Ks. Lemański - anatomia rozegrania konfliktu
Od blisko dwóch tygodni opinia publiczna w Polsce jest świadkiem żenującego spektaklu, którego głównym bohaterem jest usunięty z urzędu proboszcza w Jasienicy ks. Wojciech Lemański. Wykreowany na ofiarę swojego przełożonego abp Henryka Hosera - autorytarysty i antysemity - stał się dla części mediów "nadsumieniem" Kościoła, który bezpardonowo rozlicza go z grzechów - rzeczywistych i urojonych.
Analiza faktów i wypowiedzi proboszcza z Jasienicy ukazuje jednak zupełnie inny obraz duchownego, a mianowicie, że od chwili otrzymania dekretu ks. Lemański rozpoczął znakomicie zaplanowaną akcję deprecjonowania i niszczenia autorytetu abp. Henryka Hosera, do której wciągnął media i własnych parafian, manipulując nimi po mistrzowsku.
Upublicznienie konfliktu
Sprawa stała się głośna już w niedzielę, 7 lipca wieczorem. Dwa dni wcześniej abp Henryk Hoser wydał dekret, w którym usuwa ks. Wojciecha Lemańskiego z urzędu proboszcza parafii pw. Narodzenia Pańskiego w Jasienicy. Powód, to "brak szacunku i posłuszeństwa biskupowi diecezjalnemu oraz nauczaniu biskupów w Polsce w kwestiach bioetycznych". "Publicznie głoszone poglądy nie spełniają wymogów prawa i przynoszą poważną szkodę i zamieszanie we wspólnocie Kościoła" - czytamy w dekrecie. Duchowny otrzymał polecenie opuszczenia parafii do 18 lipca. Jednocześnie abp Hoser zapewnił ks. Lemańskiemu mieszkanie w Domu Księży Emerytów i godziwe utrzymanie z Funduszu Kapłańskiego Wsparcia. Jeśli ks. Lemański znajdzie parafię, w której proboszcz zgodzi się go przyjąć, może zostać jej rezydentem.
W takich sytuacjach, nawet jeśli ksiądz uważa decyzję swojego biskupa za niesprawiedliwą, powinien zastosować się do polecenia przełożonego i czekać na ostateczne rozstrzygnięcie rzymskiej kongregacji, o ile wniesie zażalenie. Ks. Lemański wybrał inną drogę - umieścił zeskanowany dekret na stronie internetowej parafii Jasienica i już 7 lipca wieczorem wyjaśniał w wywiadzie dla TOK FM, że powodem konfliktu było poinformowanie abp. Hosera o tym, że dziekan Władysław Trojanowski naśmiewa się ze sposobu promowania nauki bioetycznej. Biskup pokazał list bohaterowi donosu i, jak stwierdził ks. Lemański, "rozpętało się piekło". "Jeżeli w ten sposób ma wyglądać rozwiązywanie problemów, to uważam, że mam prawo reagować" - wyjaśniał.
Bohater i twórca medialnych przekazów
Upublicznienie konfliktu było pierwszym krokiem w walce z przełożonym. Kolejnym było narzucenie własnej narracji, w której zbuntowany duchowny kreuje się na niewinną ofiarę. To posunięcie świadczy o znakomitej znajomości medialnych mechanizmów. Z mediami proboszcz Jasienicy ma do czynienia od dawna. O początkach pisze jego przyjaciel Zbigniew Nosowski, który w 2001 r. zachwycił się Grobem Pańskim, zrobionym w Ługach, osiedlu między Otwockiem i Karczewem, gdzie ks. Wojciech Lemański był proboszczem. "Postanowiliśmy pokazać światu inicjatywę proboszcza z Ługów" - pisze naczelny Więzi w tekście "Kalednarium katastrofy", zamieszczonym w najnowszym Tygodniku Powszechnym.
Miał on być pozytywną przeciwwagą dla Grobu Pańskiego, który powstał w kościele św. Brygidy, gdy proboszczem był ks. Henryk Jankowski. Grób miał wydźwięk antysemicki, o czym informowały najważniejsze środki masowego przekazu.
Od tego czasu informacje o ks. Lemańskim przewijały się w mediach w związku z jego działalnością na rzecz dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. Został zresztą za tę działalność nagradzany, m.in. w 2006 medalem Powstania w Getcie Warszawskim, zaś w 2008 r. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Wręczając medal prezydent Lech Kaczyński podkreślił, że uznaje go za "kustosza pamięci o polskich Żydach".
Ks. Lemański stał się także ich twórcą mediów - zaczął publikować medytacje ewangeliczne w Życiu Otwocka, później zaś w Kurierze Lubelskim. Prawdziwy rozgłos przyniosły mu jednak publikacje na portalu Tomasza Lisa natemat.pl Kontrowersyjne opinie, zamieszczane od roku, sprawiły, że dla części opinii stał się twarzą "alternatywnego" Kościoła - miłosiernego i łagodnego, przeciwstawianego pazernemu i bezdusznemu, przeciętnemu polskiemu księdzu.
Narzucenie narracji niewinnej ofiary
Nie wiadomo, czy te doświadczenia pomagały ks. Lemańskiemu w walce z przełożonym. Tocząc ją stosował chwyty, jakimi mógłby poszczycić się najlepszy medioznawca - to jemu udało się narzucić swoja narrację (nawiasem mówiąc jest na nią zapotrzebowanie w wielu mediach, kreujących negatywny obraz Kościoła).
Już następnego dnia po upublicznieniu dekretu abp. Hosera duchowny rzuca nowe światło na źródła konfliktu z przełożonym i Kurią. Wcześniej, w radio, opowiadał o konflikcie z dziekanem ks. Władysławem Trojanowskim, na którego napisał donos o wyśmiewaniu Arcybiskupa.
Do wydanego 8 lipca oświadczenia dodał nowe szczegóły - wspomina o rozmowie, prowadzonej w styczniu 2010 r. z abp. Hoserem i zarzuca mu "niedopuszczalne, skandaliczne" zachowania. Oświadczenie zakończył zapewnieniem: "Nie jest moim celem i nigdy nie było szkodzenie Kościołowi. Moim zdaniem pokora i posłuszeństwo nie mogą oznaczać zgody na niesprawiedliwość i krzywdę jakiej doświadczyłem od ludzi Kościoła. Kocham Kościół, jest On moim domem i nie pozwolę się z Niego wypchnąć". Stwierdzenie to jest oczywistą manipulacją - usunięcie duchownego z urzędu proboszcza nie oznacza "wypchnięcia z Kościoła". To nie ekskomunika, ale ks. Lemański zapowiada: będę walczył o swoje.
Jaki jest styl tej walki, widać po dołączonym do Oświadczenia "Kalendarium wydarzeń", w którym doprecyzowuje: "Na naganne zachowanie Abp. Hosera zareagowałem natychmiast, wyrażając swój sprzeciw. Abp Hoser zrozumiał mój sprzeciw, ale znów do karygodnego zachowania powrócił. To, co się wydarzyło podczas mojego spotkania z Abp. Hoserem, można by, czerpiąc z przypadku kardynała O'Briena, określić terminem - «głęboko niestosowne zachowanie wobec księdza». Opuściłem kurię i porażony tym, jak zachował się wobec mnie mój biskup, wracałem do Jasienicy (...). W drodze zadzwonił do mnie redaktor Zbigniew Nosowski. Nie potrafiłem ukryć wzburzenia, zdenerwowania, rozgoryczenia. Opowiedziałem o zdarzeniu w kurii. Obaj byliśmy tym przybici i dłuższy czas nie potrafiliśmy wypowiedzieć ani słowa".
Zdaniem ks. Lemańskiego właśnie to wydarzenie sprawiło, że był on szykanowany przez przełożonego.
Dozowanie napięcia
Ks. Lemański narzucał swoją narrację po mistrzowsku - napięcie dozował i stopniował. W Jasienicy pojawili się dziennikarze najważniejszych mediów. Cały kraj obiegły obrazki proboszcza, który głaszcze kotka, dziecko po główce, rozmawia ze starymi parafianami. I trzeba mu oddać sprawiedliwość - jest on świetnym administratorem, doskonale zadbał o parafię. Od ubogich parafian nie brał pieniędzy za posługi sakramentalne.
Ale fragment "Kalendarium wydarzeń" i przywołanie osoby szkockiego kardynała, który został oskarżony o molestowanie kleryków, stał się pożywką do domysłów i insynuacji. Cała Polska chciała teraz wiedzieć, na czym polegało zachowania abp. Hosera. Tego samego dnia, w którym opublikował oświadczenie, 8 lipca, w rozmowie z dziennikiem Głos Wielkopolski ks. Lemański stwierdził, że "toczy się przeciw niemu kampania, która swoje źródło ma m. w zdarzeniu sprzed trzech lat. Chodzi o zachowanie abp. Hosera, które miało być «obrzydliwe i poniżające»". "Mam problem żeby o tym mówić, ja, który na co dzień operuję słowem. Nie dziwię się osobom, które zostały skrzywdzone przez księży, że nie mają odwagi stanąć przed kamerą i opowiedzieć o swojej krzywdzie" - mówił beztrosko kierując podejrzenia, że zachowuje się jak ofiara przemocy seksualnej. "Zapytany, czy zachowanie hierarchy wobec niego miało kontekst seksualny odpowiada enigmatycznie" - pisze gazeta. "Tak, miało taki kontekst - mówi ks. Lemański, ale nie zgadza się na użycie słowa «molestowanie»" - dodaje. Informacja ukazała się pod tytułem: "Zachowania abp. Hosera miało kontekst seksualny".
Pytany przez Monikę Olejnik w "Kropce nad i" tego samego dnia wieczorem o szczegóły tego, co było "obrzydliwe" i "traumatyczne", odpowiedział: "Proszę pytać o to biskupa Hosera". Stwierdził też, że "rana tkwi we mnie do dziś", że czuje się skrzywdzony i wyraził nadzieję, że arcybiskup go przeprosi. Tabloid "Fakt" posunął się dalej - zamieścił tekst z pytaniem, czy abp Hoser molestował duchownego?
Przez kilka dni medialne insynuacje, wysnute na podstawie niedomówień, nie wzbudziły niepokoju w zbuntowanym duchownym. Przez kilka dni nie dementował ich w sposób jednoznaczny. Wątpliwości rozwiał nie on, a Zbigniew Nosowski, który na swoim blogu jeszcze 8 lipca napisał, że "nie chodziło o jakiekolwiek zachowania seksualne. Przypadek kard. O'Briena jest przywołany we wspomnianym oświadczeniu jedynie jako źródło określenia 'głęboko niestosowne zachowanie wobec księdza'".
Dopiero po kilku dniach, w czwartek, 11 lipca ks. Lemański ujawnił, co było powodem jego traumy: "Abp Hoser sugerował, że nie powinienem prowadzić dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. W pewnym momencie dość emocjonalnie zapytał, czy jestem obrzezany. Zatkało mnie. Spytałem wtedy: "Ale o co ksiądz arcybiskup pyta? Jak można?" - relacjonował w rozmowie z Anną Wacławik-Rupik z radiem TOK FM.
Wykorzystanie słabości drugiej strony
Walkę z przełożonym ułatwiła niewątpliwie ks. Lemańskiemu druga strona sporu. Powołujący się jak zawsze na Ewangelię duchowny (argumentował, że swoją krytykę, uwagi i zażalenia składał już w cztery oczy, teraz więc, zgodnie z zaleceniami Pana Jezusa może głosić wszystko na dachu) w ciągu kilku dni skoncentrował na sobie uwagę mediów, utrwalił w powszechnym odbiorze swój obraz - ofiary skrzywdzonej przez przełożonego - autorytarnie decydującego o jego losie antysemity. Nie przytoczył szczegółowo ich rozmowy. Już nie musiał - tego dnia emocje sięgnęły zenitu.
I dopiero w piątek 12 lipca, wobec nieobecności z powodu pobytu abp. Hosera na urlopie, zareagowała Kuria warszawsko-praska, która wydała oświadczenie, dotyczące wypowiedzi ks. Lemańskiego w radiu. Autorzy stwierdzili, że "Cytowana wypowiedź w całości nie odpowiada prawdzie" i wyjaśniali, że przywoływana wciąż przez duchownego rozmowa z 4 stycznia 2010 roku dotyczyła stosunku ks. Lemańskiego do przełożonych diecezjalnych i dekanalnych, w świetle zarzutów, jakie ks. Lemański stawiał im w swoim liście z 15 grudnia 2009 r., przebiegu wizytacji kurialnej w parafii Jasienica i o zaleceniach sformułowanych w protokole powizytacyjnym.
Ks. Lemański miał zgłosić problem dwóch z księży w kontekście wyborów doradczych, służących mianowaniu na niektóre funkcje w dekanacie Tłuszcz, ale usłyszał, że ostateczny wybór i nominacja w tej sprawie należy do biskupa diecezjalnego.
Omawiano też sprawy wystroju liturgicznego w kościele parafialnym w Jasiennicy, a szczególnie użycia symboliki religii żydowskiej w katolickiej przestrzeni liturgicznej. Dotyczyło to zrealizowanego bez uzgodnień z Kurią Biskupią wystroju prezbiterium i projektu pomnika poświęconego zamordowanym Dzieciom Betlejemskim, gdyż symbolika tego ostatniego nie jest zgodna z zapisem Ewangelii. Poza tym każda trwała inwestycja wymaga zatwierdzenia przez diecezjalną Komisję ds. Sztuki i Budownictwa Sakralnego. Mimo braku takich zatwierdzeń, o które proboszcz z Jasienicy nigdy nie prosił, abp Hoser SAC nie nakazał ich usunięcia.
Oświadczenie Kurii stwierdza też, że "Biskup Ordynariusz podczas tej rozmowy ani nigdy potem nie ograniczał i nie zakazywał ks. Lemańskiemu działalności na rzecz dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. Co więcej, wraz z ks. Lemańskim sam brał udział w obchodach rocznicy likwidacji getta w Otwocku, z udziałem przedstawicieli Wspólnoty Żydowskiej i wygłosił tam przemówienie, przyłączając się do wspólnego marszu i modlitwy u stóp pomnika ofiar".
Na koniec autorzy Oświadczenia Kurii stwierdzają, że "Imputowane Księdzu Arcybiskupowi, że miałby dopytywać ks. Lemańskiego o znak obrzezania i o przynależność do Narodu Żydowskiego jest bezsensowne z powodu braku motywów i celu. Byłoby to absurdalne również w świetle danych osobowych ks. Lemańskiego będących w posiadaniu Kurii Biskupiej (dokumenty Chrztu, Bierzmowania, życiorys). Sposób postawienia oskarżenia przez ks. Lemańskiego sugerował jednocześnie, że rzekome pytanie o religijny znak przymierza z Bogiem, charakterystyczny dla dwóch religii monoteistycznych było przejawem molestowania seksualnego".
Te wyjaśnienia, choć wyczerpujące i rzucające światło na osobowość duchownego - nieposłusznego, skłonnego do samowoli, roszczącego sobie prawo do podejmowania decyzji, które leżą w gestii jedynie biskupa diecezji - nie przebiły się już do opinii publicznej z taką mocą. Była ona urabiana przez kilka dni, nie miała "twarzy" szlachetnego proboszcza, samotnego szeryfa i równocześnie - skrzywdzonej ofiary. W urzędowym piśmie nie było żadnych emocji.
W tym samym dniu, w którym ukazało się oświadczenie Kurii, ks. Lemański złożył tam odwołanie od decyzji abp. Hosera w związku ze swoim przeniesieniem z Jasienicy. Znowu towarzyszyły mu kamery i po raz kolejny podkreślił, że nie zgadza się z decyzją, bo uważa ją za krzywdząca i niesprawiedliwą.
Nagła zmiana frontu
Przez cały czas dotychczasowy proboszcz Jasienicy był w centrum uwagi wszystkich mediów. Duchowny był gościem największych stacji telewizyjnych, udzielał niezliczonych wywiadów. Nie tylko on był w świetle reflektorów, ale też parafianie, którzy chętnie się wypowiadają, deklarując, że obronią swojego proboszcza. - On jest nasz! - mówili dziennikarzom zapowiadając opór, nawet zastosowanie przemocy. Najbardziej spektakularnym wydarzeniem tych dni była próba przejęcia parafii przez nowo wyznaczonego administratora. W poniedziałek, 15 lipca, po porannej Mszy św. przybył kanclerz Kurii ks. Wojciech Lipka wraz z dziekanem ks. Władysławem Trojanowskim i administratorem ks. Grzegorzem Chojnickim.
W obecności kamer ks. Lemański zadeklarował, że musi być zgoda rady parafialnej na wpuszczenie nowego proboszcza (rzecz absolutnie niezgodna z prawem kanonicznym). Odmówił odczytania dekretu Arcybiskupa, i szczuł własnych parafian: "To jest ten ksiądz, który, jak pojechałem rozmawiać o problemach w parafii, mówił, aby mi «sieknąć suspensę». To jest ten ksiądz, co, gdy chcieliście przedszkole na plebanii, powiedział, że nie będziecie mieli przedszkola". Dziekanowi Trojanowskiemu zarzucił, że nie zna prawa kanonicznego. - Trzeba się uczyć, księże Władysławie - ironizował. Duchowni, którzy zorientowali się, że nic nie wskórają, w atmosferze linczu - gwizdów i wrogich okrzyków - udali się do samochodu, który popchnęło kilku bardziej krewkich parafian.
Po południu nastąpiła zupełnie niespodziewana, nagła zmiana frontu: ks. Lemański opublikował kolejne oświadczenie, że podporządkuje się decyzji Arcybiskupa. Dziękował parafianom "za wsparcie i życzliwość". Zapewnił, że "Nasze bycie razem przez ostatnich siedem lat było dla mnie ważnym i niezapomnianym doświadczeniem na mojej życiowej drodze", bo bardzo wiele się od nich nauczył. Stwierdził, że "Niedzielne wieczorne zgromadzenie przy plebanii i to, co się wydarzyło przed kościołem dziś rano, dowodzi jak ciężko jest zapanować nad rozbudzonymi emocjami. To jest zrozumiałe, ale niczemu nie służy i szkodzi nam wszystkim". Przeprosił tych, którzy poczuli się dotknięci lub zgorszeni. "Zdecydowałem podporządkować się decyzji Księdza Biskupa Ordynariusza w mojej sprawie. W najbliższym czasie przekażę kierowanie parafią wyznaczonemu administratorowi. Wyprowadzę się z domu parafialnego i poza parafią będę czekał na prawomocne rozstrzygnięcie Stolicy Apostolskiej w tej sprawie" - zapowiedział ks. Lemański.
Nie wiadomo, co skłoniło go do tego kroku - ekspertyza kanonisty ks. dr hab. Piotra Majera z Instytutu Prawa Kanonicznego UPJPII w Krakowie, która stwierdza, że ks. Lemański został odwołany nie za karę, ale w trybie administracyjnym, więc odwołanie od dekretu nie zawiesza jego wykonania? Być może świadomość, że zamieszanie w parafii będzie argumentem na jego niekorzyść na szczeblu watykańskiej kongregacji.
Optymalnym rozwiązaniem byłoby, gdyby krok ten podyktowany był świadomością, że sposób rozegrania konfliktu z przełożonym, na jaki się zdecydował, był najgorszy z możliwych.
Dzień później ks. Lemański odbył rozmowę w Kurii diecezji warszawsko-praskiej o czym poinformował też parafian. Powiedział, że nie zamieszka w Domu Księży Emerytów, a u "zaprzyjaźnionego księdza Jana". Oraz, że nie skorzysta z Funduszu Kapłańskiego Wsparcia, bo są one przeznaczone dla księży schorowanych i w trudnej sytuacji materialnej.
W niedzielę, 21 lipca podczas Mszy św. o godz. 10 wspólnocie parafialnej zostanie przedstawiony administrator ks. Grzegorz Chojnicki.
W głównym nurcie
Niemal od roku ks. Lemański jest "nadsumieniem" Kościoła w Polsce. Domaga się surowych kar dla pedofilów, ubóstwa księży, zrozumienia trudnej sytuacji par, sięgających po zapłodnienie in vitro. Dla wielu mediów jest ubogim i pokornym proboszczem z Jasienicy, który naraził się potężnym kościelnym decydentom. Niektórzy widzą w nim szansę na odnowę Kościoła.
Duchowny nie uchyla się od tej roli, w mediach jest go pełno. Nie uświadamia sobie jednak pogardy, jaką ma dla swojego przełożonego i wielu księży. Agnieszce Ziółkowskiej, pierwszej osobie poczętej metodą in vitro, która zadeklarowała apostazję, poradził żeby się wstrzymała, bo abp Hoserowi niewiele brakuje do emerytury. Stworzył tym samym wrażenie, że bycie w Kościele jest sprawą nie bliskości z Jezusem Chrystusem, a swoistym klubem sympatycznych ludzi, od których zależy bycie lub nie w Kościele.
"Gdy papież Franciszek mówi o Kościele ubogim, to naszych niektórych hierarchów krew zalewa, że coś będzie trzeba zmienić. Ci biskupi, którzy przyjeżdżają wystawnymi furami pod Episkopat, już się zastanawiają, jak ten samochód sprzedać" - to wypowiedź dla Gazety Wyborczej z 6 czerwca.
"Większości moich dosyć licznych spotkań z kanclerzem naszej kurii biskupiej nie wspominam ze szczególną przyjemnością. Może to tak ma być. Kto pieje z zachwytu na wspomnienie wizyty u dentysty, oczekiwania przed drzwiami egzaminatora, czy spotkania z komornikiem" - to z kolei wpis na blogu, umieszczony 11 lipca.
Nie dostrzega też ks. Lemański z jak karygodną pogardą potraktował trzech kapłanów - współbraci, gdy przyszli przejąć parafię.
Mało kto wie o jego konflikcie z dyrektorką miejscowej szkoły, który wybuchła dlatego, że pokorny ksiądz zdecydował zbudować skate park zamiast ogródka jordanowskiego. Mało kto słyszał o procesach, które toczy.
Duchownemu nie przeszkadza też, że znalazł się w głównym nurcie i ramię w ramię z mediami wrogo nastawionymi do Kościoła odbiera dobre imię abp. Hoserowi. Arcybiskup został już oskarżony o organizowanie czarów-marów na Stadionie Narodowym i obojętność na ludobójstwo w Rwandzie. Za sprawą zbuntowanego podwładnego doszły nowe zarzuty: o autorytaryzm, antysemityzm i molestowanie seksualne.
Niemało jak na jednego, kruchego człowieka. Wielu komentatorów zwraca uwagę, że kampania deprecjonowania Arcybiskupa wiąże się ze sporem cywilizacyjnym, w którym jest groźnym i kompetentnym przeciwnikiem. Rzadko słychać inne głosy - że chodzi tu także o wielkie pieniądze. W chwili, gdy państwo podjęło decyzję dofinansowywania zabiegów in vitro z budżetu, mówienie, że jest to niegodziwa metoda, budzenie sumień, a tym także zajmuje się abp Hoser, po prostu psuje złoty interes.
Co dalej?
Należy mieć nadzieję, że ks. Lemański przynajmniej zmieni sposób i styl postępowania. Że uzna, iż kłótnie w świetle reflektorów są szkodliwe i gorszące, a jako duchowny i pasterz powinien być na to uczulony. Może przemyśli sprawę wspólnie z przełożonymi i znajdzie ujście dla swojej energii, niewątpliwych talentów i pasji.
Niepokój wzbudza ostatni wpis na blogu, w którym wyraża zrozumienie dla tych, którzy po gorszącym spektaklu, którego był świadomym sprawcą, zapowiadają odejście z Kościoła. Nie widzi w tym własnej winy. Przypomina tylko, że "ani nikogo z Kościoła nie wypędzałem, ani nie radziłem nikomu, by dla swojego dobra poszedł sobie, gdzie go serce i oczy poniosą. Sam przypominałem, że choć czuję ogromną presję ze strony niektórych domowników Kościoła, bym wreszcie zrzucił sutannę i odszedł, to uchwyciłem się progu ojcowskiego domu i choć mnie depcą i wylewają kolejne wiadra pomyj, nie zamierzam odchodzić. Ale innych odchodzących rozumiem. Szanuję wasz wybór, waszą decyzję, waszą determinację. Rozumiem, albo raczej staram się zrozumieć wasz ból, zniechęcenie, rezygnację, nieufność, obrzydzenie, strach, a nawet przerażenie..."
Pisze, też ks. Lemański, że nie ma przecież prawa "rzucać się niczym Rejtan i zagradzać drogę komukolwiek ze zdecydowanych, by odejść? Nie, nie zrobię tego. Nie będę was namawiał, byście nie odchodzili z tego Kościoła, który widzicie, o którym słyszycie i który wielu z was gorszy, przeraża i zniechęca". Ale zapewnia, że "przy tym progu ojcowskiego domu będę na was czekał". Gdyż narzędzie, jakim jest kapłan, w odczuciu ks. Lemańskiego, jest najważniejsze.
Może jednak zatrzyma się i zmieni zdanie, bo w domu Ojca rzeczywiście, jak pisze dalej - jest mieszkań wiele i to miejsce można odnaleźć.
Skomentuj artykuł