Biało-czerwoni wśród szarych
Co może wiedzieć o patriotyzmie osoba, która, rodząc się w wolnej ojczyźnie, nie poczuła nigdy ciężaru wojskowego cekaemu, czy ostrza bagnetu na własnej skórze?
Moje pokolenie - pierwsze po słynnych niepokornych aktywistach z "karnawału Solidarności" - nie miało się już przeciw czemu buntować. Posadzone przed ekranami kolorowych telewizorów z kablówką, miało wyczekiwać na nadejście nowego millenium. Pamiętam, że jako pierwsi w nowy wiek weszli odziani w trawiaste spódniczki tubylcy z Kiribati, co relacjonowała publiczna telewizja tuż przed obiadem.
Temu pokoleniu, na które tak silnie oddziaływała (co się nie zmieniło) kultura masowa, słowo "patriota" nasuwało dosyć odmienne od patosu skojarzenia. Schowany był za nim Mel Gibson w roli dzielnego kolonizatora, walczącego o wolność Stanów Zjednoczonych z włosami spiętymi w kucyk.
Spragnieni kolorowego świata na wzór hollywoodzkich superprodukcji, posiadaliśmy pewną dawkę narodowej świadomości. Jednak odciętemu od czynnego udziału w przełomowych dla kraju wydarzeniach pokoleniu, wyznaczono przede wszystkim rolę obserwatora. Z tej pozycji czasem widać więcej i dalej - poza granicę tłumu ścierającego się z policją w imię wyrażanej głośnym krzykiem sprawy.
Obrońcy krzyża, trwającej telewizji, praw człowieka czy rozmiłowani w burdach chuligani. Każde ich wyjście na ulicę stanowi doskonałą pożywkę dla mediów. W ich przekazie, mimo usilnych starań, trudno rozróżnić w tłumie pluszowe kajdanki jednych od łańcuchów, w które zakuci są inni "walczący". Każdemu z nich zależy, by w ich kraju było lepiej przede wszystkim dla nich samych. Szary tłum ludzi ślepo wierzących w maksymę Bernarda Shawa o wyższości swego narodu nad innymi - bo oni się w nim urodzili. Czy taką postawę można nazwać patriotyzmem?
Mglisty, listopadowy poranek w okolicach krakowskiego przystanku Pilotów. Tydzień przed ochoczo celebrowanym w Polsce Świętem Niepodległości. Jadący w stronę centrum krakowianie, jak co dzień o tak wczesnej porze, zmuszeni są do nadmiernego spalania benzyny w korku. Aby nie popaść w obłęd, starają się nie patrzeć w prawo, gdzie tablica na stacji z białym ptakiem wskazuje ceny ich marnowanego właśnie drogocennego paliwa.
Przejeżdżając tędy codziennie, znają doskonale każde większe dziury i inne pułapki tej trasy. Tym razem jednak czekała na nich niespodzianka: szaro-czerwona plama na samym środku jezdni. Tak śmieszna przeszkoda nie mogła przecież zatrzymać korowodu Polaków w ich zagranicznych samochodach.
Rozjeżdżają ją bezlitośnie oponami spod znaku napompowanego ludzika z wzniesionym do góry kciukiem. Plama, znikająca co chwila pod kolejnymi podwoziami, to polska flaga narodowa. Spadła z samochodu, przywiał ją tu wiatr czy upuścił w euforii jakiś kibic? Nieistotne. Obdarta z bieli, którą zastąpiła brunatno-szara barwa jesiennego błota, została sprowadzona do poziomu szmaty do podłogi.
Warunki obchodzenia się z flagą są jasne i klarowne. Cytując: "flaga musi być poszanowana, zatem nie może również dotykać podłogi, ziemi czy wody". Wprawdzie nic nie pisze o zanurzaniu symbolu narodowego w błocie, ale można się domyślać, że to jedno i to samo. Przecież tydzień po tym unurzaniu barwy narodowe zostaną przez zdecydowaną większość (jeśli wierzyć sondażom), z dumą wywieszone. Zawisną na balkonach, antenach czy altanach tych samych ludzi, którzy wcześniej zdążyli odcisnąć na fladze swój samochodowy znak.
Wywieszenie flagi, jak wskazuje to łatwo dostępna w internecie procedura, to nie tak banalne zadanie. Zamiast trzymać się tych wytycznych, kierujemy się jedną prostą zasadą. Flaga może wisieć krzywo, zmieniona w symbol Monako czy pochodzić z promocji czteropaku w monopolowym, ale być na tyle wysoko, by zobaczył ją każdy z sąsiadów.
Po hucznych, często suto zakrapianych alkoholem obchodach 11 listopada losy biało-czerwonej (jeszcze) flagi bywają różne. Trafi na półkę obok sztucznej choinki i rzeczy otrzepywanych z kurzu raz na rok, bądź na piłkarski stadion. Tam wśród dymu palonych szalików przeciwnej drużyny, będzie powiewać z dumnym wyznaniem kibiców, którzy je..ą PZPN !
Jesteśmy narodem wiecznie spragnionym. W XXI wieku nie pragniemy jednak, jak dawniej, wolności czy tolerancji. Marzą się nam przede wszystkim sukcesy i to na światową skalę. To dlatego jedna połowa kraju nagle zajada bułkę z bananem podczas, gdy druga buduje już w myślach polski tor wyścigowy z prawdziwego zdarzenia.
Goniąc za utopijnymi marzeniami często nie dostrzegając tego, co tworzy się tuż obok, lecz w wymiarze lokalnym. Dla kraju, który odrzucił pomocną dłoń Marshalla, każdy nowy metr autostrady czy chodnika to niewątpliwy sukces. Te słowa nabierają szczególnego sensu na widok chińskich łopat porzuconych na polskiej ziemi, przez którą miała przebiegać nowa droga szybkiego ruchu. Mierząc swe siły na zamiary, patriotów należy szukać na lokalnych wyborach do rady osiedli czy dzielnic. Właśnie tam powinni skierować się ci, którym zależy na losie ojczyzny.
Taką, wydawać by się mogło, kroplą w morzu, można napełnić niejedną przestrzeń. Szczególnie, jeśli krople będą przeradzać się w strumienie, które porwą pozostałych do wspólnego działania. Nikogo nie trzeba przekonywać, że pracy jest naprawdę dużo. Stracono wiarę w "Solidarność", która najzwyczajniej w świecie nie spełniła pokładanych w niej dużych nadziei. Nie znaczy to jednak, że solidarność to nic nieznaczący archaizm. Przeciwnie. Solidarne przybycie na zebranie lokalnych władz czy udział w lokalnych inicjatywach mogą osłabić kwasy i wzmocnić zasady wzajemnych stosunków z takimi jak my sami. Począwszy od wrzucenie do kosza zdobiącej trawnik reklamówki, po zbudowanie pod blokiem placu zabaw z prawdziwego zdarzenia. Właśnie w takich czynnościach widać głęboki duch patriotyzmu i zarazem troski o przyszłość kraju, w którym żyjemy.
Patriotyzm to pojęcie szersze niż około sześćset pięćdziesiąt kilometrów z zachodu na wschód, w których mieszczą się granice kraju nad Wisłą. Kojarzony jest często przez młodych z bogoojczyźnianymi pieśniami starców, wymachujących dumnie zardzewiałą szablą. Taki wizerunek kreowany przez uważane wciąż za czwartą ( czy na pewno?) władzę media, jest dla patriotyzmu bezlitosny. Żenujące docinki jury jednego z popularnych programów-maszynek do robienia artystów, wyśmiewające młodego chłopaka za wybór piosenki o własnym kraju. To tylko jeden z przykładów działania, mającego uświadamiać Polakom ich śmieszność, wynikającą z wyznawania uczuć do swej ojczyzny. Tym większy szacunek należy się tym, którzy, nie zważając na medialne naciski, idą pod prąd.
Patriotyzmu nie można odmówić tęskniącym za rodzinami Polakom, wdychającym ze ścierą w ręku kurz z brytyjskich antyków. Jako naród rozsiany po całym świecie, uważnie śledzimy relacje z rozbitych gdzieś na drugim końcu świata statków, na których pokładzie przeważnie nie brakuje ludzi znad Wisły. Łowienie krabów dla japońskich korporacji, by zarobić na kupno kawalerki na warszawskiej Pradze to oznaka patriotyzmu? Podejrzewam, że większa niż publiczna eskalacja nienawiści do ludzi odmiennej wiary i narodowości, którą na co dzień obserwuję w polskich mediach.
Wycieczka z dzieckiem do muzeum zamiast z flagą na "pokojową" demonstrację może zdziałać o wiele więcej. Skoro człowiek uczy się przez całe życie, niech robi to, czerpiąc więcej z wzorców, niż kserując błędy wrzeszczącego tłumu. "Nasz naród jak lawa - z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi. Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi...". Słowa Piotra Wysockiego z dziewiętnastowiecznego dramatu Mickiewicza, opisujące polskie społeczeństwo, nie uległy przedawnieniu. Dziś, jako naród znów zastygamy w bezruchu, zapominając o drzemiącym w nas ogniu troski o własny kraj. To, czy tlące się jeszcze okruchy patriotyzmu, uda się na nowo rozpalić silniejszym blaskiem, zależy od odwagi. Potrzeba jej niemało, by "zstąpić do głębi".
Skomentuj artykuł