Mam w domu umierającego Chrystusa

Mam w domu umierającego Chrystusa
(fot. depositphotos.com)
Logo źródła: Blogi Kasia / bam-boo.blog.deon.pl

Potrzebuję, żeby ktoś mi o tym przypomniał, kiedy ból bardziej boli, niewyspanie zamienia się w brak cierpliwości, a codzienne rytuały stają się obowiązkami. Tak stało się dziś. Ksiądz na kazaniu poruszył moje trochę przybite serce.

Jestem żoną mojego niezwykłego Męża (MNM) i mamą dwóch cudownych synów (Pierworodny - 4,5 roku, Ostatniorodny - 1,5 roku) oraz Córki zrodzonej dla Nieba. Zmagamy się z glejakiem, niezwykle agresywną paskudą rakową, która zaatakowała mózg MNM. Etap leczenia mamy (niestety) już za sobą. Opiekę nad nami roztacza służba medyczna hospicjum domowego oraz cała plejada rodziny, przyjaciół, znajomych i nieznajomych, którzy zaskakują mnie swoją ofiarnością, dobrocią, troską, bezinteresownością. Wdzięczność, jaką wobec nich odczuwam, trudno wyrazić słowami. Jest źle (po ludzku), z MNM mamy niewielki kontakt wzrokowy i werbalny. Został nam dotyk i obecność. Jesteśmy razem, w domu - bardzo to doceniam i chwytam garściami te chwile.

***

DEON.PL POLECA

Potrzebuję, żeby ktoś mi o tym przypomniał, kiedy ból bardziej boli, niewyspanie zamienia się w brak cierpliwości, a codzienne rytuały stają się obowiązkami. Tak stało się dziś. Ksiądz na kazaniu na Mszy Św., w której uczestniczyłam z Pierworodnym (bo nie zdążyliśmy na inną pół godziny szybciej w bliższym nam kościele) poruszył moje trochę przybite serce. Sprawił, że zaczęłam się otrząsać z pyłu ziemi, na którą właśnie upadłam. Troszcząc się o MNM (Mojego Niezwykłego Męża - przyp. red.), troszczę się o Chrystusa. Jak bardzo mi ta myśl otwiera drzwi na pokorę i czułość w stosunku do MNM!

Uzmysławiam sobie też, że każda Komunia Św. jest goszczeniem Chrystusa pod dachem mojego serca. I zastanawiam się, czy jest tak, że to co robię, to jak wykonuję codzienne czynności, to co i jak mówię, czym się zajmuję, na co patrzę, czego słucham, jak zachowuję się w stosunku do spotkanego człowieka jest troską o Jezusa, którego dobrowolnie przyjęłam czy nie? Czy w drugim człowieku widzę Jezusa? W niektórych tak, ale w tych, z którymi mi nie po drodze niekoniecznie. Na pewno nie jestem Samarytaninem z dzisiejszej Ewangelii (Łk 10, 25-37), który zatroszczył się o kogoś z kim dzieliła go przepaść kulturowo-wyznaniowo-poglądowo-każdainna. Samarytanin wzruszył się, zatrzymał, opatrzył rany i przekazał w dobre ręce płacąc za utrzymanie.

Myślę, że to high level Miłości, na którą mnie jeszcze nie stać. A może zbyt łatwo się usprawiedliwiam? "Polecenie to bowiem, które Ja ci dzisiaj daję, nie przekracza twych możliwości i nie jest poza twoim zasięgiem" (Pwt 30, 11) - mówi dzisiejsze pierwsze czytanie. "Jaka jest Dobra Nowina dla mnie, Boże?"- pytam. Czy mam się zdołować tymi sytuacjami, kiedy wzruszałam się, przystawałam może czasem, ale nie szła za tym dalsza pomoc? Myślę sobie, że dla mnie (dla Ciebie może być to coś zupełnie innego) ważne jest słowo "DZISIAJ" ("Ja Ci dzisiaj daję"). Dzisiaj tym, kim mam się zająć, kogo mam pielęgnować jest szczególnie MNM. Mam być uważna i wrażliwa na krzywdę także innych, ale najpierw, dzisiaj (!), muszę, a raczej chcę nauczyć się troszczyć o MNM. Codziennie na nowo, świeżo, z czułością i pełnym oddaniem wzruszać się, zatrzymywać przy łóżku, potrzymać za dłonie spragnione dotyku, pielęgnować, a jak trzeba znaleźć dobre ręce do pomocy. To łatwiejsza Miłość. Miłość do Męża, którego się kocha z jednej strony jest, a z drugiej nie jest szczególnie wymagająca. Ale jak dla mnie, to krok na dzisiaj, który proponuje mi Bóg. Być może na mojej drodze jutro, które stanie się nowym dzisiaj, spotkam innego potrzebującego.

Krok za krokiem. Dzisiaj jestem tutaj. Ważne bym była w drodze.

Spośród wielu wzruszających życzeń, które dostaliśmy na nasz ślub, do dziś pamiętam dwa, a w zasadzie półtorej. Krótkich, ale niezwykle proroczych i bardzo dotykających moje serce. Pierwsze to: "Ufajcie!". Na kartce było napisane tylko to słowo. Dziś stało się moim kołem ratunkowym, którego nie daję sobie z rąk wyrwać. Drugie życzenia, a tak naprawdę ich połowa, brzmiały tak: "Kasiu, Twoją drogą do świętości jest A. (MNM)".

Niezaprzeczalnie tak!

Tekst pochodzi z bloga bam-boo.blog.deon.pl.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Maria Miduch

Biblia – historia zakochanego Boga

Dlaczego w drzewie genealogicznym Jezusa znajdziemy imiona Tamar, Rachab czy Batszeby, mimo że tradycyjne rodowody raczej pomijały kobiety? Dlaczego wbrew starożytnym obyczajom to właśnie one miały często decydujący wpływ na...

Skomentuj artykuł

Mam w domu umierającego Chrystusa
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.