"Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?" - modlimy się słowami Jana Kocha-nowskiego podczas naszych nabożeństw. Czego chcesz ode mnie Boże? Czy wiara to układ wymienny na zasadzie "coś za coś"?

Czy mam spełniać jakieś Jego oczekiwania, coś Mu oddać, za coś zapłacić, żeby się odczepił? A może to taka prawidłowość w życiu duchowym, która funkcjonuje na zasadzie odrobienia czegoś, zaliczenia - wieczorem w sobotę pójdę na Mszę i przez całą niedzielę będę miał "święty" spokój, a Pan Bóg nie będzie mi już zakłócał przeżywania dnia świętego. Odmówię dziesiątek różańca i na dziś mam odfajkowane. Naturalnie, taka relacja z Bogiem to duchowa forma pańszczyzny. Tymczasem Stwórca oczekuje od nas… więcej. Pismo Święte pełne jest miejsc, w których czytamy o pragnieniach Boga.

"Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń" (Oz 6, 6)

Czasem jesteśmy przekonani, że wszystko zależy od nas, włącznie z kwestią zbawienia i że jedną z głównych prawd wiary należałoby tak przeredagować, aby podkreślić w niej, że tylko to, co sam wypracuję, jest "do zbawiania konieczne potrzebne". "Biedny Pan Bóg, nie dałby sobie rady beze mnie". Takie myślenie przekreśla nasze duchowe dzie-cięctwo, w którym powierzamy się Bogu i krok po kroku eliminuje wiarę w Bożą opatrzność. Żeby zadowolić Najwyższego należy czynić przed Nim różne duchowe sztuczki i fikołki. A nuż, może pojawi się wreszcie jakiś dobrotliwy uśmiech na Jego obliczu.

DEON.PL POLECA


"Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto usłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną" (Ap 3, 20)

Bóg pragnie, ale niczego nie robi na siłę; nie wdziera się przemocą do naszego mieszka-nia - szanuje władzę gospodarza. Pewnie też boli Go widok zamkniętych drzwi, podob-nie jak bolało ojca, który codziennie wychodził przed dom i czekał na powrót swojego "marnotrawnego" syna (por. Łk 15, 20). Pierwszy krok jednak muszę uczynić sam - klamka jest tylko po mojej stronie.

"Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął" (Łk 12, 49)

Wierzymy, że Serce Zbawiciela jest - jak modlimy się w Litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa - "gorejącym ogniskiem miłości". Chrześcijanie też mają być ludźmi ognia, tymczasem obserwując nasze życie polityczne, zaangażowanie w świecie biznesu, ciśnie się na usta się, że "katolik" to ktoś "odrealniony", "naiwny" albo "bierny". Czasem także przyjmujemy bezpieczną postawę, która  z nadmiernym dystansem podchodzi do zde-prawowanego świata (czytaj: arena zła), ale nie pomija krytykowania go i dawania in-nym dobrych rad. Św. Franciszek Salezy, doktora Kościoła, zwykł mawiać: "Pozostańcie tym, kim jesteście, ale pragnijcie w tym osiągnąć doskonałość". Tu nie chodzi o to, że mamy zbawić świat - to oczywiste, ale mamy go uświęcać i uświęcać się, żyjąc w świecie (por. Christifideles laici, 17), a nie uciekać zeń pod pretekstem skalania się złem. Są tacy, którzy tylko czekają, aby zagospodarować nasze zaniedbane posłannictwo, by w miejsce Serca Jezusowego, które jest - przywołując raz jeszcze litanię - "odwiecznym upragnieniem świata", wstawić swoje wyrachowane pragnienia.

"Miłość Chrystusa przynagla nas" (2 Kor 5, 14)

Do czego przynagla mnie miłość Chrystusa poza rzewnymi odczuciami przy śpiewie kościelnych pieśni? Czy wzbudza we mnie pragnienie, bym zmieniał na dobre siebie, moje małżeństwo, wspólnotę, zakład pracy, świat? To jest siła, która nie pozwala na okrzepnięcie, cieszenie się ciepłą, ale za to usypiającą stabilizacją. "Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak zeschła ziemia zeschła, spragniona, bez wody" (Ps 63, 2; por. Ps 42, 2-3) - jaki jest poziom mojego pra-gnienia Pana Boga, spotkania się z Nim, słuchania Go? Ale uwaga! To nie jest pytanie o poziom emocji, lecz o to, jak poważnie traktuję Boga.

"Z dwóch stron doznaję nalegania: pragnę odejść, a być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze " (Flp 1, 23)

Kiedyś odejdę z tego świata. Czy myślę o tym? Czy naprawdę pragnę spotkania z moim Panem? Dlaczego tak kurczowo trzymam się tego świata, moich interesów, umówionych spotkań, zadań, terminów, rezerwacji, ważnych telefonów i e-maili… Dlaczego tak często kruszę kopie o - w sumie błahe - rzeczy, o których jutro już nikt nie będzie pamiętał? Dlaczego moje słowa, postawa, zachowanie w codzienności, świadczą o tym, jakby ni-czego poza tym światem już nie było?

"Powiedz im: Na moje życie! - wyrocznia Pana Boga. Ja nie pragnę śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył" (Ez 33, 11)

Bóg pragnie mojego dobra, ale czy ja w to wierzę, czy ja tego pragnę? Bóg chce, abym żył pełnią życia, a nie jakimiś erzacami. Dlaczego tak głęboko zakorzenione jest we mnie przekonanie, że kiedy myślę o pełnieniu woli Bożej, to musi to być równoznaczne z tezą, że Bóg chce mi coś zabrać - coś, co jest dla mnie ważne, cenne; na dodatek jeszcze - w myśl opacznie rozumianej prawdy, że jak kocha, to karci - ześle na mnie jakiś krzyż…

Pamiętasz spotkanie z samarytanką. Jezus powiedział do niej: "Daj Mi pić!" (J 4, 7). Ojciec i doktor Kościoła, św. Grzegorz Nazjanzu pisał, że modlitwa to spotkanie dwóch "pragnę" - mojego i Pana Boga. Spotkanie przy studni Jakubowej było właśnie takim spotkaniem. Potrafi nas zadziwić odkrywana przez niektórych teologów (ks. K. Grzywocz) prawda, że w gruncie rzeczy to spotkanie było modlitwą. Najprostsza definicja modlitwy, której uczymy naszych dzieci, wyraźnie wskazuje, że modlitwa to rozmowa z Bogiem - cóż innego robiła Samarytanka?! A jaka jest moja modlitwa? Czy mówię Bogu o swoich pragnieniach? Czy otwieram się na świat Bożych pragnień? Czy w ogóle dopuszczam sytuację, w której zamieniamy się utartymi rolami - to Bóg pragnie, mówi, a ja słucham i spełniam Jego pragnienia.

"Pragnę" (J 19, 28)

To najtrudniejsze "pragnę", bo wypowiedziane na krzyżu, w godzinie śmierci. Przycho-dzi mi na myśl fragment modlitwy Duszo Chrystusowa, tekstu, którym modlił się św. Ignacy Loyola - "w ranach swoich ukryj mnie". Jego rany są miejscem spotkania naszego pragnienia, naszych niespełnionych oczekiwań, bolesnych rozczarowań i zawodów, niezliczonych upadków i tego, że się znowu nie udało, i że znowu było tak byle jak, z… pragnieniem Boga. Przede wszystkim jednak, krzyż, którego czasem nie mamy siły dźwigać, może się stać miejscem, gdzie niejednokrotnie nasze pragnienia będą zamieniać się w bolesne wołanie, a nawet błaganie (por. Ps 130, 2).

I ostatnia myśl. Pragnienia są papierkiem lakmusowym kondycji naszego chrześcijań-stwa - jeśli ich nie ma, światło naszej wiary gaśnie, chrześcijaństwo staje się jak sól, któ-ra utraciła swój smak, czyli tożsamość, sami chrześcijanie ziewają z nudów, stają się mdli i nijacy, z żaru, którym płonął prorok Eliasz (por. 1 Krl 19, 10) pozostaje zaledwie dymek. Jedyna nadzieja jest w smutku, który - jak mawiał Leon Bloy - płynie stąd, że się nie jest… świętym.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Rachunek z pragnienia
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.