Szczęśliwa? Tak, to ja. To nie znaczy, że wolna od trosk
Pan Jezus 90% swojego życia przeżył bez wielkich ewangelizacji, cudów i nauczania innych. Może więc warto doceniać przeciętną codzienność?
Kilka lat temu miałam zabawną, choć bardzo ważną dla mojego rozwoju, "przygodę" podczas rekolekcji organizowanych przez naszą Wspólnotę. Ojciec rekolekcjonista swoje nauki rozpoczął od prośby, byśmy zamknęli oczy i wyłapali pierwsze słowo, które nam przychodzi do głowy w odpowiedzi na pytanie: kim jestem?
Choć był to dla mnie dość trudny emocjonalnie czas, bez trudu i wyraźnie usłyszałam dwa słowa: "szczęśliwa i błogosławiona". Nie sposób było nie uśmiechnąć się do tej myśli, bo wraz z nią zalały mnie bardzo pozytywne emocje. Wszystkie oscylujące wokół tego przekonania, że rzeczywiście, o swoim życiu, choć niepozbawionym cierpienia i wyzwań, z całą pewnością mogę powiedzieć, że jest szczęśliwe i pełne błogosławieństwa. Że taka jestem!
Siedziałam więc z bananem na buzi w ławce i kiedy ksiądz poprosił, by podniosły rękę te osoby, które usłyszały "jestem kochany!", zrobiłam to bez wahania ;). "Świetnie. Pani z ostatniej ławki może już wracać do domu. Pani żadnych rekolekcji nie potrzebuje" - uśmiechnął się ksiądz serdecznie, a ja z zaskoczeniem zauważyłam, że jako jedyna osoba w kościele trzymam rękę w górze.
Zapominanie
Wracam do tego wspomnienia raz po raz, zwłaszcza wtedy, gdy zaczynam się taplać w wątpliwościach, kompleksach i czarnowidztwie. Nie wiem, jak Wy, ale ja ciągle muszę w sobie walczyć z postawą, która w każdym życiowym wyzwaniu dostrzega zagrożenia, a asekuranctwo traktuje jak tarczę. Niestety, z bólem serca przyznaję, że jestem mistrzynią pisania czarnych scenariuszy i - co gorsza - nie zachowuję ich tylko w swojej głowie (pozdrawiam Cię, Najdroższy ;). Bardzo mnie to we mnie irytuje, zwłaszcza wtedy, gdy odbieram sobie i najbliższym radość z czegoś, co nas może spotkać.
Zaufanie
Ufam Bogu. Zazwyczaj. Moje zaufanie kończy się (niestety) tam, gdzie przestaję mieć kontrolę, zwłaszcza kontrolę nad życiem tych, których najmocniej kocham. Lęk o najbliższych jest tym miejscem, w którym mówię Bogu: "Wybacz, boję się". Pewnie dlatego tak strasznie bolą mnie słowa Pana Jezusa: "Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien" (Mt 10, 37). Mam jednak w sobie równocześnie wielki pokój serca, że kto jak kto, ale On mnie za to nie przekreśla, tylko tak prowadzi w życiu, by tę ufność powoli, dzień po dniu budować. Zwyczajnie i bez fajerwerków.
Zaskoczenie
Nie macie tak, że czasami nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo się zmieniliście, dopóki codzienność nie wyrwie Was z utartych schematów? Ja tak mam z moją wiarą osobistą. Raz po raz spotyka mnie w życiu taka sytuacja, w której z zaskoczeniem dostrzegam, że zmieniłam się. Na lepsze. Tak było z moim poczuciem własnej wartości, które przez długi czas oscylowało gdzieś na poziomie Rowu Mariańskiego. Otoczona Miłością, zawierzając się konsekwentnie Bogu, nawet nie spostrzegłam, kiedy przekonanie, że jestem kochana i wyjątkowa, stało się prawdą, która nie daje się wypchnąć na margines mojej świadomości. Wręcz przeciwnie: kształtuje moją rzeczywistość i pomaga się rozwijać.
To nie stało się spektakularnie. Nie było chórów anielskich i feerii światła, kiedy dotarło do mnie, że jestem błogosławiona. Na dobrą sprawę do dziś mnie to dziwi, bo myśl, że jesteśmy dziećmi Bożymi, stworzeni na Jego obraz i podobieństwo i powołanymi tylko i wyłącznie po to, by kochać, wydaje mi się nie z tej ziemi. No powiedzcie sami, czy takiemu przekonaniu nie powinno towarzyszyć w głowie "ALLELUJA" co najmniej w wydaniu Haendla? ;)
Dziwne, jak trudno nam przyznać się do tego, że jesteśmy szczęśliwi, że dobrze się nam żyje, że czujemy się spełnieni, zrealizowani, kochani. Kiedy po wspomnianych rekolekcjach zapytałam mojego Męża (który był i jest dla mnie wzorem wiary), dlaczego nie podniósł ręki, odparł skonsternowany, że… się krępował.
Kim jesteś, Boże, dla mnie?
Szczęśliwa - tak. To ja. To nie znaczy, że wolna od trosk. To nie znaczy doskonała. To nie znaczy święta. Szczęśliwa, czyli przekonana o tym, że moje życie ma sens i cel, że jest Ktoś, kto mnie sobie wymarzył i nie przypadkiem wpisał w historię świata. Kochana i kochająca.
Błogosławiona - tak. To też ja. Zalana Miłością, którą dane mi jest dostrzegać i doświadczać. Obdarowana szansą życia w świecie zapierającym dech w piersiach swoim pięknem i niezwykłością. Zachwycona Bogiem, który każdego dnia daje mi Siebie smakować i poznawać. Który jest bliski, hojny i nieogarniony. Który pozostaje jedynym pewnym punktem odniesienia, gdy przychodzą życiowe burze.
Jestem. Jestem, bo On mnie zapragnął. I choć do ostatniego tchu pozostanie dla mnie Tajemnicą, to każdego dnia mogę starać się Go lepiej poznać. Krok po kroku budujemy naszą relację, a On nie narzuca mi kosmicznego tempa, tylko z pokorą, cichutko i bez fajerwerków robi swoje. Przemienia mnie i moje życie. Mimo moich grzechów, upadków, asekuranctwa. Robi to konsekwentnie i na rozmaite sposoby. Od czasu do czasu pozwala nawet dostrzec ;).
Doceniaj
Bardzo podoba mi się myśl, że po przyjęciu Pana Jezusa każdy z nas staje się monstrancją. No więc wychodzimy do świata po Eucharystii i co? Powinniśmy tryskać radością, jaśnieć dobrocią, prostotą, pokorą, a nawet jeśli nie (widocznym gołym okiem) szczęściem, to przynajmniej pokojem serca. A jak jest w rzeczywistości?
Staram się więc często uświadamiać sobie, że jestem świątynią Pana. Ta myśl stawia mnie do pionu, gdy zbyt ochoczo zaczynam dezawuować swoją wartość. Patrzę na swoje życie i nazywam te miejsca, które są niezwykłe, te momenty, które są wielką, niezasłużoną łaską. Od oddechu począwszy, przez talenty, na Miłości skończywszy. Staram się nie koncentrować na tym, że co rusz potykam się na drodze wiary i życia ewangelicznymi przykazaniami. Raczej próbuję coraz lepiej poznawać Tego, który w trosce o bliźniego nie gada, a czyni. I ciągle idzie. Bo przecież Bóg nie jest statyczną prawdą - jest Osobą, która wykracza daleko poza nasze możliwości poznania i nikogo, nigdy nie przekreśla. Ta świadomość nie raz ratowała mi duchowe życie. Tak jak Boże przykazanie: kochać bliźniego JAK SIEBIE samego.
Kim jesteś?
Walczę też (głównie w swojej głowie) o prawo do uśmiechu w kościele ;). Po to, by ktoś, patrząc na mnie, nie bał się podejść, zagadać, poprosić o pomoc. By nie bał się podać ręki na znaku pokoju i zapytać o drogę do sklepu, gdy wyjdziemy z kościoła. Daję sobie prawo, by zwykłe, ciche, dobre życie ze spokojem sumienia traktować jako realizację Bożego zamysłu. Bo czasem warto przypomnieć sobie o proporcjach. Pan Jezus 90% swojego życia przeżył bez wielkich ewangelizacji, cudów i nauczania innych.
Przynajmniej nic nam o tym nie wiadomo. Może więc warto doceniać przeciętną codzienność i zauważać, ile dobra i radości tkwi w prozaicznych czynnościach? Może warto więcej uśmiechać się do swojego życia i do życia innych ludzi? To bardzo buduje.
Szczęśliwa i błogosławiona. Nieidealna. Świadoma bycia dzieckiem Boga. Kochana. Obdarowana. W drodze. To ja.
A Ty? Kim jesteś?
Agata Rusek - zawodowo związana z osobami starszymi, od 5 lat koncentruje się raczej na młodszych pokoleniach (czyt. jest mamą trójki szkrabów)
Tekst pochodzi z bloga dobrawnuczka.blog.deon.pl.
Skomentuj artykuł