Wolni, czyli zdolni do kochania Boga i ludzi

fot. Micael Sáez / Unsplash

Przywykliśmy pod hasło "krzyż" upychać wszystko, co trudne i co przerasta ludzkie siły. Nie wyczerpuje to jednak tego, czym krzyż jest w rzeczywistości. Jest nim wolność. Nie ta, która jest wolnością "od" kogoś lub czegoś. Jesteśmy wolni, czyli zdolni do kochania - Boga i ludzi.

Postać Szymona Piotra pokazuje nam, że uznać w Jezusie Mesjasza to jedno - to pierwszy, ważny i podstawowy krok. Potrzeba jednak jeszcze drugiego - pójścia za Nim, podążania za Jego sposobem myślenia, za Jego patrzeniem na świat i życie człowieka. Do tego zdolny jest ktoś, kto kocha, kto dał się porwać wirowi Bożej miłości: "Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś" (Jr 20,7). W relacji z Bogiem ważna jest postawa, którą potocznie nazywamy samozaparciem. Nie chodzi jednak o wzięcie się w garść i o danie z siebie wszystkiego, lecz o podjęcie decyzji pójścia za Mistrzem na całość i konsekwencji, które ona za sobą pociąga: "Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Mt 16,24).

Niesienie własnego krzyża nie jako czegoś, co trzeba zrobić, bo nie da się już inaczej, otwiera na drugiego człowieka. Krzyż to znak mówiący o miłości. Krzyż to czysta miłość. Dla wielu, nierozumiejących Chrystusa i Jego misji, jest to miłość sadystyczna, od której lepiej uciekać, gdzie pieprz rośnie, zanim nas dopadnie i zacznie od nas czegoś wymagać. Owszem, nasz Pan jest miłosierny i łaskawy, i tak dalej, i tak dalej. To wszystko prawda. Ale Jego miłość jest mądra, oparta na prawdzie. To miłość, która pomaga człowiekowi wzrastać i rozwijać się. To miłość, która wspiera, a nie wyręcza: "Bo stałeś się dla mnie pomocą i w cieniu Twych skrzydeł wołam radośnie: Do Ciebie lgnie moja dusza, prawica Twoja mnie wspiera" (Ps 63,8-9).

DEON.PL POLECA

Bardzo trudno to zaakceptować, szczególnie wtedy, gdy „przydałoby się”, żeby Bóg swoją moc okazał i dał popalić tym, którzy nas krzywdzą, przyprawiając nas o cierpienie, zadając nam ból, który czasami jest nie do zniesienia. I kiedy nie widzimy żadnej Jego interwencji, pytamy z wyrzutem, gdzie jest i czemu nie reaguje. Wierność Bogu kosztuje, o czym przekonał się prorok Jeremiasz: "Stałem się codziennym pośmiewiskiem, wszyscy mi urągają. (…) Tak, słowo Pańskie stało się dla mnie codzienną zniewagą i pośmiewiskiem" (Jr 20,7.8).

Pojawia się tutaj kwestia Opatrzności Bożej, w której widzimy opiekę Stwórcy nad światem, szczególnie nad ludźmi. Nie możemy jej jednak rozumieć jako pogotowia ratunkowego. To nie numer 112, na który możemy zadzwonić, by uzyskać natychmiastową pomoc. Bóg zawsze jest dostępny, dla tego, kto chce z Nim porozmawiać. Nie jest ważne, czy będę chciał odbyć miłą acz powierzchowną pogawędkę, czy głęboką rozmowę, czy raczej wyrzucić z siebie wszystkie żale - On jest i czeka na mnie. Nigdy nie zmieni swojego statusu na "niewidoczny". Tym właśnie jest Opatrzność: że mam Go zawsze na wyciągnięcie ręki, jeśli tylko tego zapragnę: "Boże, mój Boże, szukam Ciebie i pragnie Ciebie moja dusza. Ciało moje tęskni za Tobą jak zeschła ziemia łaknąca wody" (Ps 63,2).

Na tym też polega Jego działanie w świecie - nie zmienia On w cudowny sposób biegu wydarzeń, ale wpływa delikatnie na ludzkie serca, kiedy człowiek modli się, czyta Jego słowo czy też spotyka się z Nim w sakramentach. Nie dzieje się to w sposób gwałtowny i skokowy, ale w procesie rozwoju, dorastania, przekształcania się na Jego podobieństwo, do czego potrzeba wielkiej cierpliwości ze strony człowieka. Nieprawdą jest, że Bóg stworzył świat i zostawił go samemu sobie, świetnie się teraz bawiąc, kiedy widzi, jak nieporadni w korzystaniu z Jego darów są ludzie. Faktem jest natomiast, że dał wszystkim ludziom wolność w decydowaniu o sobie i swoim życiu. Nie skazał ich na przekleństwo "losu", "przypadku" czy "fatum" (czy jakkolwiek to jeszcze inaczej można nazwać), lecz obdarzył błogosławieństwem możliwości wyboru.

To pociąga za sobą jednak obowiązek wzięcia odpowiedzialności - a od tego wolelibyśmy już uciec. Tym właśnie jest krzyż, o którym słyszymy w dzisiejszej Ewangelii: "Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Mt 16,24). Przywykliśmy pod hasło "krzyż" upychać wszystko, co trudne i co przerasta ludzkie siły. Nie wyczerpuje to jednak tego, czym krzyż jest w rzeczywistości. Jest nim wolność. Nie ta, która jest wolnością "od" kogoś lub czegoś. Jesteśmy wolni, czyli zdolni do kochania - Boga i ludzi. I w tej wolności możemy również miłość odrzucić, bojąc się towarzyszącej jej odpowiedzialności: "Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?" (Mt 16,25-26).

Podejmowanie decyzji to zawsze rezygnacja z innych możliwości. Obyśmy nigdy nie zrezygnowali ze zbawienia w Chrystusie na rzecz kogoś lub czegoś, co przyniesie nam doraźne korzyści i natychmiastowe poczucie szczęścia, ale jednocześnie odetnie od Źródła życia! Niech nas inspirują słowa św. Pawła: "Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu miłe i co doskonałe".

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wolni, czyli zdolni do kochania Boga i ludzi
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.