Szansa na spotkanie z Bogiem
"Idź na katechezę, spieraj się, ale nie rezygnuj. Katecheza jest twoim obowiązkiem wynikającym z wiary!" - mówię każdemu z tych, którzy chcą odejść z lekcji religii.
Zacznę od ważnej rozmowy, którą odbyłem z grupą młodych Włochów siedem lat temu w Mediolanie. Byli to ludzie bardzo zaangażowani w służbę Kościołowi. Co tydzień organizowali adorację Najświętszego Sakramentu w innym kościele swego miasta. Chodząc po ulicach wokół tego kościoła, zapraszali przypadkowe osoby na spotkanie z "Miłością, która czeka w Chlebie". Chcieli, by ludzie otworzyli się na dialog z Bogiem, na Boże przesłanie. "W głębi serca każdy pragnie usłyszeć to Słowo, a my chcemy im Je zanieść" - powtarzali młodzi mediolańczycy.
Zapytałem, dlaczego właśnie mi o tym mówią? Odpowiedź była szybka i równie zaskakująca: "Jesteś księdzem z Polski, a tam uczy się religii w szkole. Macie ogromną szansę na prawdziwą ewangelizację". Zareagowałem zdziwieniem - przecież w Italii również religia jest w szkole. Okazało się jednak, że nie wygląda to tak jak u nas. Przedmiotem nauczania jest chrześcijaństwo i inne religie. Lekcja religii nie jest natomiast spotkaniem, podczas którego można się modlić, zaprosić do wspólnej refleksji nad życiem w kontekście Pisma Świętego i nauczania Kościoła. Można proponować refleksję zupełnie osobistą, ale nie pytać o powinność, która miałaby z tego zastanowienia wynikać. Krótko mówiąc, religia we Włoszech w dużej części pozostaje w granicach społecznego zamknięcia i wzajemnego zdystansowania.
Wolność światopoglądowa a fundamentalizm
U podstaw takiej mentalności stoi przekonanie, że w życiu społecznym należy zachować neutralność światopoglądową. Chociaż ta ostatnia miała uchronić, w opinii prawodawców, przed indoktrynacją i fundamentalizmem na lekcjach religii w szkole, w rzeczywistości zbudowała między uczniami oraz między uczniami i nauczycielem wysokie mury wzajemnej izolacji. Skrajnie rozumiana wolność światopoglądowa, tzn. taka, w której nie ma miejsca na dyskusję o powinnościach moralnych, usypia społeczne poczucie odpowiedzialności człowieka wobec drugiego człowieka. Możemy tylko retorycznie zadać sobie pytanie: w jakim kierunku zmierza takie społeczeństwo?
To prawda, że wolność światopoglądowa jest również reakcją na fundamentalizm, a w tym także na fundamentalizm religijny. Ten ostatni, nawet wypełniony treściami z Pisma Świętego, jest w istocie wyrazem źle pojmowanej edukacji religijnej. Człowiek formowany w środowisku fundamentalistycznym tak naprawdę nie kształtuje swoich przekonań, ale jedynie przyjmuje normy zachowań, narzucane mu z zewnątrz. Edukacja fundamentalistyczna zakłada bowiem, że siłą perswazji wychowawczej nie jest uwrażliwienie dziecka na świat wartości czy pomoc młodzieży w odkrywaniu moralnych powinności, które w sposób naturalny zakorzenione są w ich sumieniach. Siłą argumentu jest przede wszystkim kara za nieprzestrzeganie ustalonych przez religię zasad. W fundamentalizmie nie ma miejsca na szukanie i rozeznawanie, nie ma miejsca na wolność, a dzieci uczy się zapominać, że mają serce. Przekonanie o istnieniu prawdy bez kontekstu uczuć oraz wynikający z tego założenia nadmierny nacisk na sumienie wychowanka są owocem patologicznego pojmowania roli wychowawcy. Niezaprzeczalną pomyłką jest edukowanie młodych ludzi tak, jakby każdy z nich był "samotną wyspą", która oderwała się od kontynentu wspólnie podzielanych przekonań moralnych i wartości zdefiniowanych przez poprzednie pokolenia.
Wierzyć w sumienie młodego człowieka
Młodzi mediolańczycy uświadomili mi, że religia w polskiej szkole jest wciąż szansą. Mimo możliwych niebezpieczeństw, tj. wszelkich tendencji do fundamentalizmu z jednej strony i wyizolowania światopoglądowego z drugiej, katecheza w szkole jest wciąż otwartą przestrzenią, w której możliwe jest spotkanie, modlitwa i refleksja nad Słowem. W polskiej szkole religia nie stała się czystym przekazem informacji, ale nadal pozostaje dialogiem wokół wartości, wśród których zasadnicze miejsce wciąż zajmuje osobowo rozumiana relacja do Boga. Nawet jeśli czasami w konkretnej grupie nie udaje się zbudować atmosfery prawdziwego zaufania, a przeważa mentalność młodzieńczego buntu wobec Kościoła (będącego zresztą pod wpływem powszechnej dziś laicyzacji), wciąż możemy mieć nadzieję, że spotkanie z młodymi ludźmi w szkole ma głęboki sens właśnie ewangelizacyjny. Nie oni przychodzą do nas, ale my idziemy do nich. Religia w polskiej szkole nie została dotknięta tak znacząco chorobą izolacji światopoglądowej, stąd wciąż możemy się trochę spierać i szukać; możemy wspólnie wierzyć, że istnieje jedna prawda i jedna nadzieja dla nas wszystkich; nadzieja, która łączy, a nie dzieli; że miłość nigdy nie jest sprawą prywatną.
Zdaję sobie sprawę z tego, że być może czyta mnie teraz wielu nauczycieli religii, którym praca w szkole sprawia wiele trudności. Jestem natomiast głęboko przekonany i spróbuję to uzasadnić, że nasza służba katechetyczna może być owocna, jeśli będziemy postępować w duchu dobrze rozumianej nowej ewangelizacji. Jej nowość bowiem, jak przypomina często papież Franciszek, nie leży przecież tylko w zastosowaniu bardziej skutecznych metod, ale w nawróconym podejściu, w postawie miłości także wobec tych, którzy nas odrzucają. Jeśli młodzi ludzie ulegają pokusom odrzucenia wartości moralnych, powinniśmy stanowczo konfrontować ich poglądy z Ewangelią i, co wyraźnie podkreślam, z prawem moralnym naturalnym. Nigdy nie powinniśmy jednak zapomnieć o całej gamie dobrych dążeń, które nasi uczniowie często ukrywają za fasadą współczesnej izolacji. Miłość katechety do uczniów zmusza go niejako do zaparcia się samego siebie oraz do wiary w sumienie każdego młodego człowieka. Dobry katecheta to ten, który wierzy w Boga, zamieszkującego głęboko w sercu każdego człowieka. To właśnie oznacza ewangelizować! Pójść do tych, którzy czasem nas odrzucają i nie przestawać ich kochać.
Przedmiot obowiązkowy
W tym kontekście zupełnie niezrozumiała jest postawa uczniów, którzy uważają się za ludzi wierzących, a jednak rezygnują z katechezy w szkole. Tym bardziej jeśli są to błahe powody, np. szybszy powrót do domu czy zwykłe lenistwo. Oczywiście o wiele bardziej niezrozumiała jest postawa rodziców, którzy chcą, aby ich dzieci wzrastały w izolacji światopoglądowej, a w rzeczywistości, aby przypadkowe środowiska, media i strony internetowe kształtowały ich umysły. Z tego względu uważam, że konieczne jest przypomnienie, że religia w szkole nie jest dla człowieka wierzącego, członka Kościoła katolickiego (bo do takich czytelników kieruję mój artykuł), sprawą opcjonalną. Nie jest prywatnym i alternatywnym wyborem tego przedmiotu. W postanowieniach synodu archidiecezji poznańskiej czytamy: "Wszyscy katolicy uczęszczający do placówek oświatowych, w których odbywa się nauczanie religii, zobowiązani są w sumieniu uczestniczyć w tych lekcjach". Dalej uzasadnia postawiony wymóg: "Lekcje religii w szkole powinny przygotować wychowanków do życia, integrować kulturę i wiarę, prowadzić do wzajemnego przenikania się wartości i postaw chrześcijańskich" (Synod Archidiecezji Poznańskiej 2004-2008, Dokumenty, n. 254).
Uczeń, który świadome zaniedbuje lekcje religii w szkole, wyraża postawę sprzeczną z sumieniem człowieka wierzącego. Daje również zły przykład innym, a szczególnie tym, którzy z różnych powodów oddalają się od Kościoła. Powinien uczynić z takiej postawy poważny rachunek sumienia. Za uzasadnione uważam więc motywy, dla których księża proboszczowie nie zgadzają się, aby uczniowie nieuczęszczający na religię podejmowali zobowiązania ojca czy matki chrzestnej. "Idź na katechezę, spieraj się, ale nie rezygnuj. Katecheza jest twoim obowiązkiem wynikającym z wiary!" - mówię każdemu z tych, którzy chcą odejść z lekcji religii. Mam nadzieję, że wypowiadam się tutaj w formie wystarczająco delikatnej. Jestem w pełni świadomy, że każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie. Istnieją przecież powody niechodzenia na religię, które znajdują uzasadnione podłoże psychologiczne. Nie zdarza się to jednak na tyle często, aby z analizy przypadków szczególnych tworzyć kryterium podstawowe. W kontekście niechodzenia na religię niektórych uczniów chciałbym zapytać ich rodziców, czy naprawdę są przekonani, że zmniejszenie liczby lekcji w szkole, kosztem katechezy, jest wystarczającym motywem zaniedbania duchowej edukacji ich dzieci? Czy naprawdę w ich opinii katecheza w szkole jest tak bardzo nieużyteczna na drodze rozwoju młodego pokolenia?
W duchu tej samej troski i szczerych obaw mogliśmy przeczytać oświadczenie bp. Marka Mendyka, przewodniczącego Komisji Wychowania Katolickiego przy Konferencji Episkopatu Polski: "(…) przygotowanie do przyjęcia sakramentów świętych: Pierwszej Komunii Świętej, sakramentu pokuty i pojednania oraz bierzmowania odbywa się podczas systematycznej katechezy parafialnej oraz w trakcie lekcji religii w szkole. Wynika z tego jednoznacznie, że uczestnictwo w zajęciach z etyki nie spełnia w żadnym zakresie wymogu przygotowania do wyżej wymienionych sakramentów świętych". Chciałbym, aby te słowa były przede wszystkim przypomnieniem dla tych, którzy z różnych powodów nie znają postanowień Kościoła w odniesieniu do nauczania religii w szkole.
Cel katechezy - spotkanie z Jezusem
Mam nadzieję, że rodzice są przekonani co do postawy księży i katechetów, którym szczerze zależy na uczniach. Na spotkaniach i rekolekcjach dla katechetów wciąż przypominamy sobie, że zasadniczym celem katechezy nie jest jedynie przekazywanie wiedzy, ale doprowadzenie młodych ludzi do spotkania z osobą Jezusa Chrystusa oraz uwrażliwienia ich na prawdziwe i odwieczne wartości. Nie chcemy fundamentalistycznego nacisku. Uważamy tego typu podejście za radykalnie sprzeczne z duchem Ewangelii. Chciałbym też, aby rodzice byli bardziej przekonani, że czujemy się powołani, aby im służyć. W takim duchu chcemy rozbudzić umysły ich dzieci w poszukiwaniu autentycznych wartości, obecności Boga i otwartości na drugiego człowieka. Wciąż też chcemy nawracać się w tej postawie, która pragnie rozgrzewać duchowo i moralnie serca młodych ludzi, a nie tylko podnosić temperaturę naszego poczucia spełnienia zawodowego.
Skomentuj artykuł