Sekret świętej Marii Magdaleny
Niewielu ludzi stało się bohaterami tak tajemniczych historii. Głośna książka Dana Browna "Kod Leonarda da Vinci" to tylko jedna z wersji szokujących opowieści o Marii Magdalenie.
Teorie mówiące o tym, że Magdalena była żoną Jezusa albo, w trochę mniej sensacyjnej wersji (zawartej także w Apokryfach), powierniczką nauk, których Jezus nie przekazywał Apostołom, mają swoich zwolenników.
Dokładając do nich przypuszczenie, że Kościół pierwszych wieków, rządzony przez mizoginicznych mężczyzn, postarał się, by ukryć prawdę o Marii Magdalenie, uzyskujemy przerażającą i zarazem ekscytującą historię o największym oszustwie w dziejach. Nic więc dziwnego, że tego rodzaju wiadomości przyciągają tak wiele umysłów, mimo że nie znalazły potwierdzenia w badaniach naukowych ani wiarygodnych źródłach historycznych. Czy po odrzuceniu tych wszystkich rewelacji w historii Marii Magdaleny pozostaje coś wyjątkowego?
Ewangeliczne dossier
Informacje podawane na jej temat przez Ewangelistów są raczej skąpe. Wszyscy czterej wymieniają ją obok innych kobiet, towarzyszących Jezusowi w czasie Jego publicznej działalności. Mateusz i Marek wspominają, że owe kobiety usługiwały Mu (Mt 27, 55-56; Mk 15, 40-41), a Łukasz dodaje: "udzielając ze swego mienia" (Łk 8, 2-3). Magdalena najprawdopodobniej była więc kobietą majętną, a do tego hojną, która w pewnym momencie zdecydowała się zostawić swoje dotychczasowe życie, by iść za Nauczycielem od miejscowości do miejscowości.
Łukasz i Marek podają jeszcze, że Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów (Mk 16, 9; Łk 8, 2). Liczba siedem, która w Biblii oznacza pełnię, doskonałość, w tym wypadku od razu przywodzi na myśl bardzo głębokie zniewolenie złem. Magdalena musiała więc być niewyobrażalnie poraniona i zagubiona. Jezus uwolnił ją i tak naprawdę przywrócił jej życie.
Najwięcej o Marii Magdalenie dowiadujemy się, czytając opisy męki i Zmartwychwstania. Wszyscy Ewangeliści potwierdzają, że była obecna przy ukrzyżowaniu i złożeniu Jezusa do grobu (Mt 27, 55-56. 61; Mk 15, 40-41. 47; Łk 23, 49. 55; J 19, 25), a Mateusz, Marek i Jan podają, że w poranek wielkanocny spotkała Zmartwychwstałego (Mt 28, 9-10; Mk 16, 9; J 20, 11-18). Ona też jako pierwsza przekazała Apostołom radosną wieść o zmartwychwstaniu Pana.
Przywołane wersety przedstawiają Magdalenę jako kobietę, która postawiła wszystko na jedną kartę. Doświadczenie miłości i miłosierdzia Boga, tak ogromne i inne od tego, co znała do tej pory, obudziło w niej odwagę i palące pragnienie Jezusa. W przeciwieństwie do uczniów, nie potrafiła Go opuścić, gdy umierał. Uczestniczyła w Jego pogrzebie. Z uwagą przyglądała się, w jakim miejscu Go złożono, by wrócić do grobu w niedzielny poranek, gdy tylko skończył się szabat. Można powiedzieć, że uparcie nie chciała opuścić miejsca, w którym - po ludzku rzecz biorąc - nie mogło się już nic wydarzyć. I właśnie tam przyszedł do niej Zmartwychwstały. Uważna lektura opisu pięknego spotkania Magdaleny z Jezusem przy pustym grobie (J 20, 11-18) pozwala w pewien sposób przeczuć, jak głęboka była jej miłość.
Jezus wybrał Marię Magdalenę na pierwszą głosicielkę prawdy o Zmartwychwstaniu - ten fakt jest niezaprzeczalny. Ale właściwie na tym kończy się jej historia zachowana w Ewangeliach.
Brakujące karty i mylne tropy
Zastanawiając się, co wiemy o Magdalenie z przekazów ewangelicznych, można odczuwać ogromny niedosyt. Dlaczego Pismo Święte milczy o jej dalszych losach? Jak to możliwe, że najważniejsza wiadomość w historii świata została powierzona komuś, kto dotąd odgrywał jedynie dość podrzędną rolę (usługiwanie)? Czy to prawdopodobne, że tak wielkie wyróżnienie, którego Magdalena doświadczyła w poranek wielkanocny, nie wpłynęło na jej pozycję w pierwotnym Kościele?
Trudno oprzeć się pokusie odpowiedzi na te pytania. Nasze naturalne dążenie do uzupełniania znaczeń i odnajdywania logicznych powiązań pomiędzy rozsypanymi cząstkami sensu domaga się zdroworozsądkowych dopowiedzeń. Czy nie stąd właśnie wyrastają wciągające opowieści o wielkim spisku Kościoła mężczyzn przeciwko Magdalenie, który miał na celu pozbawić ją znaczenia?
Apokryficzne ewangelie Filipa i Marii Magdaleny dają im idealne podstawy. Nie tylko potwierdzają emocjonalny i bliski związek Magdaleny z Jezusem, ale na dodatek przedstawiają spór o władzę i przywództwo wśród uczniów pomiędzy nią a Piotrem. Nic więc dziwnego, że feministyczne interpretacje Biblii mocno koncentrują się na postaci Magdaleny, która w ich obrębie jawi się jako patronka walki o równouprawnienie i jednocześnie ofiara seksistowskiej mentalności. Na dodatek historia Kościoła zdaje się potwierdzać taki pogląd.
W Kościele zachodnim przez wiele długich stuleci, odkąd papież Grzegorz Wielki w VI w. uczynił to po raz pierwszy, Maria Magdalena była utożsamiana z nawróconą jawnogrzesznicą z Ewangelii Łukasza (Łk 7, 36-50). Pozwalało to ukazywać ją wiernym jako przykład działania miłosierdzia Bożego, które potrafi uratować największego grzesznika (a raczej grzesznicę; znakomicie splatało się to z popularną opinią mówiącą, że kobieta ze swojej natury jest bardziej podatna na wpływ zła). Magdalena stała się więc patronką kobiet rozwiązłych, które dzięki szczerej pokucie wracają do Boga. Radosny przekaz o spotkaniu z Jezusem w wielkanocny poranek zszedł na drugi plan. Samo uzdrowienie z grzechu nieczystości nie dawało podstaw do uznawania Magdaleny za kogoś wyjątkowego.
Odnowione spojrzenie
Rzeczywiście, trudno nie przyznać, że takie podejście do Świętej szło w parze z dominującym jeszcze do niedawna przekonaniem, że rola kobiety w Kościele jest zasadniczo bierna i mniej istotna niż rola mężczyzny. Nie jest to problem wyssany z palca, skoro zwracał na niego uwagę chociażby Jan Paweł II w szczególnym dokumencie - adhortacji o życiu konsekrowanym "Vita consecrata".
Papież zaznaczał: "Jest oczywiste, że należy uznać zasadność wielu rewindykacji dotyczących miejsca kobiety w różnych środowiskach społecznych i kościelnych. Trzeba także podkreślić, że nowa świadomość kobiet pomaga również mężczyznom poddać rewizji swoje schematy myślowe, sposób rozumienia samych siebie i swojego miejsca w historii, organizacji życia społecznego, religijnego i kościelnego" (VC, 57).
Dekret Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 3 czerwca 2016 r., ustanawiający 22 lipca świętem Marii Magdaleny (dotąd było to wspomnienie obowiązkowe), odnosi się do tej kwestii. W dokumencie czytamy: "W naszych czasach, gdy Kościół wezwany jest, aby jeszcze bardziej zastanowić się nad godnością kobiety, nad nową ewangelizacją i nad wielkością misterium Bożego Miłosierdzia, wydaje się rzeczą słuszną, by również postać św. Marii Magdaleny jeszcze lepiej została wiernym ukazana". Konieczność przemyślenia na nowo godności kobiety jest więc jednym z motywów tej znaczącej zmiany w kalendarzu liturgicznym.
Warto w tym miejscu zauważyć, że zarówno sam dokument, jak i dołączony do niego list abpa Roche’a łączą dwa sposoby myślenia o Magdalenie i wykazują ich komplementarność, jednocześnie wyjaśniając, że utożsamienie Magdaleny z jawnogrzesznicą było pomyłką. Z jednej strony znajdujemy w nich odwołanie do nauczania Grzegorza Wielkiego, podkreślającego, że Magdalena jest świadkiem Bożego Miłosierdzia, z drugiej - przypomnienie tradycji od wieków istniejącej w Kościele, zgodnie z którą Magdalenie przynależy tytuł "apostolorum apostola", Apostołki Apostołów (tak nazywał ją m.in. Tomasz z Akwinu).
W dekrecie bardzo wyraźnie zaakcentowano, że to właśnie Magdalena została wyróżniona przez Pana w szczególny sposób. Jest pierwszym świadkiem Zmartwychwstania i pierwszą głosicielką prawdy o nim. Abp Roche dodaje w liście, że Magdalena "ogłasza wiadomość o zmartwychwstaniu Pana, tak jak inni Apostołowie", jednoznacznie zrównując ją z najbliższymi uczniami Jezusa.
Jedyny skarb
Jeśli ktoś, chcąc poznać Marię Magdalenę, zatrzymałby się jedynie na powierzchni tego, co dotąd zostało tu w jakiejś mierze przypomniane, bardzo prawdopodobne, że Święta pozostałaby w jego pamięci przede wszystkim jako symbol jednego z kulturowo-społecznych sporów. I byłaby to strata, bo wydarzenia związane z Magdaleną mówią o czymś o wiele bardziej zasadniczym niż kwestia hierarchii panującej w najbliższym otoczeniu Jezusa.
Pobieżna lektura tekstów ewangelicznych daje wyobrażenie o wielkim znaczeniu Marii Magdaleny w kulminacyjnym momencie historii zbawienia, ale na pierwszy rzut oka w ogóle go nie tłumaczy. W gruncie rzeczy mówią one po prostu o kimś, kto bardzo kocha Jezusa. Czy faktycznie robi to na nas jakiekolwiek wrażenie? Być może pytani, co jest dla nas najważniejsze, odpowiadamy: miłość. Ale czy z przekonaniem przed samymi sobą jesteśmy w stanie przyznać, że miłość do Pana wystarczy, by życie uczynić świętym i nadać mu prawdziwą wielkość? Czy zainteresowanie sensacyjnymi opowieściami o Marii Magdalenie, żonie Jezusa, nie świadczy o tym, że właśnie tego nie rozumiemy?
W prefacji przewidzianej na święto Marii Magdaleny Kościół wypowiada słowa: "umiłowała Go żyjącego, widziała konającego na krzyżu, szukała złożonego w grobie i jako pierwsza uwielbiła Go zmartwychwstałego". A św. Grzegorz Wielki, w homilii, która znalazła się w Liturgii Godzin jako jedno z czytań na dzień jej święta, tak opisuje wydarzenia przy pustym grobie: "Z tego widać, jak wielką miłością pałało serce Marii, skoro nawet po odejściu uczniów nie odstąpiła od grobu Pana. W dalszym ciągu szukała Tego, którego nie znalazła. Płakała, szukając i ogarnięta żarem miłości gorąco tęskniła za Tym, o którym sądziła, iż został zabrany. I stało się, że tylko ta zobaczyła wówczas Jezusa, która pozostała, aby szukać. Dopełnieniem bowiem czynu dobrego jest wytrwałość (…)".
Miarą wielkości Marii Magdaleny jest wytrwała miłość. Tylko i wyłącznie. I choć jest to prawda, która dotyczy wszystkich świętych bez wyjątku, jej historia pokazuje tę prawdę wyjątkowo dobitnie i w żaden inny sposób się nie tłumaczy.
Ktokolwiek doświadczył dłuższych okresów systematycznej modlitwy (lub zmagań o nią), z pewnością zna przygnębiające odczucie pustki i kompletnej bezsensowności upływającego czasu. Trochę tak, jakby właśnie siedziało się przy grobie. Wokół tyle spraw wymagających podjęcia, rzeczy, relacji, które obiecują, że mają moc nadać znaczenie uciekającym dniom, a tu tylko grób. Wtedy można się wystraszyć, znużyć lub pójść za głosem zdrowego rozsądku i najzwyczajniej czymś się zająć. Można jednak także spróbować wytrwać i kochać wbrew swoim wyobrażeniom i nie zważając na odczucia. Maria Magdalena jest świadkiem, że wtedy dzieją się rzeczy największe.
Alicja Straszecka - z wykształcenia filozof i polonistka, pracuje w wydawnictwie WAM
Skomentuj artykuł