Problemem katechezy jest serce
"Dziwią mnie próby wyrzucenia katechezy z naszych szkół. Na świecie to właśnie szkoły katolickie cieszą się wielkim uznaniem i wzięciem. I nie dlatego, że uczniowie poznają zasady wiary, ale ponieważ to tam uczą się, jak być prawdziwie człowiekiem" - mówi prefekt najlepszej szkoły katolickiej w Polsce.
Od ośmiu lat katechizuję w kieleckim Nazarecie. To gimnazjum i liceum, które w naszym mieście są obiektem westchnień rodziców, pragnących umieścić tutaj swoje pociechy. Nic dziwnego, liceum w ostatnim rankingu szkół ponadpodstawowych sklasyfikowano na piątym miejscu w Polsce. Tym sposobem, zupełnie nieoczekiwanie, stałem się prefektem najlepszej szkoły katolickiej w naszej umiłowanej Ojczyźnie. I dobrze.
Moją podstawową ambicją - w sumie "naszą", bowiem pierwsze skrzypce w Nazarecie grają oczywiście siostry nazaretanki - jest prosta zasada życiowa (i pedagogiczna): "Zawsze lepiej być człowiekiem mądrym i dobrym niż głupim i złym". I właśnie tego (bycia "człowiekiem"), niezależnie od rozmaitych ideologii i mód, nie wolno się lękać ani wstydzić. Jak pisze poeta, wypada, aby człowiek był człowiekiem.
W szkole, w której młody człowiek spędza tysiące godzin, można przeżyć prawdziwą przygodę życia. Ale pod jednym warunkiem: musimy tam spotkać ludzi, od których zapalimy się pasją życia, ciekawością świata, fascynacją prawdą i dobrocią. Kogoś, za kim, niczym w Stowarzyszeniu Umarłych Poetów za Johnem Keatingiem, będziemy chcieli nie tylko wskakiwać na ławki, ale i skoczyć w ogień.
Jeśli zabraknie w edukacji (nie tylko podczas katechezy) takich niesamowitych osobowości, wówczas szkoła tylko "uczy". I kropka. Edukuje osobnika homo sapiens, który (owszem) zdobywa wiedzę i rozwija swą inteligencję, ale często schodzi na psy. Zamiast wyjść na ludzi, zmienia się w złośliwego wyznawcę cwaniactwa, chamstwa i cynizmu.
Wyrasta na nowego faryzeusza, który potrafi walczyć o bonusy życia, iść do celu po trupach, postawić na swoim i zagonić drugiego w kozi róg (tudzież nie da sobie w kaszę dmuchać), ale - niestety, niestety! - w tym wszystkim zginął prawdziwy człowiek.
Dziwią mnie próby wyrzucenia zajęć katechetycznych z naszych szkół. Na świecie, w wielu miejscach, to właśnie szkoły katolickie cieszą się wielkim uznaniem i wzięciem. I nie dlatego, że uczniowie poznają zasady i reguły wiary, ale ponieważ tam uczą się, jak być prawdziwie człowiekiem. Jak nie zmarnować życia. Jak stać się osobą głęboką duchowo, prawą i szlachetną. Tam uczą się wielkości.
Świat, w którym wciąż odbywa się zwycięski pochód dehumanizacji, potrzebuje szkół, w których dokona się dzieło dohumanizacji; szkół "z duszą", w których młody człowiek nie tylko otrzyma solidne i rzetelne podstawy wiedzy, ale wejdzie na drogę mądrości. U nas lansujemy tę prawdę hasłem: "Nazaret: bo szkoła nie musi być tylko szkołą".
Problemem katechezy nie jest miejsce: szkoła lub sala przykościelna? Problemem nie jest nawet finansowanie katechezy: czy katecheta pracuje za wielkie czy za żadne pieniądze (i kto za to płaci)? Prawdziwym problemem jest serce.
Nie w sensie: potrzebny jest katecheta, który ma serce do tego, co przekazuje. I nie w rodzaju patetycznego: trzeba w sercach młodzieży zaszczepić wiarę i miłość.
Problem katechezy to wierność Temu, którego Serce jest ciche i pokorne. Jeśli istnieje w twojej głowie i w twoim sercu pamięć o tym Sercu, to stajesz się sługą i świadkiem Dobrej Nowiny.
Do tego powołani są wszyscy uczniowie Ewangelii, bez wyjątku. Stąd płynie prosta dewiza edukacji nazaretańskiej, która obowiązuje nie tylko katechetów: "to nie człowiek jest dla pedagogiki, ale pedagogika dla człowieka. Pokochaj człowieka, a staniesz się dobrym wychowawcą".
Skomentuj artykuł