Trudne pytania i proste odpowiedzi
Dać komuś drugą szansę jest dla nas nie lada wyzwaniem. Dać kolejną szansę, gdy druga została zaprzepaszczona, wydaje się nam czasami całkowicie niemożliwe do spełnienia. Przecież druga szansa to i tak już było z naszej strony wielkie miłosierdzie! Jakże można oczekiwać więcej?!
„Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym figowcu, a nie znajduję. Wytnij go, po co jeszcze ziemię wyjaławia?” (Łk 13,7). Sytuacja diametralnie się zmienia, kiedy to my potrzebujemy wciąż kolejnej i kolejnej szansy, by spróbować raz jeszcze coś w sobie zmienić. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Oczekujemy wówczas od innych wyrozumiałości i cierpliwości. I z wielu osób, które mamy w swoim życiu, to Bóg jest właśnie tą, która z pewnością nam tego nie poskąpi: „Miłosierny jest Pan i łaskawy, nieskory do gniewu i bardzo cierpliwy” (Ps 103,8).
Niekiedy zdarza się też tak, że to sam Bóg jest osobą, której to my musimy dać kolejną szansę. Chodzi o momenty, w których nie doświadczaliśmy Jego obecności i Jego działania – przynajmniej takie było nasze odczucie. Dać Bogu kolejną szansę oznacza otworzyć swoje serce na Jego słowo, w którym objawia nam swoje imię: „Jestem, który jestem. (…) To jest imię moje na wieki i to jest moje zawołanie na najdalsze pokolenia” (Wj 3,14.15). Imię to oznacza nie tylko bierną obecność (przyglądanie się temu, co się dzieje), ale przede wszystkim aktywną obecność Boga w historii świata jako Tego, który towarzyszy człowiekowi na jego drogach: „Pili zaś z towarzyszącej im duchowej skały, a skałą był Chrystus” (1 Kor 10,4).
Wielki Post to czas dogłębnego rachunku sumienia z mojego stosunku do Boga i do drugiego człowieka. Jednym z ważniejszych pytań, jakie mam sobie zadać, jest pytanie o to, czy potrafię „wybaczyć” Bogu Jego nieobecność. Takie duchowe przeżycie pojawia się przede wszystkim w momencie zetknięcia ze złem lub z czyimś niezawinionym cierpieniem, bądź też doświadczenia tego na własnej skórze. Bardzo „przydatna” jest wtedy pamięć, ponieważ pozwala przywołać wydarzenia z historii naszego życia, w których obecność Boga była dla nas „namacalna”. To może rzeczywiście dać człowiekowi niesamowite światło pośród przytłaczających go ciemności: „Błogosław, duszo moja, Pana i nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach” (Ps 103,2).
Jest w człowieku tendencja do szukania prostych i szybkich (dostępnych od zaraz) odpowiedzi na pewne kwestie oraz zadowolenia się nimi bez dalszego dociekania i pogłębiania tematu. Nie chodzi o to, żeby dzielić włos na czworo, ale o to, żeby rozwijać w sobie pragnienie dotarcia do prawdy. Człowiek sięga po proste odpowiedzi szczególnie w kryzysowych momentach. Można wśród nich wymienić dotykające nas wszystkich aktualne problemy dzisiejszego świata, czyli pandemię i wojnę. Jeśli dodamy do tego utratę wiary lub wątpliwości z nią związane lub jeszcze inne osobiste sprawy, to może to nas przerosnąć i zablokować na poszukiwanie prawdy.
Wtedy na scenę, ze swoimi przecudownymi teoriami (często spiskowymi), wchodzą ludzie, którzy znają rozwiązanie, dają odpowiedzi i „otwierają” innym oczy. Często podszyte to jest budzącą lęk apokaliptyczną aurą, a do tego podparte złowrogimi przepowiedniami czy rzekomymi objawieniami. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego ludzie są skłonni iść za takimi guru… Może robią to po to, żeby ich życie było „ciekawsze”?
Okazuje się jednak, że proste i szybkie odpowiedzi zaspokajają człowieka tylko na chwilę – ostatecznie nie dają ulgi, bo nie niosą ze sobą prawdy. Zobaczyłem to dokładnie, przyglądając się ostatnio uczestnikom rekolekcji dla rodziców po stracie dziecka. To ludzie, którzy łapią się często czegoś, co pozwala im choć przez moment poczuć, że ich cierpienie ma sens. Potem to przestaje „działać” i dalej szukają ukojenia w czymś innym.
Trudne sprawy, które nas dotykają, zwyczajnie potrzebują czasu, żeby zostać „przetrawione”, czyli przemyślane, przedyskutowane z Bogiem i rozeznane na modlitwie czy też skonfrontowane z doświadczeniem kogoś innego. W docieraniu do prawdy trzeba mieć dużo pokory: „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł” (1 Kor 10,12). Pycha zaciemnia obraz rzeczywistości i prowadzi właśnie do prostych, lecz niezgodnych z prawdą odpowiedzi.
Przed tym właśnie przestrzegał Jezus, napominając swoich słuchaczy uważających, że nagła i tragiczna śmierć jest karą za grzechy: „Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, iż to ucierpieli? (…) Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jeruzalem? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie” (Łk 12,2.4-5). Jezusowe stwierdzenie „tak samo zginiecie” ma uświadomić Jego słuchaczom, że takie podejście do tematu jest ślepą uliczką. Nie dość, że demaskuje pychę człowieka głoszącego tego typu tezy, to ponadto jest zwyczajnie krzywdzące. Równie dobrze inni ludzie, patrząc na ich śmierć, stwierdzą, że to za karę, bo byli grzesznikami. Natomiast śmierć, szczególnie człowieka sprawiedliwego, stawia przed innymi pytanie o sensowność, nie daje spokoju, nie pozwala żyć dalej, jak gdyby nigdy nic. W tym kontekście śmierć Jezusa jest największym pytaniem w historii świata.
„Mojżesz zaś rzekł Bogu: «Oto pójdę do Izraelitów i powiem im: Bóg ojców naszych posłał mnie do was. Lecz gdy oni mnie zapytają, jakie jest Jego imię, cóż im mam powiedzieć?». Odpowiedział Bóg Mojżeszowi: «Jestem, który jestem»” (Wj 3,13-14). Już samo imię, którym Bóg przedstawił się Mojżeszowi, pokazuje, że nie daje On człowiekowi prostych i gotowych odpowiedzi, ale chce zmusić do skorzystania z rozumu, którym go obdarzył. Oczekiwanie od Boga (czy szerzej: od Biblii, od wiary) „gotowców” jest po prostu duchowym lenistwem. Ludzkość od wieków mierzy się z egzystencjalnymi pytaniami, oskarżając niekiedy Boga o brak odpowiedzi. Bóg jednak nie jest odpowiedzią, lecz sam w Chrystusie stał się najtrudniejszym pytaniem. W ten sposób pokazał nam, że w wierze nie chodzi o to, żeby posiąść jakąś tajemną wiedzę wyjaśniającą funkcjonowanie świata, lecz żeby przylgnąć do Prawdy, która jest Osobą.
Tylko wówczas, gdy otworzę swoje serce na Słowo objawiające mi Boga, który jest permanentną Obecnością, będę potrafił z miłosierdziem dotknąć drugiego człowieka, nie oceniając go, lecz umacniając poprzez swoje świadectwo o tym, że imię naszego Pana brzmi „Jestem, który jestem”. Owocem Wielkiego Postu ma być miłosierne i pokorne serce. Pozwólmy zatem Bogu, by w tym czasie okopał je i obłożył nawozem swojego Słowa, żeby wydało owoc prawdziwego nawrócenia (por. Łk 13,8-9).
Skomentuj artykuł