Ta modlitwa ocaliła mój związek
Z największego brudu i chłamu On potrafi wyciągnąć dobro. Jego Miłosierdzie to nasza wielka nadzieja. Przestałam się bać.
Kilka lat temu przeżyliśmy z mężem bardzo trudny okres. Bardzo trudny. Brat męża popełnił samobójstwo. Osobą, która trzymała wszystkich w pionie był mój mąż - przejął zadanie opieki i organizacji za swoich rodziców, którzy z łatwością zrzucili cały swój ból na niego.
Potem przyszła śmierć kochanej babci-domowniczki. Następnie problemy z poczęciem dziecka i strach, który w moim sercu znalazł sobie świetne lokum i panoszył się na całego.
W pewnym momencie przestałam wierzyć w to, że będzie dobrze. Było tylko źle i trudno. Z mężem oddalaliśmy się od siebie, każdy po swojemu "sklejał się" po samobójstwie szwagra. W sercu miałam przekonanie, że Bóg zechciał mi dokopać i to też czyni.
Tu muszę zrobić dygresję. Po telefonie z informacją, że szwagier targnął się na życie, pojechaliśmy natychmiast z mężem do teściów. Gdy tylko weszłam do domu i zobaczyłam martwe ciało stanęłam w korytarzu, nie wiedząc co dalej zrobić. Korytarz był mały i ciemny. Stałam pomiędzy dwoma zamkniętymi drzwiami: za jednymi była śmierć, za drugimi byli zrozpaczeni rodzice, których syn właśnie się zabił.
Nie wiedziałam za którymi drzwiami jest trudniej - oba wyzwania były bardzo wymagające do zmierzenia się. I wtedy usłyszałam bardzo mocne słowa w sercu: "Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serca nasze według serca Twego". Uczepiłam się ich jak koła ratunkowego i nie schodziły mi z ust przez cały długi czas radzenia sobie z żałobą. Powtarzałam je, kompletnie nie rozumiejąc co oznaczają.
Z wielkim niedowierzaniem przyjmowałam dobre rzeczy, które z czasem zaczęły się dziać. Przede wszystkim pojechałam za wielką namową przyjaciółki na Fundament rekolekcji ingacjańskich. Od tamtej pory rozpoczął się czas mojego nawrócenia, rewolucji w moim sercu oraz prawdziwego poszukiwania Boga. Idąc ścieżką kolejnych rekolekcji, które cały czas kontynuuję, Bóg otwiera moje serce, oczy i wręcz wylewa na mnie ogromny zdrój łask. I najlepsze jest to, że ta rewolucja trwa cały czas!
Zostaliśmy z mężem pobłogosławieni dwoma córciami. Przeżyliśmy trzy duże kryzysy w małżeństwie, z których wychodziliśmy wspólnie z Bogiem: odnawiając przyrzeczenia małżeńskie, powierzając naszą relację Matce Bożej w nowennie pompejańskiej. Bóg otworzył mi oczy na wielką krzywdę, którą robiłam mężowi poprzez kompletny brak zrozumienia w kwestii mieszkania w moim domu rodzinnym. Dołączyliśmy do Domowego Kościoła i w zamian otrzymaliśmy wspólnotę, która nas wspiera.
Każde rekolekcje to wielkie porządki w moim sercu. W momencie, gdy byłam już pewna, że uporałam się z traumą śmierci samobójczej, na trzecim tygodniu rekolekcji podczas rozważań męki Pańskiej, Jezus pokazał mi, że... kompletnie nie wierzę w zbawienie szwagra. Kolejne lata układania w sercu i w głowie poszły na marne, bo... znowu zaczęłam się bać. Dostrzegłam bardzo wyraźnie, że podczas tych ciężkich chwil moje serce cały czas trwało w ciemności lęku.
Słowa "Jezu cichy i pokornego serca..." poza tym, że zaprowadziły mnie do nabożeństwa Najświętszego Serca Jezusa, nadal były dla mnie niezrozumiałe. I wtedy, gdy powiedziałam Jezusowi, że mu nie ufam w kwestii zbawienia "mojego" samobójcy, powiedział mi: "Nie z takimi [grzesznikami] daję sobie radę!" i się uśmiechnął. Dopiero wtedy Jezus dał mi łaskę zrozumienia i zaufania. Zaufania, że w Jego nieskończenie miłosiernym sercu każdy może odnaleźć wybaczenie. Rozjaśnił ciemny korytarz z zamkniętymi drzwiami swoimi słowami.
Dopiero wtedy zrozumiałam, że Jezus w tej najczarniejszej chwili mojego życia krzyczał mi do ucha, że jest ze mną i że jego miłosierdzie nie zna granic. Takie to oczywiste, prawda? Przez kilka lat żyłam w pełnym przekonaniu, że podczas traumatycznych przeżyć związanych z samobójstwem Bóg nie trzymał mnie za rękę, tylko mi dokopywał.
Nie potrafiłam znaleźć nic dobrego w wydarzeniach tamtego okresu, tylko ból i cierpienie. Jezus to zmienił. Pokazał mi, że od samego początku nie tylko ze mną był, ale jeszcze krzyczał mi do ucha o swoim kochającym Sercu. Przecież słyszymy zdania o miłosierdziu co chwilkę w kościele. Takie hasła.
No właśnie, dla mnie to były hasła, a teraz jest to prawda. Hasłem było dla mnie, że w trudach Bóg nas mocniej wspiera. Teraz to wiem. I widzę, że z największego brudu i chłamu On potrafi wyciągnąć dobro. Że Jego Miłosierdzie to nasza wielka nadzieja.
Przestałam się bać.
Skomentuj artykuł