Raz w dole, raz na szczycie

Raz w dole, raz na szczycie
(fot. The Rusty Projector/flickr.com)

"Przygotujcie na pustyni drogę dla Pana, wyrównajcie na pustkowiu gościniec naszemu Bogu. Niech się podniosą wszystkie doliny, a wszystkie góry i wzgórza obniżą. Wtedy się chwała Pana objawi i zobaczy ją wszelkie ciało" (Iz 40, 3-5).

Oto słyszymy, że Pan przychodzi, ale Go nie widzimy, bo coś przesłania nam widok. Droga, zgodnie z tym, co mówi również na innym miejscu Izajasz, to pewna recepta na życie, sposób wybierania i postępowania. Droga prosta i gładka to postępowanie zgodne z wolą Boga. Droga wyboista i kręta, to postępowanie złe. 

A Jezus oznajmia, że to On jest Drogą. Pan już od dawna mieszka w sercu i przechadza się, ale Go nie rozpoznajemy, ponieważ tkwimy w dolinie albo na górze, albo kluczymy i wałęsamy się po jakichś krętych ścieżkach. Prorok Izajasz proponuje trzy środki zaradcze, które "uproszczą" nasze skomplikowane życie.

Zasypywanie dolin kojarzy mi się z uzupełnianiem braków. Jestem w dołku, w depresji, poniżej normalnego poziomu, co może się wyrażać w zniechęceniu, oziębłości, ospałości i bylejakości. Korzeniem tych postaw zazwyczaj bywają kompleksy, krzyczące potrzeby, osamotnienie, niewiara w siebie, defetyzm i malkontenctwo.

DEON.PL POLECA

Wyrównywanie pagórków to niwelowanie nadmiaru. Czegoś w życiu jest zdecydowanie za dużo, tak że aż ciąży i męczy. Bez opamiętania rzucam się w wir pracy, targają mną wygórowane ambicje, chcę się wybić, zbieram punkty na niebo jak po zatankowaniu na stacji benzynowej, ulegam wszelkiego rodzaju aktywizmowi. Oddaję się skrajnościom, hołubię w sobie różne uzależnienia, gonię za sukcesami, których ciągle jestem niesyt.

Natomiast prostowanie ścieżek polega na porzuceniu niebezpiecznych skrótów, kręcenia, nieuczciwości, racjonalizacji, usprawiedliwiania się i wyszukiwania coraz to nowych wymówek i kompromisów.

Tak naprawdę góry i doliny to dwie strony tego samego medalu: deficytu boskiej i ludzkiej miłości. To inna nazwa grzechu, a więc tego wszystkiego, co oddziela nas od Boga i drugiego człowieka oraz nie pozwala nam ich dostrzec. Człowiek czuje się niekochany i szuka  miłości tam, gdzie jej nie ma albo znajduje jej łudzącą namiastkę.

Wskutek religijnego wychowania, kazań i spowiedzi, przyzwyczailiśmy się do tego, aby grzech widzieć jedynie w przekraczeniu prawa. To taki nalot cywilizacji rzymskiej, który osadził się na zachodniej wersji chrześcijaństwa. Ale grzechy, które łatwo zmierzyć i zauważyć, to pół biedy. Dużo poważniejsze są trwałe postawy, skłonności, wady, których często nie utożsamilibyśmy z grzechem. Przykładowo, kompleks niższości, którego po części nabywa się z wiekiem, nie nosi na sobie piętna osobistej winy, a jednak w szerokim sensie poczucie, że jest się kimś niegodnym i niespełnionym, paraliżuje człowieka i czyni go jałowym. Często towarzyszy temu niekończąca się litania żalów i biadolenia, jaki to jestem małowartościowy, biedny i ograniczony, bo rodzice mnie takim uczynili, bo otoczenie niesprzyjające, bo nie mam tego, czy tamtego. Człowiek nic nie robi tylko kręci się wokół siebie jak koń w kieracie. Ma sporo skrywanych pretensji do otoczenia i bliskich.

Obraz wyrównywania dolin i obniżania gór sugeruje, że życie wymaga poważnej reformy, a nie jakiejś kosmetyki. To poważna robota, po ludzku wręcz niemożliwa, całkowite odwrócenie sytuacji, który pochłania sporo czasu. Wszystko jednak rozbija się o słowo "przygotujcie". Jak je rozumieć? Jak usunąć góry? Jak opuścić swoje doły?Jak uzdrowić swoje kompleksy i niewiarę w siebie? Czy jestem w stanie uczynić to własnymi siłami? Czy wystarczy się tylko spiąć i jakoś pójdzie? Mnie to marnie wychodzi, mimo najszczerszych chęci.

Na szczęście, co należy jeszcze raz dobitnie podkreślić, to Bóg pierwszy przychodzi do człowieka. Zbliża się do wszystkich zakompleksionych, pokręconych wewnętrznie, niepoukładanych, niepokochanych, nieprzystosowanych do życia, którym wiecznie czegoś brakuje i wiecznie czegoś mają za dużo. Nie omija również zabieganych i zadufanych w sobie. Nie musimy się więc rozkładać rąk, że sami nie dajemy rady

Orygenes pisze, że zanim uwierzyliśmy w Chrystusa,wszyscy podobni byliśmy do "głębokich dolin, zagłębień opadających stromo w najniższe otchłanie". Dolina to dla niego synonim beznadziei i brak owoców Ducha Świętego. Z kolei góry i wzgórza, i tutaj Orygenes zaskakuje, to "wrogie siły, które wcześniej toczyły walkę z rasą ludzką". I w pewnym sensie nadal ją kontynuują. Czujemy ją na sobie niemal każdego dnia. Gdyby Chrystus najpierw nie zwyciężył nad naszymi nieprzyjaciółmi, żadne doliny nie zostałyby w nas zasypane. Nie postąpilibyśmy ani krok do przodu. Tak naprawdę to sam Bóg przeciera sobie na nowo drogę w człowieku, bo nigdy z ludzkich serc się nie wyprowadził.

Wystarczy więc, że w ramach naszego przygotowania ponownie rozpoznamy Zbawiciela, bo przecież Go przyjęliśmy, tak jak wcześniej uczynili to Zacheusz, ślepiec Bartymeusz, celnik Mateusz, dobry łotr i wielu innych. I oddamy Mu nasze doliny i góry. Na ziemi wszystko się zaczyna, a czego Duch Święty nie zdąży wymodelować tutaj, (bo się Mu co rusz wymykamy z rąk), resztę pracy dokończą aniołowie na tamtym świecie. W końcu muszą mieć jakieś zajęcie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Raz w dole, raz na szczycie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.