Dlaczego zabieram dzieci do kościoła? "Nieraz było mi wstyd"
Nie dziwię się rodzicom, którzy nie mają sił reagować. Nie pamiętam mszy z dziećmi, z której nie wyszłabym cała spocona. Bo biegają, kopią, krzyczą, szarpią się.
Ks. Zbigniew Paweł Maciejewski poczynił ostatnio na swoim blogu bardzo ciekawą refleksję o małych dzieciach w kościele. Zbiegło się to trochę w czasie z nagraniem o. Remigiusza Recława SJ, który odpowiadając na pytanie o to, czy warto zabierać niegrzeczne dzieci na msze, mówi, że czasem taka msza to sajgon.
Który głos jest mi bliższy? Chyba o. Recława. Dlaczego?
Trochę zjeżyłam się na określenie ks. Maciejewskiego "niewychowana sierota" w stosunku do dzieci, które urządzają w kościele harce i nikt ich nie uspokaja. Dlaczego?
>> Pięć pułapek myślenia o zabieraniu dzieci do kościoła
Moi synowie potrafią w najmniej oczekiwanym momencie wykręcić mi numer godny odznaki za pomysłowość. Szczególnie w chwilach ciszy, np. przy przeistoczeniu. Nagła ucieczka i bieg główną nawą z okrzykiem "gonisz mnie tata!" to tylko jedno ze wspomnień.
Kopanie w klęczniki by było "łup" (a nie siedzimy w ławce, tylko stoimy z tyłu bądź w przedsionku kościoła). Raz nasz dzielny (wtedy) 4-latek ukląkł na pojedynczym klęczniku i cichaczem urwał drewniany krzyżyk, który był jego częścią. Zajęło mu to krótki czas na Baranku Boży, kiedy myślałam, że zwyczajnie spokojnie sobie siedzi, więc choć minutę mogę się pomodlić.
Po co więc ich zabieram?
Mój 5-latek fika w kościele, ale zawsze zostaje w nim coś z tego, co usłyszał na mszy. Ostatnio zapytał, jak to jest, że Jezus jest jeden, a opiekuje się każdym, jak powiedział ksiądz na kazaniu. No właśnie - jak to jest? Poszedł do "swojego" ojca Jezuity i zadał mu to pytanie. Nie miałby też tej relacji, gdyby do kościoła nie chodził.
Skoro Bóg jest dla mnie ważny, dlaczego mam nie chodzić do kościoła i nie pokazywać Go dzieciom? Nawet jeśli wiąże się to z walką i próbą sił.
To w jaki sposób opowiadamy dziecku dziś o Bogu, będzie miało znaczenie za 5, 10 lat. Nie, nie uważam, że jeśli będzie im zależeć, to sami sobie poradzą. Sami to mogą się zagubić.
Podczas niejednej mszy mnie jako matce było wstyd. To uczucie było tak silne, że tak, miałam ochotę nie przyznawać się do tego, że to moje dziecko. Chciałam wyjść i nie wracać. Czy więc moje dziecko nie jest po części tą niegrzeczną sierotą?
Nie oczekuję od innych, że dostosują się do zachowań moich dzieci. Raczej uczę te dzieci właśnie, że obowiązują ich pewne zasady - tak jak wszystkich (o czym wspaniale pisze ks. Maciejewski). Nie jestem jednak zwolenniczką mszy dla dzieci. Wychodzę z nich tak samo głodna duchowo jak przyszłam.
Czy to, że jestem matką nie daje mi prawa do "dorosłej" mszy? Do normalnego kazania, spokojnej modlitwy bez patrzenia na inne dzieci, które na mszach dla nich mają często nieograniczoną swobodę? Czy muszę iść do kościoła o godzinie, w której moje młodsze dziecko normalnie śpi (ciekawe zresztą dlaczego dziecięce nabożeństwa zwykle odbywają się koło południa…). Mój głód też potrzebuje być zaspokojony. Mój głód jest ogromny, warto go czasem uszanować.
Tekst pochodzi z bloga niezawodnanadzieja.blog.deon.pl
Skomentuj artykuł