Wchodząc na Jasną Górę, zadałam sobie pytanie, którego teraz się wstydzę
Tego dnia zrozumiałam jak perfidne potrafią być podszepty szatana, któremu łatwo udaje się sprowadzić moje myślenie do prostego porównania. Jest tylko jedno pytanie, które warto sobie zadawać.
Aleja na Jasną Górę, 8:15 rano, w powietrzu jeszcze przyjemny chłód poranka. Idę dumnie na przedzie pielgrzymki, krokiem żwawym, bo zdążyły zadziałać już leki przeciwbólowe na moje zapalenie ścięgien. W sercu niosę wiele intencji, ale też trud ostatnich dni wędrówki. Nagle pośród myśli o spotkaniu z Matką Bożą i Jezusem, dla którego przecież idę w tej pielgrzymce i któremu oddałam całe moje życie, pojawia się myśl zupełnie inna.
Oto zaczynam myśleć o tych, którzy nie szli z nami przez ostatnich 10 dni, ale dojechali w weekend lub nawet ostatniego dnia przed wejściem do Częstochowy. Przecież oni nie musieli znosić przeraźliwego upału, nie przychodzili wieczorami do medyków z objawami "asfaltówki", nie bolały ich nogi, nie mieli odcisków na stopach i nie zgarniała ich z trasy karetka, nie składali mokrych namiotów i nie gryzły ich komary podczas wieczornych apeli. Jak więc mogą z nami wchodzić na Jasną Górę?? Czy to będzie sprawiedliwe? Może chociaż gdzieś na końcu?
I wtedy nagle zrobiło mi się strasznie głupio, bo jak nigdy przedtem, zrozumiałam przypowieść o robotnikach ostatniej godziny (Mt 20, 1-16). Tak doskonale zobaczyłam siebie upominającą się o swoją należność, choć przecież o denara umawiałam się z Panem Bogiem. A dostałam wiele więcej niż denara, bo to nie w Częstochowie było to, co najlepsze, ale podczas całej drogi - spotkałam pięknych ludzi, doświadczyłam realnej bliskości Jezusa w moim cierpieniu, miałam okazję dzielić się moim przeżywaniem relacji z Bogiem i porozmawiać z osobami, które Go poszukiwały. Doświadczyłam mnóstwa radości i bezinteresownej pomocy, z całego serca uwielbiałam Boga śpiewem i co chwilę się śmiałam. Czy ja naprawdę zazdrościłam tym, którzy przyjechali ostatniego dnia i pośród nas wchodzili na Jasną Górę? Ani trochę!
Tego dnia zrozumiałam jak perfidne potrafią być podszepty szatana, któremu łatwo udaje się sprowadzić moje myślenie do prostego porównania. Kiedy jednak zacznę się zastanawiać, to okazuje się bardzo szybko, że ten kto dojechał na pielgrzymkę, bardzo chciał iść od początku, ale nie dostał urlopu w pracy; ten, który prosi o coś do jedzenia, nigdy nie marzył o byciu bezdomnym; ten, który nawraca się w ostatniej chwili życia, wcale nie przeżył go dobrze, inwestując w wieczne imprezy.
Jest tylko jedno pytanie, które warto sobie zadawać - czy ja żyję najlepiej jak potrafię? Jest pewne powiedzenie, które mówi: "Jeśli ktoś ocenia twoją drogę, pożycz mu swoje buty" i jest w tym wiele prawdy. Patrząc z zazdrością albo litością na drugiego człowieka, nie mam pojęcia co w życiu przeszedł i czy droga, którą idzie jest tą najlepszą. Z pewnością wtedy jednak nie mam czasu, żeby go kochać i w ten sposób sprawiać, że ja będę zmierzać prosto do bram wiecznego szczęścia.
Tekst pochodzi z bloga siostraewa.blog.deon.pl
Skomentuj artykuł