Syndrom odstawienia. Co naszemu życiu duchowemu może dać eucharystyczna abstynencja?
Brak Mszy w kościołach lub Msza przez internet mogą pobudzić nas do refleksji i pokazać, że warto poszukać osobistego sposobu na spotkanie z Bogiem, który zapewni coś więcej niż komfort „zaliczonego” obowiązku. Dlaczego? Bo to duchowe poszukiwanie może mieć rzeczywisty wpływ na nasze życie.
Przeczytałem kiedyś, bodajże w biografii Jana Pawła II napisanej przez George’a Weigla, że kiedy kardynał Stefan Sapieha wysłał młodego Karola Wojtyłę na studia do Rzymu, powiedział mu, że równie ważne jak zrobienie doktoratu jest poznawanie i uczenie się tego niezwykłego miasta. Rzym to miasto kościołów. Jest ich tutaj ponad dziewięćset. Dla porównania w Krakowie, uznawanym przecież za polskie miasto kościołów, można ich znaleźć „zaledwie” sto trzydzieści sześć. Korzystając z tej rady, spędzam niekiedy wolne popołudnia na zwiedzaniu rzymskich świątyń, koncentrując się przede wszystkim na walorach historyczno-artystycznych tych miejsc.
Włoski lockdown
Tego szczególnego dnia, zaraz po pracy, prosto z Palazzo Pio, gdzie mieści się Radio Watykańskie, poszedłem do kościoła Santo Spirito in Sassia, dość znanego Polakom przybywającym do Rzymu. Jest to centrum kultu Bożego Miłosierdzia ustanowione przez Jana Pawła II. Pracuje tam polski ksiądz i siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia („Faustynki”). Codziennie odprawiana jest Msza po polsku. We wnętrzu wiszą obrazy św. Faustyny i św. Jana Pawła II – można poczuć się choć trochę jak w domu. Wchodząc do Santo Spirito, jeszcze nie wiedziałem, że była to moja ostatnia „normalna” Msza w Rzymie przed zamknięciem świątyń ze względu na szybko rozprzestrzeniający się koronawirus.
Gdy nazajutrz dotarła do mnie informacja, że włoski episkopat zgodził się na zamknięcie kościołów, mówiąc szczerze, nie bardzo się tym przejąłem. Pomyślałem: co z tego? Mieszkam w dużej wspólnocie, w której codziennie odprawiamy Mszę. Żeby uczestniczyć w Eucharystii, nie muszę nawet wychodzić z domu, wystarczy, że zejdę do kaplicy piętro niżej. Oczywiście wielkim minusem będzie brak możliwości zwiedzania rzymskich kościołów, ale z Mszy nie muszę rezygnować.
Tej eksploracji Rzymu bardzo mi podczas pandemii brakowało, jednak dzięki warunkom, w jakich przeżyłem włoski lockdown, nie doświadczyłem „syndromu odstawienia eucharystycznego”, który stał się codziennością wielu moich znajomych w Polsce. Wręcz przeciwnie, był to dla mnie okres niemalże rekolekcyjny. Miałem zdecydowanie więcej czasu na modlitwę i lekturę. Również wielu moich współbraci dostrzegło potencjał tego niezwykłego czasu, przygotowując rekolekcje internetowe, a nawet gimnastykę dla dzieci na YouTube, jak to zrobili Mocni w Duchu.
Miałem też nieco więcej czasu na rozmowy telefoniczne ze znajomymi i przyjaciółmi. Wiele z nich uświadomiło mi, jak ważną rzeczą był w ich życiu coniedzielny, często rodzinny, udział we Mszy i jak trudna była dla nich próba odnalezienia się w świecie, w którym brak tego punktu duchowego odniesienia, jakim jest Eucharystia. W świecie bez Mszy czuli się zagubieni i pozbawieni Boga, w pewien sposób osamotnieni. Od jednej z koleżanek usłyszałem nawet, że przestała się modlić, bo… nie wie jak, nie umie tego robić sama, w domowym zaciszu, potrzebuje rytuału, który ją w modlitwie poprowadzi. Paradoksalnie, przyszło mi wówczas do głowy, że ta przymusowa abstynencja eucharystyczna, choć dla wielu bolesna, może mieć swoje dobre strony.
Złoty środek
Od czasów ministranckich uczę się Eucharystii, coraz bardziej ją doceniam, staram się poznawać i medytować teksty liturgiczne. Pracuję nad tym, żeby nie była jedynie moim zwyczajem, ale codziennym czerpaniem ze źródła życia, wpadnięciem w ramiona Boga, które ogarniają cały mój dzień i jednocześnie całe życie.
Nie jestem fanem skrajności, nie pociąga mnie jakaś spirytualistyczna wersja chrześcijaństwa, polegająca na odrzuceniu wszelkiej pobożności ludowej i zatopieniu się jedynie w „Bożej obecności”. Nie dla mnie także religijność czysto zewnętrzna, polegająca jedynie na wspólnotowym udziale w akcjach, uroczystościach, marszach, ewangelizacjach czy nowennach, bez zaangażowania myśli, woli i uczuć.
Uważam, że we wszystkim potrzebny jest ewangeliczny złoty środek. Lockdown był szansą na jego odnalezienie. Teraz, kiedy się zakończył, warto zrobić to, co zaleca na koniec medytacji św. Ignacy Loyola – refleksję. Warto zastanowić się, jak ten czas wpłynął na moją relację z Bogiem, jak poradziłem sobie z brakiem Mszy, czy to, co czułem, w jakiś sposób powiedziało mi więcej o mojej religijności, czy coś zmieniło się w mojej relacji z Jezusem. Jak każdy kryzys również ten był jednocześnie wielką szansą.
Terapia szokowa, którą zafundował nam koronawirus, mogła wówczas stać się szansą na wyjście poza religijność obrzędową. Szansą na odnalezienie boskiej Obecności we własnym wnętrzu.
Brak liturgii w kościołach z jednej strony odsłonił, jak bardzo brakuje nam wspólnoty, obrzędów, rytuału niedzielnej Mszy, a z drugiej w wielu przypadkach obnażył powierzchowność przeżywania takich chwil. Po kilku niedzielach spędzonych w domach wielu z nas zapewne ze zdziwieniem stwierdziło, że tak naprawdę to niczego nam nie brakuje, może przez pierwsze dwa tygodnie tak, ale teraz już nie…
Jeśli poczuliśmy wtedy smutek z powodu tęsknoty za Eucharystią, to – jak piszą w jednej ze swoich świetnych książek Monika i Marcin Gajdowie – mógł się on stać „bólem rozwojowym”, który przeniósł nas z powierzchni cotygodniowego rytuału na głębokie wody relacji: relacji z Bogiem, który kocha i nie pozwala się zamknąć w schematach, formach modlitewnych, katechizmach, a nawet w Kodeksie Prawa Kanonicznego.
Terapia szokowa, którą zafundował nam koronawirus, mogła wówczas stać się szansą na wyjście poza religijność obrzędową. Szansą na odnalezienie boskiej Obecności we własnym wnętrzu, o którym przecież podczas Pierwszej Komunii Świętej śpiewaliśmy, że jest świątynią Ducha Świętego, okazją do odkrycia tego Głosu, który z miłością przemawia do każdego z nas od zawsze, który prowadzi, podpowiada i pociesza. To okazja, aby dostrzec obecność Boga także w naszych bliźnich, ludziach, z którymi mieszkamy, może także w przyrodzie, której smutny stan często lekceważymy, podśmiewując się z ekologicznych ostrzeżeń papieża obszernie opisanych przez niego w encyklice Laudato si’. To szansa, żeby odkryć własną duchowość, duchową tożsamość, która pozwoli nam w „normalnych” czasach nie tylko być na Eucharystii, ale Eucharystią żyć na co dzień.
W końcu to wszystko mogło pomóc nam, Polakom, przeżywającym obecnie kryzys Kościoła instytucjonalnego, ale jednak od dziecka w większości przyzwyczajonym do Mszy, zrozumieć, że Bóg nie znajduje się jedynie w murach świątyń, zamknięty na klucz w pozłacanym tabernakulum. Mówią o tym Dzieje Apostolskie: „Bóg, który stworzył świat i wszystko, co w nim istnieje, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach ręką zbudowanych” (Dz 17,24). Genialnie zauważył to także Jan Kochanowski w hymnie Czego chcesz od nas, Panie, w którym zwracając się w modlitwie do Boga, mówi: „Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie”.
Taka postawa wcale nie prowadzi nas do tego, że uczestnictwo we Mszy jest czymś niepożądanym lub niepotrzebnym. Wręcz przeciwnie, może wzmóc w nas eucharystyczny głód i otworzyć na przemianę naszego rozumienia Eucharystii.
Nie ma wirtualnego Kościoła
Kościół dobrze wie, jak ważna jest wspólnotowa celebracja. Nie licząc więc na to, że każdy wierny stanie się zaraz lewitującym mistykiem, starał się przez cały czas trwania pandemii zapewnić nam choć namiastkę wspólnoty. Stąd liczne Msze transmitowane przez internet, radio i telewizję, a także pomysł duszpasterzy na drukowanie zdjęć parafian i przyklejanie ich do pustych ławek.
Mimo że wielu z nas czuło, że wirtualna Msza nie zastąpi „prawdziwej”, w kościele, z udziałem wspólnoty, to jednak liturgia transmitowana przez internet była ciekawym sprawdzianem naszego zaangażowania w nabożeństwa „w realu”. Jest przecież chyba jasne, że można iść do kościoła, usiąść w ławce, przechylić pobożnie głowę, a nawet śledzić liturgię maślanymi oczami (niczym aniołki wypinające gołe pośladki zza barokowej ambony), ale… we Mszy wcale nie uczestniczyć.
Każdy z nas przekonał się o tym boleśnie, kiedy słuchając wyjątkowo nudnego kazania, po prostu odpłynął (dziś zdarza mi się to niestety coraz częściej). W takich chwilach zaczynam myśleć o tym, co zrobię po powrocie do domu, co zjem na obiad i czy na pewno zamknąłem okno, bo za witrażem jakoś tak ciemno i chyba zaczyna się chmurzyć.
Taka postawa wcale nie prowadzi nas do tego, że uczestnictwo we Mszy jest czymś niepożądanym lub niepotrzebnym. Wręcz przeciwnie, może wzmóc w nas eucharystyczny głód i otworzyć na przemianę naszego rozumienia Eucharystii.
Po takim doświadczeniu staje się jasne, co to znaczy być nieobecnym duchem. Doświadczamy tego niekiedy podczas spotkania z przyjacielem: mówimy o czymś ważnym, opowiadamy z pasją, ale po chwili orientujemy się, że rozmówca nas nie słucha, myśli o czymś innym, potakuje jedynie z grzeczności, a w rzeczywistości – no właśnie – jest gdzie indziej i tylko czeka, aż skończymy mówić, żeby wystrzelić ze swoim słowotokiem, który właśnie w głowie przygotowuje. Bardzo irytujące. Nawet przez telefon można intuicyjnie wyczuć, czy jesteśmy słuchani, czy nasz interlokutor scrolluje już Instagrama, a my gadamy jak przysłowiowy dziad do obrazu.
Nie idąc w niedzielę do kościoła albo słuchając Mszy przez radio, tracę komfort „zaliczonej obecności”, odfajkowanego spotkania z Bogiem. Już nie da się przesiedzieć godziny w kościelnej ławce, myśląc o tym, że zapomniałem zanieść kota do weterynarza, a potem wrócić do domu ze słodkim poczuciem spełnionego niedzielnego obowiązku. Nie da się już błogo rozłożyć na kocyku w ogródku z piwkiem w ręku, w poczuciu bycia hiperkatolikiem i mistykiem tysiąclecia. Jestem zmuszony poszukać głębiej, świadomie przebywać w Bożej obecności.
Koronawirus, który „zabrał” nam Msze, oraz skandale, które wstrząsają obecnie polskim Kościołem – to rzeczywistości złe, ale przy odrobinie wysiłku każdego z nas mogą mieć również dobre owoce.
Anna Rastawicka z Instytutu Prymasowskiego (tzw. Ósemki) powiedziała w jednym z wywiadów o prymasie Stefanie Wyszyńskim, że żył w „atmosferze Boga”. To znaczy: „był obecny” przy Bogu, nawet jeżeli ciałem przebywał w więzieniu w Komańczy i nie mógł brać udziału w uroczystych celebracjach w katedrze (było to przyczyną jego bólu, co przyznaje w Zapiskach więziennych).
Koronawirus i przymusowa abstynencja eucharystyczna mogą nam uświadomić, że z nami bywa odwrotnie – chodzimy na Msze, idziemy w procesjach na Boże Ciało, ba, lepiej lub gorzej śpiewamy pieśni lub nawet przynosimy dary do ołtarza, ale nasz duch, parafrazując Psalm 23, bryka po „zielonych pastwiskach, gdzie może odpocząć”, i nie są to pastwiska Bożych łask. Brak Mszy w kościołach lub Msza przez internet mogą pobudzić nas do refleksji i pokazać, że warto poszukać osobistego sposobu na spotkanie z Bogiem, który zapewni coś więcej niż komfort „zaliczonego” obowiązku. Dlaczego? Bo to duchowe poszukiwanie może mieć rzeczywisty wpływ na nasze życie, na wybory, których dokonujemy, i będzie spotkaniem z żywym Bogiem.
Na ten problem zwrócił uwagę także papież Franciszek podczas słynnego nabożeństwa odprawionego w deszczu pod koniec marca na szarym placu św. Piotra, w czasie którego modlił się samotnie przed krucyfiksem z rzymskiego kościoła San Marcello al Corso i ikoną Matki Bożej Śnieżnej Salus Populi Romani. Franciszek powiedział wówczas, że czas pandemii zmusza nas do refleksji i rozróżnienia tego, co jest istotą, od tego, co jest tylko przemijającym złudzeniem. „Musimy oddzielić to, co konieczne, od tego, co niekonieczne” – mówił. Czas wymuszonej abstynencji od Eucharystii był okazją do takiej weryfikacji – oddzielenia tego, co się liczy w naszych rytuałach, od tego, co nie przybliża, a wręcz zasłania nam naszego Stwórcę.
***
Koronawirus, który „zabrał” nam Msze, oraz skandale, które wstrząsają obecnie polskim Kościołem – to rzeczywistości złe, ale przy odrobinie wysiłku każdego z nas mogą mieć również dobre owoce. Zmuszają bowiem do myślenia o naszej wierze, o jej korzeniach i fundamentach, wytrącają z myślenia schematycznego i rutynowego. A to jest niezbędne, aby nawiązać żywą relację z Bogiem, którą nauczyliśmy się tłumić, także poprzez krzykliwe celebracje.
Łukasz Sośniak SJ (ur. 1982), dziennikarz, fotograf i konferansjer. Pracował w Radiu Jasna Góra, gdzie zajmował się głównie muzyką chrześcijańską. W 2015 roku wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. Obecnie pracuje w Radiu Watykańskim. Jego pasją jest literatura, media i muzyka
Tekst pochodzi z najnowszego numeru "Życia Duchowego". Więcej znajdziesz tutaj >>
Skomentuj artykuł