Dom bez fundamentu
Emocje bez uwięzi, emocje bez kotwicy, czasem bez nadziei… Według ewangelicznej przypowieści dom można budować na skale lub na piasku. Ale można też budować dom w powietrzu, bez fundamentu i bez przypisania do miejsca. Dzieciom wolno fantazjować, ale dorośli za swoją wyobraźnię płacą wysoką cenę - wyobcowanie, niezrozumienie, samotność.
Dorosła kobieta tak opisała swój stan bierności i zniechęcenia, który naznaczył jej młodość: "Pomiędzy mną a myślą, zdarzeniem, obrazem, człowiekiem - jest brak. Nie dosięgam, nie przylegam. Pusta przestrzeń. Nie biorę tego do siebie. Skracam dystans z wysiłkiem, świadomie, z rozmysłem. Tracę przy tym to, co jest dostępne tylko dla intuicji, przeczucia, niekontrolowanej emocji. I pewnie reaguję tak samo - bez spontaniczności, rozważnie, z namysłem. A życie to nieprzewidywalność, świeżość, bezpośredniość, ludzie to żywioł. Jestem poza tym, wypadłam, nie biegnę, przyglądam się z boku. Nie uczestniczę. Najwyżej wchodzę w nurt cudzych dni, spełniam wyznaczone zadanie, wracam do siebie. To jest naturalne, że nie zostaję. Mam przyzwolenie na epizod. Co więcej, nie mogę grać głównych ról, nie umiem, nie udźwignę odpowiedzialności, nie widzę się, wstydzę się… Gram ogony albo nie gram wcale. Najczęściej nie gram, bo tak jest lepiej dla wszystkich. Nie mam oczekiwań. Nie mam marzeń, odkąd skończyły się wspólne marzenia...
Komu jest potrzebne osobne marzenie? Oddałam je bez żalu. Oglądam, patrzę, ciągle nie jestem w środku, a teraz jest nareszcie za późno, żeby jeszcze o tym myśleć i coś usiłować… Czy nie na to czekałam, czy nie tego pragnęłam, nawet jeśli inaczej myślałam? Czy moja rozpacz była prawdziwa, czy moja miłość była prawdziwa, czy ja byłam… Nie akceptowałam elementów niepewnych - cudzych oczekiwań, pragnień, możliwości. A to mnie zawsze rozczarowywało - że nie mogło być tak, jak chcę, jak potrzebuję. Zatrzymywałam się na progu, bo znałam wszystkie zagrożenia. Nie pomyślałam, że cudza słabość i moja słabość tworzą siłę, jedyną dla nas, indywidualną wspólnotę. A były jeszcze mocne strony, atuty. Nie pomyślałam o tym. Zrezygnowałam. Zgody na siebie nauczył mnie czas. Nauka trwała wiele lat".
Depresja, zawód miłosny - to nie zawsze jest widoczne dla otoczenia, to da się ukryć. Dobrze, jeśli uleczy nas wiara albo czas, jeśli nie dojdzie do trwałego wyobcowania lub choroby psychicznej. Wtedy trzeba więcej wiary i więcej czasu. Dziś łatwiej znaleźć pomoc duchową i psychologiczną, a jednak ludzie mają opory, boją się mówić o sobie. Swoje problemy postrzegają jako odmienne, wychodzące poza normalny świat. Trzeba dobrze ten świat poznać, żeby wiedzieć, jak bardzo normalne są takie myśli i takie problemy… Kobieta tak kończy swoje wspomnienia: "I przyszła odwilż. Popłynął lód. Najpierw ten przy brzegu, na płyciźnie, potem ten ze środka. Nie wiedziałam, co się stało, nie zaświeciło mi w oczy gorące słońce. Nie poczułam zmiany. Tak niechcący, odruchowo oddałam WSZYSTKO Chrystusowi, sobie nie zostawiłam nic. Jest mi lekko".
Skomentuj artykuł