Nie. Czasem po prostu go nienawidzę. Ale może NPR pomoże mi wzrastać.
Skomentuj artykuł