Metafizyka banalna
Z przejęciem przeczytałem Andrzeja Stasiuka opowiadania zebrane w tomiku pt. "Grochów". Z przejęciem, które wprawiło mnie w melancholię. Czyż bowiem istotnie tak mało jest w ludziach - we mnie - nadziei?
"Fałszywy, podrabiany produkt zwany opinią społeczną, fabrykowany i tanio sprzedawany przez oportunistyczną prasę" (napisał te niewybredne epitety Sołowjow), przyzwyczaił nas do myślenia o życiu jako nieustającej zabawie, niekończącej się przyjemności, wiecznotrwałej młodości. Taka jednak wizja człowieczej egzystencji jest iluzoryczna - wierutnie iluzoryczna. Wszyscy właściwie to wiemy. A mimo to pozwalamy się owemu ponętnemu mirażowi zwieść.
"Dziwna jest ta nasza cywilizacja. Ratuje, chroni, przedłuża nam życie. A jednocześnie czyni nas bezbronnymi wobec śmierci".
Stasiuk swoimi utworami - prozą tak chłodną i tak ciepłą zarazem, tak przecież wyważoną, miarową, równą, jednostajną, a jednocześnie tak emocjami naszpikowaną, tak sentymentalną - wprowadza nas w misterium prawdy. Opowiada o śmierci i przemijaniu. Opowiada o dogorywaniu. Tonem spokojnym i łagodnym odsłania przed nami bolesny i smutny, lecz prawdziwy i pełny obraz życia.
"Kiedyś nas nie będzie. Są ludzie i zdarzenia, które pomagają nam przyzwyczaić się do tej myśli. Bo to w końcu przychodzi. I to tak jakoś szybko i zwyczajnie, jakby zawsze było obok".
Odbicie jako głębia
Bardzo metafizyczna to lektura, bardzo głęboka.
"(…) Przecież uczestnicząc w śmierci innych ludzi, w śmierci bliskich, sami trochę umieramy, sami stajemy się trochę bardziej śmiertelni".
Napisana w profetycznym natchnieniu.
"Jest nas coraz więcej i coraz więcej będzie nas umierać. Coraz bardziej samotnie".
"Niebawem umrą ostatnie babki, które na własne oczy oglądały świat duchów. Oglądały z wiarą i spokojem, oczywiście z lękiem też. Żywa, istniejąca nadprzyrodzona rzeczywistość odejdzie wraz z nimi. Wyjąwszy rzadkie mistyczne doświadczenia wybranych, będziemy skazani na pełną wysiłku i trudną ufność w istnienie niewiadomego. Gładka, wypolerowana powierzchnia codzienności usłużnie podsunie nam nasze własne, płaskie odbicie jako głębię".
Łza, co wypłukała pył
Acz cała ta metafizyka tchnie czymś, co nazwałbym absurdalnością. Albo - lepiej - jakąś trywialnością czy banalnością. Może nawet dziwną, wcale wysubtelnioną ironią. Wszelako wszystko omiecione jest tu perspektywą pustki.
"(…) Człowiek bliższy jest śmierci, potępieniu i przypadkowości niż zbawieniu (…)".
"Po trzech miesiącach rozsypaliśmy go w górach. (…) Rozsypaliśmy go wewnątrz pejzażu, który lubił. Tak chciał. Żeby go wiatr rozniósł po świecie, po tej dolinie. Była Wielkanoc, zimne słońce i wiatr rzeczywiście wiał. Przez ułamek chwili był jeszcze widzialny, a potem zniknął już na zawsze, nie do odnalezienia. Trochę wpadło mi do oka, ale łza zaraz wypłukała pył".
"Augustyn zmarł w lipcu w domu opieki. Było gorąco. Umarł na serce. W dzień, w swoim pokoju z widokiem na wzgórze i miasteczko. (…) Umarł w lipcu i nikogo przy nim nie było. Znalazł go sanitariusz. Pochowaliśmy go na cmentarzu z szerokim widokiem na wschód, gdzie w oddali, wśród zielonych wzgórz, wił się srebrnoniebieski wąż Sanu".
* * *
Nadziwić się na mogę, że tak ujęły mnie historie Stasiuka - niewesołe zgoła historie o naszej postoptymistycznej dobie. Bo zabrakło mi w nich nadziei. Zabrakło sensu… Jakkolwiek staram się, usilnie staram się - choć trochę, choćby troszeczkę - rozumieć dramat, rozumieć tragizm, cierpienie istnienia. Przygodnego istnienia. Skończonego istnienia.
A może jednak ma ono sens?
Wierzę, że ma. Chcę wierzyć, że ma.
Ale i tak obawiam się, jakoby te opowieści były o mnie…
Skomentuj artykuł