W kokonie iluzji
Pewnego dnia motyl zaczął powoli przebijać się przez kokon. Zafascynowany tym mężczyzna usiadł i przyglądał się, jak motyl mozolnie przeciska się przez malutki otwór. Nagle jakby się zatrzymał. Zupełnie tak, jakby zaszedł na tyle daleko, że już dalej nie mógł, nie miał sił. Mężczyzna postanowił mu pomóc: wziął nożyczki i rozciął kokon. Motyl natychmiast wyszedł bez problemu.
Sobota, II Tydzień Wielkiego Postu (Mi 7,14-15.18-20; Łk 15,1-3,11-32)
Miał za to wątle ciało i bardzo pomarszczone skrzydła. Mężczyzna kontynuował obserwacje, ponieważ spodziewał się, że z każdą następną chwilą skrzydła motyla zaczną grubieć i powiększać się, dzięki czemu owad będzie mógł odlecieć i zacząć żyć. Tak się jednak nie stało. Motyl spędził resztę życia czołgając się po ziemi z mizernym ciałem i uszkodzonymi skrzydłami. Do końca życia nie był w stanie wzbić się w górę. Mężczyzna przy całej swojej dobrej woli i życzliwości nie wiedział, że oddał motylowi niedźwiedzią przysługę. Etap przedzierania się motyla przez kokon był niezbędnym warunkiem do rozwinięcia się jego skrzydeł i ciała. Motyl lata właśnie dlatego, że pokonuje opór kokonu.
Marnotrawny syn miał szczęście. Ojciec pozwolił mu na samodzielne rozerwanie otaczającego go kokonu złudnych pragnień i wyobrażeń. Marnotrawny syn miał szczęście. Odkrył bowiem miłość Ojca w najczarniejszych chwilach swojego życia. Marnotrawny syn miał szczęście. Na dnie swojej duszy zachował pewność, że gdzieś tam istnieje dom, w którym znowu znajdzie się dla niego miejsce.
Zazdrosny starszy brat też miał szczęście. chociaż utkwił w rutynie sumiennego wypełniania codziennych obowiązków. Powrót zbłąkanego brata otworzył mu oczy na otaczający go kokon hipokryzji i zazdrości. Miał szczęście, bo Ojciec nie stracił do niego cierpliwości i zaufania, nie zwątpił, że i jego pierworodny syn kiedyś rozwinie skrzydła.
Czasem upadek jest właśnie tym, czego nam w życiu najbardziej potrzeba. Gdybyśmy szli "po autostradzie do nieba" (ks. Jan Twardowski), bez jakichkolwiek problemów i rozbijania się co rusz o własną bylejakość, nie wiedzielibyśmy o sobie niczego. Nie bylibyśmy tak silni jak moglibyśmy być. Bez upadku, zwątpienia, rozczarowania nie poznalibyśmy swoich granic, słabości i braków, a to jest część prawdy o nas.
Nie spiesz się więc z ocenianiem tego, który upadł. Być może dzięki temu właśnie trafi on do nieba, podczas gdy my wciąż będziemy tkwili w kokonie własnych iluzji, chociaż na pewno chcielibyśmy latać jak motyle.
Siostra Justyna Rosińska ze Zgromadzenia Sióstr Pasjonistek pochodzi z suwalszczyzny. Absolwentka UKSW i Instytutu Teologii Apostolstwa (studia doktoranckie). Katechizuje od 19 lat. Jest współzałożycielem Stowarzyszenia Pedagogów NATAN (www.natan.pl) oraz autorką różnych artykułów o tematyce teologicznej i pedagogiczno- katechetycznej. Od pisania zdecydowanie woli działanie.
Skomentuj artykuł