Marnota marnotą, a Bóg swoje
Poświęcił Bogu czas, miał swój odlot i jest super. Teraz to już nawet śmierci się nie boi, poczuł Boga i napełniony Jego Duchem, gotów jest zmieniać świat. Odlatuje... i spada. Ej, sorry, Panie Jezu, coś jest nie tak?
Przecież oddał Ci swój cenny czas, super Wam się modliło, wirtualnie przenieśliście parę gór, no a Ty chcesz coś jeszcze? Myślę, że to powinno Wam starczyć na jakiś czas. Do kolejnej adoracji, następnych rekolekcji, przyszłej Wielkanocy. Wiemy przecież, że tak na co dzień, to Ty Jezu nie przychodzisz. Ten nudny ksiądz z naszej parafii do Ciebie w ogóle nie zbliża: nie dość, że ma wadę wymowy, to jeszcze niemiłosiernie się powtarza i ciągle straszy piekłem! Babcie mu wierzą, ale z nim jest już trochę inaczej. Wie dobrze, że Bóg przez takich kapłanów nie działa wcale.
Owszem, Komunia to Komunia, ale szczerze, jak nie czuje Twej obecności, to i potrzeby Mszy świętej brak. A to wszystko wina kapłanów. Co innego na rekolekcjach. Wtedy kocha Cię prawdziwie. Tam jest klimat. Skrzypce, świadectwa, łzy, spowiedź. O, Jezu, jak bardzo on Cię wtedy kocha! A tak w ogóle, to czemu powołujesz takich przeciętnych ludzi? Marni księża z nich są: ani kaznodzieje, ani spowiednicy, ani ubodzy. Zrób coś wreszcie, martwię się o Ciebie, taki Kościół to przecież żaden Kościół.
W odpowiedzi na to Jezus odrzekł: "Ponad 2 tysiące lat temu w małym miasteczku Nazaret do młodej dziewczyny przyszedł anioł, myślała, że oszalała: wysłuchawszy go, zgodziła się na jego plany. Potem urodził się Jej Syn. Miała z nim trochę problemów, ale jak wyrósł, wyprowadził się z domu i zaczął szukać kolegów. Nazwał ich potem apostołami. Nikt z nich nie był idealny, ale On ich polubił i poszli za Nim. Potem On zmarł, zamordowali Go niemiłosiernie, a koledzy-apostołowie zapadli się pod ziemię. Potem On zmartwychwstał, a oni zmienili się nie do poznania. On założył Kościół, poszedł sobie, ale obiecał, że mimo tego będzie z nimi do końca świata. Nie bardzo wiedzieli kiedy koniec ten nastąpi, ale robili, co do nich należało, przyuczali kolejnych i tak zostało do dziś. A dziewczyna, o której wspomniałem wcześniej, ta, co uwierzyła aniołowi, dokonała wielkich rzeczy w życiu Swojego Syna. On, kiedy umierał, wymyślił sobie, że da Jej więcej dzieci, a Ona zgodziwszy się na to, nie zostawia ich nigdy".
Żywy Chrystus kocha i zbawia nawet podczas nudnej Mszy w zapyziałym kościele. Kapłani są dziećmi Maryi. Ona, nieustannie wstawiając się za nimi u Ojca, darzy ich niewypowiedzialną miłością. Zamiast narzekać na księży, czas zabrać w ręce różaniec i z Maryją modlić się za nich. A odloty zostawmy sobie na potem. W niebie nie zapytają nas, ile razy w życiu pięknie nam się modliło, a raczej ile razy modlitwą pomogliśmy sobie i innym. Wstańmy, chodźmy, bo czas jest bliski.
Skomentuj artykuł