Wypłyń na głębię
Czas Wielkiego Postu to czas łaski, który otrzymujemy od Chrystusa, aby już tutaj, na ziemi, dotknąć zbawienia. Od nas zależy, jak te podarowane nam z miłości dni wykorzystamy i czy będziemy w stanie zatrzymać się w pędzie, by zajrzeć głęboko w siebie.
Lęk towarzyszy nam w życiu niemal od zawsze; od momentu, gdy zaczynamy świadomie podejmować decyzje i dokonywać wyborów. Zaczyna się od pierwszego, jeszcze niepewnego kroku i tak już zostaje. Lęk przed nieznanym. Lęk przed ośmieszeniem. Lęk o siebie, o kogoś, o coś, przed czymś. Każdego dnia krzyczy do nas i wprowadza w nasze życie niepokój. Niepokój i lęk. Słowa nierozerwalnie ze sobą związane. Słowa, z którymi nie jest nam dobrze i z którymi tak często nie umiemy sobie poradzić, choć uwierają i przeszkadzają. Aby się ich pozbyć, zagłuszamy je.
Współczesny świat krzyczy. Jest pełen dźwięków i bodźców, które "pomagają" nam nie wsłuchiwać się w siebie. Wykorzystujemy ten hałas. Poddajemy się mu. Idziemy za nim, często zapominając o sobie. O tym, co ważne, choć często niewygodne. A świat ma tak dużo do zaoferowania...
Żyjemy szybko, bo wszystkiego chcemy, choć po trochu, spróbować. I to nie jest nic złego, dopóki nie gubimy w tym wszystkim samych siebie. A tak łatwo się pogubić, cząstka po cząstce, zapominając o tych wszystkich wartościach, z którymi wkraczaliśmy w dorosłe życie. Tak łatwo się uzależnić, bo świat podsuwa nam coraz to nowe zachęty i "prezenty", za które jednak żąda od nas w swoim czasie wysokiej ceny. Świat uzależnia, a my nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego kiedy, bo dzieje się to stopniowo, krok po kroku, gdy dajemy się wciągnąć w wir zdarzeń, oblepiających nas niewidzialną siecią, zupełnie jak pajęczyna, z której nie tak łatwo się wydostać.
Uzależnienie od hałasu i ciągła potrzeba otaczania się dźwiękami. Cisza krzyczy, a tym krzyku można wiele usłyszeć, i niekoniecznie to, co mamy w danej chwili ochotę słyszeć. Dlatego w naszych domach przez cały czas gra radio lub jest włączony telewizor; w samochodzie słuchamy głośnej muzyki i zmieniamy stację radiową jeśli tylko zaczynają w niej o czymś mówić; a na ulicy wkładamy w uszy słuchawki i przemykamy przez życie, tak wiele omijając, i często lekceważąc ludzi, którzy stają na naszej drodze.
Uzależniamy się od pracy, która zaczyna pochłaniać cały nasz czas, nawet ten, który należy się naszym bliskim. "Muszę, naprawdę muszę. Nie mogę zawieść, nikt tego za mnie zrobić nie może, tylko ja...".
Wiem coś o tym i uczę się, dzień po dniu, nowej hierarchii wartości. Rok temu jedno nieoczekiwane zdarzenie uświadomiło mi, że nie mam nieograniczonej ilości czasu tutaj, na tym świecie, i że nie można odkładać niczego na "później", bo zupełnie zwykła, codzienna czynność może zostać nagle przerwana i niedokończona. Tamtego dnia, równo rok temu, pewna mądra kobieta uświadomiła mi, że nie mogę tak po prostu wstać, otrzepać ręce i wrócić, jakby nigdy nic do biegu, w którym uczestniczyłam, bo to zdarzenie, pomimo bolesnych konsekwencji, było po coś. Po to, abym zrozumiała, że nie jestem Siłaczką i nie mogę sobie sama ze wszystkim poradzić, choćbym chciała. I po to, abym zrozumiała, że "potem" może już nie być i te wszystkie odłożone na półkę książki i myśli, jeszcze nieubrane w słowa, mogą zawisnąć gdzieś w próżni, bo zabraknie czasu, który chciałam przegonić. I że nie "potem" jest ważne i istotne, ale "tu i teraz".
Ten czas, który otrzymałam od Pana i to miejsce, w którym teraz się znajduję. Głębia naszego życia jest tam, gdzie odnajdujemy wewnętrzny spokój i gdzie nie ma w nas rozdarcia, tylko pogodzenie się samemu ze sobą. Tam, gdzie akceptujemy swoje słabości ze zrozumieniem, że mamy do nich prawo, bo jesteśmy tylko ludźmi. Tam, gdzie naszych błędów nie traktujemy jak porażki, ale jak lekcję życia; jak pasjonujący wykład, z którego wynosimy wiele cennych wskazówek i drogowskazów na to, jak dalej pójść przed siebie drogą, która nie będzie łatwa, ale na której nie będziemy wstydzić się siebie, tylko wysoko podniesiemy głowę i spojrzymy ludziom odważnie w oczy. Z podniesioną głową widzimy więcej; dostrzegamy drzewa, które każdej wiosny, nieodmiennie dla nas zakwitają; ptaki, ukryte w ich gałęziach, których dotąd nawet nie byliśmy w stanie usłyszeć; zatrzymany w locie płatek śniegu, który przycupnął na szaroburym i zmęczonym zimą krzaku; roześmianą młodość i pochyloną starość, bo to wszystko jest wokół nas. Z pochyloną głową i ciężarem na plecach widzimy tylko ten odcinek drogi, który jest tuż pod naszymi nogami; kiedy ją podniesiemy, widzimy o wiele dalej. Dostrzegamy słońce i jego ciepłe światło, za którym tęsknimy od jesieni. Potrzebujemy światła Chrystusowego w naszym życiu, aby z daleka dostrzec zbliżającą się do nas Nadzieję, ukrytą w czyichś oczach z obietnicą, że damy radę, jeśli tylko odważymy się wypłynąć na głębię.
Skomentuj artykuł