Mojemu dziecku groziła śmierć, a mi - usunięcie macicy. Ocalił nas święty Józef
"Choroba groziła cichą śmiercią dziecka w moim łonie. Czuliśmy jednak szczególną opiekę Opatrzności. Całą ciążę modliłam się do św. Józefa. Ufałam i byłam spokojna" - przeczytaj świadectwo cudu, który dokonał się za wstawiennictwem świętego Józefa.
Dziękując za dar rodzicielstwa, pragniemy dać świadectwo wstawiennictwa św. Józefa. Siedemnaście lat temu, 3 lipca 2004 roku, zawarliśmy sakramentalny związek małżeński. Chcieliśmy mieć dzieci, gdy przyjdzie na to czas. Wydawało nam się, że wszystko pójdzie łatwo - według planu i bez problemów. Kiedy po roku znalazłam się w stanie błogosławionym, właśnie tak się czułam: błogosławiona, wyjątkowa, wybrana. Niesamowite było uczucie uczestniczenia w tym sacrum życia. Świadomość, że to my - małżonkowie - współpracujemy z samym Bogiem w dziele stwarzania nowej istoty, która będzie już istnieć zawsze, wzmacniała we mnie doświadczenie doniosłości tego wydarzenia. Pamiętam to uczucie nowej rzeczywistości, macierzyństwa i ojcostwa.
Nie zdążyliśmy nawet podzielić się z bliskimi tą radosną nowiną, gdy spadła na nas wiadomość, że nasza drobinka, nasze dzieciątko nie żyje. Szok, ból, rozpacz, niedowierzanie, odrętwienie, smutek, złość… Nadaliśmy maleństwu imię Łucja - tak miała mieć na imię nasza pierwsza córeczka. Nasze drugie dzieciątko, nasz synek Maksymilian, odchodził dłużej. Gdy widzę w telewizji "czarny protest", kobiety domagające się zabijania najbardziej niewinnych, krzyczące, że to tylko "zlepek komórek", ogarnia mnie smutek i współczucie. Dla mnie to były moje dzieci, nie zlepek komórek. Czy można tak cierpieć i ciągle pamiętać tylko o "zlepku komórek"…? Kiedy kobieta traci już dwoje dzieci, lekarze zaczynają działać w kierunku poznania przyczyn "niepowodzeń prokreacyjnych". Diagnoza, jaką postawili mi lekarze, nie była zbyt optymistyczna. Robiąc to, co po ludzku możliwe, oddając się Bogu za wstawiennictwem Jego Matki i świętych, zwłaszcza św. Dominika i św. Jana Pawła II, pomimo ogromnego lęku staraliśmy się o kolejne dziecko. Nie bez trudności i poświęceń 17 marca 2008 roku urodziło się poprzez cesarskie cięcie nasze upragnione, wymodlone dziecko - Julia Dominika.
Poznaliśmy wartość życia i jego kruchość. Doświadczenie straty zmienia nasze myślenie, uczucia i działania. Chcemy mieć więcej dzieci. Po urodzeniu Julci naprawdę mieliśmy nadzieję, że teraz będzie już dobrze i bez trudności. Czas płynął, a nasze kolejne maleństwo nie śpieszyło się na świat. Pan Bóg próbował chyba naszą wiarę i chciał od nas czegoś więcej. Powierzyliśmy się modlitwie naszej wspólnoty. Jesteśmy członkami Domowego Kościoła, rodzinnej gałęzi Ruchu Światło-Życie w diecezji przemyskiej. Prosiliśmy o modlitwę nasz krąg, rodzinę, znajomych oraz ludzi nam życzliwych. Nie ukrywaliśmy naszego problemu. Prosiliśmy o radę naszego moderatora - ks. Zbigniewa, czy powinniśmy starać się o kolejne dzieciątko z tak "obciążonym wywiadem" (dwa poronienia, przedwczesny poród, niewydolność szyjkowa, cukrzyca ciążowa, stan po usunięciu wady macicy). Ksiądz wlał w nasze serca nadzieję - powiedział, że Pan Bóg ma ostatnie słowo; to on polecił nam modlitwę za wstawiennictwem św. Józefa i pielgrzymkę do Kalisza. Jesteśmy z Podkarpacia, więc to miała być daleka podróż, ale podjęliśmy ten trud i pojechaliśmy do kaliskiego sanktuarium prosić św. Józefa o wstawiennictwo u Boga. Prosiliśmy przed obrazem Świętego, jemu zawierzaliśmy nasz ból i pragnienia; złożyliśmy także obietnicę, że przyjedziemy podziękować.
W sierpniu 2014 roku pojechaliśmy na rekolekcje formacyjne. Prosiliśmy wspólnotę o modlitwę w naszej intencji. Duch Święty przemawiał przez prowadzącego rekolekcje, ks. Marka, który mówił nam: "Zobaczycie, będzie się działo". Na tych rekolekcjach podjęliśmy z mężem Duchową Adopcję Dziecka Poczętego, chcąc dać coś więcej od siebie. Ja wierzę w moc tej modlitwy. Nieraz słyszałam świadectwa małżonków, którzy podjęli taką adopcję i sami stawali się rodzicami, pomimo kłopotów i trudności, wbrew nadziei i medycynie. Modliliśmy się do św. Józefa i działaliśmy. Pan Bóg nie zostawił nas samych i "podsunął" nam pomoc - naprotechnologię. Jesienią 2014 roku rozpoczęliśmy spotkania z instruktorem modelu Creightona, panią Agnieszką z Rzeszowa. Te spotkania były dla nas nie tylko okazją do nauki dokładnej obserwacji cyklu, ale również wsparciem naszej relacji małżeńskiej. Pani Agnieszka stworzyła doskonałą atmosferę, pełną życzliwości, zrozumienia i taktu. W lutym 2015 roku spotkaliśmy się z lekarzem naprotechnologiem. Przeraziła nas trochę liczba badań, ucieszyło natomiast zindywidualizowane podejście do pacjenta. Dzięki obecności mojego kochanego męża Michała dawałam radę. Wspierał mnie, pocieszał, dawał nadzieję, stawiał na nogi i podejmował ofiary.
Telegram do św. Józefa. Modlitwa z prośbą o szybki ratunek>>
Ciągle towarzyszył nam św. Józef, do niego modliliśmy się, tak jak nam polecił ks. Zbigniew. Maj 2015 roku był ostatnim miesiącem Duchowej Adopcji. Dokładnie 3 maja, w sobotę, upewniłam się, że znowu jestem mamusią. Już wiedziałam, że noszę w sobie nowe życie! Gdy parę miesięcy później pytałam naprotechnologa, co "zadziałało", przyznał, że nie wie, ja wiem. Życie Zosi od początku było zagrożone i niepewne. Ja znów zapadłam na cukrzycę ciążową, zagrażał mi przedwczesny poród, niewydolność szyjkowa, infekcja wewnątrzmaciczna. Dopiero później lekarz przyznał się, że sytuacja była bardzo zła. Nie sądził, że Zosia przyjdzie na świat. Jej życie ponownie było zagrożone z powodu nowej choroby, na którą zapadłam - była to cholestaza ciążowa. Choroba groziła cichą śmiercią dziecka w moim łonie. Czuliśmy jednak szczególną opiekę Opatrzności. Całą ciążę modliłam się do św. Józefa. Ufałam i byłam spokojna.
Bóg posyłał ludzi, którzy pomogli ocalić Zosię. Najpierw siostrę męża - Faustynę, która właśnie przyjechała do domu. Trafnie i w porę rozpoznała chorobę. Zaleciła pilny kontakt z lekarzem. Trafiam od razu do szpitala, a lekarze nieustannie kontrolowali stan naszego dzieciątka, niestety wyniki były coraz gorsze. 7 listopada, w sobotę, na dwa miesiące przed terminem podjęto decyzję, że musi urodzić się nasza kruszynka - Zofia Józefa. W trakcie porodu okazało się dodatkowo, że mam całkowite rozejście się szwu po wcześniejszym cesarskim cięciu, czego wcześniej nie zauważono. Lekarze dziwili się, że nic wcześniej nie czułam, żadnych dolegliwości. Sytuacja była na tyle poważna, że lekarze rozważali usunięcie macicy. Na szczęście do tego nie doszło. Dopiero później dowiedziałam się, co mi groziło. Bóg czuwał, św. Józef działał. Daliśmy Zosi na drugie imię Józefa na cześć jej patrona, dziękując i wierząc w jego wstawiennictwo u Boga. Gdy patrzę w oczy Zosi, gdy widzę jej uśmiech, to ogarnia mnie nieraz wielkie wzruszenie. Zdaje mi się, że patrzę w oczy samego Boga i widzę samą miłość, Jego miłość do mnie, do nas, do człowieka. Jak to dobrze, że ostatnie zdanie należy do Boga. Spełniając obietnicę złożoną św. Józefowi w Kaliszu, przybywamy z naszymi dziećmi, by dziękować za Jego interwencję u Boga.
Świadectwo pochodzi z książki "Cuda świętego Józefa - Część 5"
Jeśli przeżyłeś/przeżyłaś/przeżyliście coś podobnego, poniższy formularz jest od tego, aby się tym podzielić. Niech również Twoje/Wasze świadectwo stanie się tym, co utwierdzi wiarę innych!
Skomentuj artykuł