Kulisy rezygnacji arcybiskupa Michalika
Prawdopodobnie w Krasiczynie, a może także podczas codziennych spacerów z psem po ogrodzie przy pałacu biskupim w Przemyślu, Michalik rozeznawał sprawę złożenia rezygnacji z urzędu metropolity przemyskiego. Zrobił to w maju 2014 roku, kilka dni po pięćdziesiątej rocznicy święceń kapłańskich.
Napisał list do papieża Franciszka z prośbą o wcześniejsze wysłanie go na emeryturę. Nie musiał tego robić: prawo kanoniczne mówi, że rezygnację składa biskup, który ukończył 75. rok życia lub ten, który z ważnych przyczyn - na przykład z powodu choroby - nie jest w stanie sprawować swojej funkcji. Żadna z tych przesłanek nie zachodziła w jego przypadku.
Abp Michalik nie ukrywał, że złożył rezygnację. Na zebraniach dekanalnych poinformował o swojej decyzji księży, szeptano o niej także w Warszawie na korytarzach Konferencji Episkopatu Polski. Mimo to informacja ta nie przedostała się wówczas do mediów.
Pisząc tę książkę, wiedziałem o liście do Ojca Świętego. Kilku biskupów, księży i świeckich, z którymi wcześniej rozmawiałem o metropolicie przemyskim, dzwoniło do mnie, ponaglając, bym szybciej kończył pracę, by zdążyć z publikacją książki, zanim odejdzie na emeryturę. Przejrzałem wówczas wszystkie moje nagrania z kilkudziesięciu godzin rozmów z arcybiskupem Michalikiem. Wybrałem z nich te wypowiedzi, w których pojawiał się wątek kresu. O niektóre sprawy jeszcze dopytałem. Tak powstała ta nieautoryzowana - zresztą jak cała książka - rozmowa.
Po co ta rezygnacja? Zamarzyło się księdzu przejść do historii jak papież Benedykt XVI?
Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Nie czuję się też jakoś specjalnie zmęczony. Ale widzę, że przyszedł czas na młodszych, by oni przejęli ster. A ja będę się teraz po prostu modlił.
Nie będzie się ksiądz nudził na emeryturze?
Nareszcie będę mógł poświęcić się bez reszty temu, co chciałem robić na początku mojej kapłańskiej drogi. Będę tylko duszpasterzem. Będę spowiadał w katedrze, rozmawiał z ludźmi, a w wolnym czasie może napiszę jakieś wspomnienia.
Boi się ksiądz śmierci?
Nie. Chociaż jestem świadomy moich słabości i grzechów, to się jej nie boję. Czekam na śmierć. Modlę się i każdego dnia myślę o tym. Nawet tęsknię za tym dniem.
Naprawdę?
Tak. Ja nigdy nie spodziewałem się tego, że będę żył tak długo. Moje rodzeństwo poumierało, nie dożywszy przecież pięćdziesięciu lat. Matka zmarła przed siedemdziesiątką. Jedynie ojciec żył prawie osiemdziesiąt lat. Dlatego dziś dziękuję Bogu za każdy dzień, który mi daje, i czekam na śmierć.
Nie wiem, w którym momencie ona nadejdzie. Nie wiem, jaka to będzie śmierć, ale mam nadzieję, że przejdę to godnie i że będę właściwie przygotowany. Jest to dla mnie czekanie na nową rzeczywistość. Przecież ja po to żyję. Nawet wydaje mi się czasem, że za mało przeżywam obecność Pana Jezusa, że za mało znam Boga. Chciałbym więcej. Próbuję go poznać jeszcze za życia, ale pełne poznanie będzie przecież dopiero po śmierci.
Strachu nie ma, bo od dziecka oswajał się ksiądz ze śmiercią?
Matka mnie jakoś na to przygotowywała. Czuwało się przy konającym, potem przy zwłokach. U wielu bliskich umierających trzymałem gromnicę. To było coś normalnego, że człowiek odchodził wśród najbliższych. Ciekawe, że ci wszyscy prości ludzie wiedzieli, kiedy zbliża się ten moment, jak doświadczeni lekarze, chociaż żadnego wykształcenia nie mieli.
Dopiero gdy śmierć była blisko, gdy czuli jej obecność, wtedy wołali. Schodzili się przyjaciele, znajomi, modliliśmy się. Gromnica była w pogotowiu, by można było ją dać do ręki umierającemu. Ja ją często przytrzymywałem jako dziecko. W taki sposób umierał też Jan Paweł II. Na oczach całego świata dał przykład godnego odejścia. A wcześniej podobnie umierał także prymas Wyszyński. Dziś to wszystko zanika. Ludzie umierają w samotności w szpitalach, domach starców.
Był ksiądz przy śmierci rodziców?
Tak. I ich odchodzenie było dla mnie wielka lekcją umierania. Ojciec całe życie był zdrów, nigdy nie chorował, ale później nagle upadł, znalazł się w szpitalu. Ja wtedy byłem w Stanach Zjednoczonych. Dostałem telegram o wypadku, przerwałem pobyt i wróciłem. Z ojcem było już źle, ale w szpitalu w Łomży próbowano mu jeszcze pomóc. Ale on już wiedział, że śmierć się zbliża.
Wyspowiadał się, przyjął ostatnie namaszczenie. Któregoś dnia byłem u niego i poprosił, żebym pojechał po matkę. Pojechałem po nią, przyjechała też siostra. Siedzimy, rozmawiamy, w pewnym momencie ojciec mówi, że chce zostać tylko z mamą. Siostra chciała im towarzyszyć, ale ją odciągnąłem. Zostali sami. Chyba się wtedy pożegnali. Potem - a było to niedzielne popołudnie - z Zambrowa zaczęli przyjeżdżać sąsiedzi i przyjaciele. Na drugi dzień umarł.
A mama?
Też umierała bardzo świadomie. Od kilku miesięcy pracowałem już wtedy w Rzymie. Kiedy trafiła do szpitala, przyjechałem i byłem przy jej śmierci. Ona na mnie czekała. Wiedziała, że umiera, ale chciała się pożegnać. Z bratem też zdążyłem się pożegnać przed wyjazdem do Rzymu. Nie było mnie tylko przy odchodzeniu siostry. A dziś sam mam świadomość tego, że Bóg już przygotowuje mnie do przejścia na drugą stronę.
Jest ksiądz ciekawy, co tam jest?
Ja to wiem.
Na razie chyba ksiądz w to wierzy...
Ale to oznacza, że wiem. Skoro wierzę Jezusowi, to wiem. Chociaż to na razie jest wiedza zakryta, misterium. Wiem jednak na pewno, że to, co jest po drugiej stronie, przerośnie moje najśmielsze oczekiwania. Bóg jest przecież nieskończony.
I chyba nie zdajemy sobie z tego sprawy, że w istocie mało o nim wiemy?
To prawda. Mówimy, że Bóg jest piękny, wielki i miłosierny, ale nie mamy wyobrażenia nieskończoności. Święta Teresa Wielka mówiła, że jeśli ktoś chce umrzeć, to wcale nie dlatego, że zmęczył się życiem. Chce odejść z tęsknoty za Bogiem, za nową rzeczywistością.
Żeby tak mówić o śmierci, potrzeba bardzo silnej wiary.
Naszą wiarę sprawdzają nasze czyny. Mamy być dobrzy i dążyć do świętości. Musimy jednak ufać miłosierdziu Bożemu, Jezusowi i krzyżowi. Krzyż jest lekcją miłości Boga do człowieka, ale też prawdziwą lekcją miłosierdzia. Jednym z patronów archidiecezji przemyskiej jest święty Łotr...
Ten, który wisiał obok Jezusa na Golgocie?
Ten sam. Mając takiego patrona, wiem, że jestem w znakomitej sytuacji, bo to jest święty ostatniej nadziei - nawet nie wiary, a nadziei. Proszę zauważyć, że Jezus właściwie w ostatniej chwili obiecał mu niebo, i on na pewno tam jest: człowiek, który przez całe życie był przestępcą. Nawrócił się tuż przed śmiercią i wszedł do nieba przez uchyloną furtkę wielkiego miłosierdzia.
Oprócz niego są jeszcze jacyś święci, którzy pomagają teraz księdzu w drodze do nieskończoności?
Kilku. Do bierzmowania wziąłem sobie za patrona św. Piotra. Świadomie, jako tego, który ma klucze do nieba. Z kolei w seminarium fascynowałem się św. Franciszkiem Salezym. To święty łagodny, wielkiej kultury, który mówił, by uświęcać się w miejscu, w którym się jest. Od czasu mojego pobytu w Przemyślu zafascynowany jestem błogosławionym księdzem Janem Balickim, który tu pracował.
Niemal na każdym kroku powtarzał słowa: "Dobrze Panie, żeś mnie upokorzył". Często proszę o pomoc mojego poprzednika, świętego biskupa Józefa Sebastiana Pelczara - mieszkam zresztą w tym samym mieszkaniu, w którym on żył i umarł.
Są też ludzie, z którymi pracowałem: błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty i oczywiście święty Jan Paweł II. Wiem, że mogę też liczyć na kandydatów na ołtarze, którzy pojawili się na drodze mojego życia. Jestem przekonany, że czuwają nade mną kardynał Stefan Wyszyński, biskup Wilhelm Pluta, ksiądz Franciszek Blachnicki, Chiara Lubich i wielu, wielu innych.
Długa lista...
Bóg dał mi za wzór tylu wspaniałych i świętych ludzi, że się tego boję. Ale staram się, żeby ich nie zawieść.
* * *
W październiku 2014 roku abp Józef Michalik dostał odpowiedź od papieża. Rezygnacja nie została przyjęta. Ojciec Święty napisał, że kolejną prośbę metropolita przemyski może złożyć dopiero, gdy osiągnie wiek emerytalny, czyli w kwietniu 2016 roku. Arcybiskup skwitował to w gronie najbliższych współpracowników: "Cóż, jeszcze trochę będziecie musieli się ze mną pomęczyć". Ale w lipcu 2015 roku znów wysłał do papieża list. Poprosił, by Franciszek nie przedłużał mu czasu posługiwania w archidiecezji, gdy w 2016 roku osiągnie wiek emerytalny.
Skomentuj artykuł