Beniamin R. Barber kontra McŚwiat

Damian Tomik

Charakter współczesnego świata można trafnie oddać w dwóch słowach: chaos i hałas. Postmodernistyczny świat jest niczym wielki bazar, którego bezkres rozciąga się aż po horyzont; za sobą nie dojrzysz miejsca z którego wyszedłeś, przed sobą próżno wypatrywać celu wędrówki. Nie chodzi bowiem o to, żeby gdziekolwiek dojść.

Chodzi tylko i wyłącznie o to, żeby iść – bez początku i bez końca. W narastającym hałasie wzajemnych przekrzykiwań, wobec skutecznych zagłuszaczy naszych sumień i rozsądku, człowiek zdaje się być bezbronny. Nieprzebrane może transakcji „sprzedam – kup”, fale cudzych przepisów na życie, zalewają naszą wolną wolę. Z każdym krokiem ludzką próżność łechce eksplozja kształtów i barw. Z każdym jednak krokiem niknie nadzieja na przełamanie wszechobecnej, pozornie zróżnicowanej przestrzeni targowej.

Dżihad kontra McŚwiat i Skonsumowani - dwie przetłumaczone na język polski, głośne książki Benjamina R. Barbera, dyrektora Ośrodka Kultury i Polityki Demokracji im. Walta Whitmana na Uniwersytecie Rutgera, dyrektora pozarządowej organizacji CivWorld, członka Demos i byłego doradcy prezydentów: Billa Clintona i Romana Herzoga, to stonowane, wyważone ale jednocześnie pasjonujące rozważania poświęcone kondycji współczesne człowieka masowego. Chociaż z pozoru, są to dwie różne książki poruszające dwa różne problemy, to w rzeczywistości dotyczą one tego samego zagadnienia; demokracji i wolności obywatelskiej.

Barber stara się odnaleźć w świecie, którego kształt i charakter po krótce opisałem powyżej. Mam wrażenie, że podejmuje próbę wytyczenia celu naszej wędrówki, a jednocześnie usystematyzowania i uporządkowania chaosu, który zewsząd nas otacza. To bardzo trudne wyzwanie, bo wymaga użycia rozumu – w tym konkretnym przypadku, rozumu krytycznego. Trudno jest zwątpić w szczęśliwe życie, które stało się naszym udziałem, podważyć wolność, którą wszyscy się szczycimy, zwątpić w sens dobrobytu, z którego wszyscy tak skwapliwie korzystamy – w miarę okazji i możliwości. Wrodzona w człowieku potrzeba „wygody i tylko wygody” zdaje się wyznaczać kres naszych starań, tłumaczyć wszystkie nasze zachowania, tłumaczyć nas przed nami samymi. Dla Barbera to za mało.

Autor rzuca wyzwanie współczesnemu „dobrobytowi”, trzeźwo ocenia jego źródła, charakter i perspektywy, jakie przed nami rozciąga. Nie przyjmuje go jako własną zasadę życia, tylko ze względu na blichtr, jakim nas otacza. Poszukuje, a nie jak większość ludzi „oczekuje na . . .”. Barber chce wiedzieć, dlaczego świat jest taki jaki jest, dlaczego daje nam to co nam daje, a co najważniejsze, jaką cenę przyjdzie nam za to zapłacić. W jego rozważaniach rozum bierze górę nad łaknieniem, instynkt ustępuje miejsca obywatelskiej odpowiedzialności. Czym jest ta wolność, którą tak wielu z nas się szczyci, a której może tak naprawdę wcale nie doznajemy. Czy współczesny świat pozostawia człowiekowi autonomiczność w działaniu, czy ma szacunek dla naszego człowieczeństwa, czy my mamy jeszcze szacunek dla samych siebie?. Czy stwarzając pozory wolności, świat kryje przed nami prawdę o nas samych? Prawdę o tym, że daliśmy się uwieść bogactwu przedmiotów, że tym razem za srebrniki sprzedano nasze człowieczeństwo, czyniąc z nas bezwolną masę „biernych konsumentów”.  

 

Trzeba być odważnym, a zarazem pokornym, świadomym swych ułomności, aby sięgnąć po te publikacje. Trzeba nie bać się stanąć w samym środku „targowiska”, na chwilę zamknąć oczy by nie widzieć kształtów i barw, wyłączyć się z wszechogarniających, nęcących dźwięków i zadać sobie pytanie: po co, kim jestem, jaka jest moja rola w tym wszystkim, czy jestem z tym szczęśliwy, czy czuję się w tym wolny? Trzeba nie bać się myśleć, a to jak na współczesne czasy wyzwanie niejednokrotnie ponad ludzkie siły i możliwości. Parafrazując słowa J.J Rousseau, Barber pyta nas, czy w imię „wygody i tylko wygody” człowiek – obywatel może sobie pozwolić na to by nosić na rękach łańcuchy spowite kwiecistą girlandą.  

Pierwsza książka autora do której pragnę się odwołać nosi tytuł „Skonsumowani. Jak rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywateli”. Książka powstała w 2007 roku. Nakładem Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego MUZA SA w 2008 roku pojawiła się na polskim rynku wydawniczym. Tekst arcyciekawy, bo w bezpośredni sposób odnosi się do zjawiska społeczno–kulturowego, które jak twierdzi sam autor jest „bardziej odczuwane, niż naukowo rozpoznane i opisane[1]. Mowa o współczesnym etosie kulturowym, któremu poddają się w coraz większym stopniu zarówno społeczeństwa krajów rozwiniętych, jak i tych dopiero rozwijających się gospodarczo, a którego przyczyny istnienia i agresywnego rozprzestrzeniania się spoczywają w globalnej gospodarce rynkowej. Barber określa ten etos pojęciem „infantylizacji dorosłych obywateli”. Różnica między wymienionymi wyżej społeczeństwami jest jedynie taka, że te drugie będą miały wątpliwą przyjemność wpaść w sidła „rynkowych zależności”, perfekcyjnie udoskonalonych doświadczeniami z krajów rozwiniętych. Wspólnym zaś mianownikiem, w przypadkach obu grup społeczeństw,  jest całkowita nieświadomość procesów i działań, którym są poddawane.

Barber nie przemawia jako zagorzały przeciwnik współczesnego kapitalizmu. Jest świadomy faktu, że ten właśnie kapitalizm okazał się być najdoskonalszą formą organizacji społecznej, jaką człowiek wytworzył na przestrzeni wieków. W możliwie największym stopniu zapewnia on symbiozę państwowej władzy i obywatelskiej wolności. Z drugiej jednak strony Barber z całą stanowczością podkreśla niedoskonałość kapitalizmu. Fakt, że jako jedyny ustój społeczno–gospodarczy względnie zdał egzamin ze swej użyteczności to za mało, żeby zostawić go samemu sobie. Rynek, główne dzieło kapitalistycznej gospodarki nie może być, zdaniem autora, tworem autonomicznym, niezależnym od społeczeństwa, bo taka sytuacja rodzi patologie. Rynek jest dla obywatela, nie zaś obywatel dla rynku. Albo społeczeństwo korzysta z dobrodziejstw obywatelskiego kapitalizmu, poprzez zdroworozsądkowy podział dóbr, realny popyt i stosowną podaż, nieustanną kontrolę procesów rynkowych, albo rynek działa sam dla siebie, a społeczeństwo staje się jedynie poligonem doświadczalnym dla marketingowej siły rażenia. Nie ma innych możliwości.

Proces infantylizacji społeczeństwa Barber określa jako: „proces banalizowania towarów rynkowych i ogłupiania klientów w postmodernistycznej gospodarce rynkowej”[2]. Ten osobliwy etos kulturowy wiąże się w bezpośredni sposób z narastającym globalnym konsumpcjonizmem – wspiera go i warunkuje: „dzieciństwo napędza kapitalizm”. Powód, dla którego zrodził się tak niebezpieczna dla obywatelskiego społeczeństwa proces, jest boleśnie wręcz prosty w swej logice. Dawne społeczeństwo producentów, o którym wspomina Barber powołując się na protestancki model społeczny, było względnie uporządkowane – głównie poprzez wytyczenie granic; dolnej, oznaczającej podstawowe potrzeby i górnej, za którą stały ambicje i pragnienia poszczególnych ludzi, społecznie aprobowane. W wyniku narastających przemian społeczno – gospodarczych, samonapędzająca się gospodarka doszła do momentu, w którym wszystkie realne potrzeby klientów zostały zaspokojone. Pojawił się więc poważny problem, jak utrzymać ciągłość rynkowej podaży, a co najważniejsze: jak zabezpieczyć sobie dostęp do zysków na kolejne lata, w sytuacji gdy rynek produkuje znacznie więcej towarów, aniżeli ludzie faktycznie potrzebują. Tak zwani specjaliści od marketingu znaleźli sposób, aby wyjść z rynkowego impasu.

Konsumpcyjny kapitalizm ma możliwość osiągnięcia kolejnych, niebotycznych zysków tylko i wyłącznie w sytuacji, gdy swoją „urojoną ofertę” skieruje w stronę ludzi, których podstawowe potrzeby zostały zaspokojone, a którzy wciąż dysponują odpowiednimi środkami na zaspokojenie nowych, całkowicie sztucznie generowanych potrzeb. I tu właśnie, zdaniem Barbera, wkracza na scenę etos infantylizmu. Urabia się społeczeństwo pod rynek, dorosłym zaszczepia się cechy wiecznej dziecięcości, podsyca się w nich indywidualne pragnienia i narcystyczne żądze, publicznie zwalnia z odpowiedzialności za dorosłe życie, wypaczone zostają tradycyjne cykle ludzkiego życia. W tym miejscu Barber cytuje słowa Roberta J. Samuelsona: „żyjemy w epoce, w której ludzie coraz mniej chcą się zachowywać zgodnie ze swoim wiekiem. Młodzi pragną być starsi, starsi pragną być młodsi (…) lata młodzieńcze zaczynają się przed okresem dojrzewania i dla niektórych trwają do końca życia, wypieranie się własnego wieku, jest zjawiskiem powszechnym” [3]. W całej tej niebezpiecznej, rynkowej mistyfikacji najgorsze jest to, że na końcu liczą się tylko i wyłącznie pieniądze. Wyrachowanie i innowacyjność marketingowych działań ma służyć jedynie pomnażaniu zysków. Od wieków cel się nie zmienił, zmianie ulegają jedynie metody.

Barber pokazuje również daleko idące konsekwencje oddziaływania wyżej wymienionego etosu na społeczeństwo. Jego zdaniem, rynek poprzez niepohamowaną żądzę zysku nie tylko doszczętnie ogłupia swoich konsumentów, ale prowadząc politykę kompletnie nie liczącą się z dobrem publicznym, zagraża istnieniu społeczeństw prawdziwie obywatelskich. Podkopuje tym samym fundamenty demokracji, która traci rację bytu w kontekście zindywidualizowanego i zatomizowanego społeczeństwa.

„Branding”, nowa broń rynku w walce o zysk, polegająca na budowaniu swoistej więzi emocjonalnej między marką a konsumentem, skutecznie wypiera zdrowy rozsądek w procesach decyzyjnych klientów. Rozum zostaje zastąpiony rozpalonymi na skutek działania reklamy emocjami. Duże dziecko, chociaż ma wszystko, bezustannie chce jeszcze więcej: „ja chcę!”. W ten sposób dokonuje się „prywatyzacja obywatelska”, jak określa ją Barber. Konsumenci zawężają swoje pole widzenia, tylko i wyłącznie do własnych potrzeb. Indywidualizm jednostek skutecznie wyrzuca je poza społeczną orbitę, w kierunku zachłannego rynku. W ten sposób, stając się niebezpieczną ideologią, współczesny indywidualizm godzi – jak na ironię – w dobro jednostki. Obywatelskość traci na znaczeniu, bo konsumenci wycofują się z życia publicznego. Podejmując prywatne decyzje, które mają jednak publiczne konsekwencje, nie biorą pod uwagę tej arcyważnej zależności. Prywatne wybory, których suma w ostateczności decyduje o skutkach w skali społecznej, są przez konsumentów traktowane jako indywidualistyczne akty woli.

Rynek totalizuje przestrzeń, w której żyjemy. Jak twierdzi Barber, pluralizm dóbr jest fikcją, gdyż dla własnej wygody i bezpieczeństwa rynek dąży do unifikacji potrzeb i gustów – zmniejsza koszty, zwiększa zyski. Pod pozorem mnogości wyborów, jakich rzekomo konsument może dokonywać, kryje się w rzeczywistości brutalnie narzucone, odgórne wskazanie tego, „co ci jest potrzebne”. Owszem, pewien rodzaj wyboru zostaje zachowany, ale jak pisze autor: „jest to tylko wybór więźnia, który może zdecydować, gdzie w klatce konsumpcji usiądzie lub stanie”.[4] W istocie wybór ogranicza się tylko i wyłącznie do możliwości, jakie zaproponuje rynek.

Infantylizm nakręca rynkowy marketing, szczególnie w sytuacji, gdy jego zdolności produkcyjne są znacznie większe od potrzeb, które powinien zaspokajać. Czyni karykaturalnymi ludzką dojrzałość i postawy obywatelskie. Przyspiesza dojrzewanie dzieci, spowalnia społeczną stabilność dorosłych. Zagrożenie dla człowieczeństwa, a ty samym dla społeczeństwa jest realne, ale jednocześnie skryte za fasadą wszechobecnego dobrobytu i „materialnej różnorodności”. Czy jesteśmy gotowi je dostrzec i zmierzyć się z nim?

Druga, ważna publikacja Barbera powstała w 1995 roku. Na polskim rynku ukazała się w 1997 roku, potem zaś w ramach wznowienia w roku 2007 – również dzięki staraniom Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego MUZA SA. Nosi tytuł „Dżihad kontra McŚwiat”. Celowo odwołałem się w pierwszej kolejności do późniejszej publikacji Barbera, ponieważ uważam, że lektura Dżihadu dopełnia problematykę poruszoną w Skonsumowanych. Książka Dżihad kontra McŚwiat stanowi z jednej strony rozwinięcie wątku poświęconego postmodernistycznej kulturze rynkowej. Z drugiej strony przybliża nam zjawisko o zgoła odmiennej tradycji społecznej i kulturowej – współczesny nacjonalizm, którego symbol stanowi tytułowy Dżihad, a który jest, według Barbera, alternatywną wobec konsumpcji formą społecznej egzystencji. W tym miejscu należy podkreślić, że dla autora Dżihad nie oznacza tylko i wyłącznie wojującego fundamentalizmu, ale szereg działań o charakterze społeczno–ekonomicznym, które w założeniu mają stawić czoło konsumpcyjnej hegemonii.

Problem tkwi, jak zwykle, w szczegółach. Otóż według autora, konflikt między obydwoma światami nie jest tak oczywisty. To co na pierwszy rzut oka zdaje się być walką, w rzeczywistości jest pewnego rodzaju interakcją: McŚwiat pobudza Dżihad do działania, będąc jednocześnie jego zaprzeczeniem – i na odwrót. Jeden świat istnieje w kontekście drugiego, granice obszaru globalnej konsumpcji wyznaczają granice lokalnego nacjonalizmu – niejednokrotnie zlewają się one ze sobą.

W swoich rozważaniach na temat istoty McŚwiata Barber dochodzi do wniosku, że ów przemożny konsumpcyjny kolos w rzeczywistości chwieje się na glinianych nogach. Zupełnie nowym zagrożeniem dla wolnych obywateli i niezależnych społeczności są korporacje. Potężne, międzynarodowe konsorcja wprowadzają chaos i dezorientacje w i tak już upośledzony świat konsumpcji, rozmywają granice między prywatnym a publicznym dobrem, a co najważniejsze bezpośrednio godzą w demokracje i narodowy interes. Międzynarodowy charakter korporacji osłabia w znaczącym stopniu realną władzę i wpływy rządów i narodów, jednocześnie pozwala drwić z odpowiedzialności za podjęte działania. Korporacje są dzięki temu wszędzie i nigdzie. Poprzez swój globalny zasięg, kształtują politykę rynkową na świecie, decydują o sprawach społeczeństw i państw, niejednokrotnie za ich plecami. W przemożnym chaosie, który same tworzą dość łatwo „rozmywają się w powietrzu”, a to czyni je bezkarnymi. Główne zagrożenie z ich strony polega na tym, że nie istnieje dla nich racja wyższa, nie ma dobra publicznego, obywatelskich postaw względem ludzi i instytucji państwowych. Jest za to tylko i wyłącznie zysk: jako przyczyna i skutek, początek i koniec.

Dążąc do wypracowania optymalnych zysków przy minimalnych kosztach własnych, korporacje wypaczają charakter rynku. A ponieważ ciało ludzkie ma ograniczone potrzeby, w odróżnieniu od duszy, na nią to właśnie rynek poczynił niebezpieczne zakusy. Współczesność to epoka dóbr niematerialnych i usług. To co abstrakcyjne, nieokreślone można dowolnie reinterpretować, tworzy się obszar nieograniczonych możliwości kreowania rzeczywistości i kształtowania zunifikowanych ludzkich gustów – preparowania potrzeb. Zdaniem Barbera korporacje mają znaczący wkład w globalne działania umasowienia kultury. Świadomie i bezpardonowo obniżają jej wartość, nie dzielą jej na wysoką i niską,. Zamiast tego posługują się innym, znanym skąd inąd pojęciem „kultura masowa” – czyli dla wszystkich i za dobrą cenę. Byt obywatelskiego społeczeństwa nie zależy od obiektywnych działań jego przedstawicieli, wręcz przeciwnie, wpada w bezpośrednią zależność od czysto prywatnego interesu.

W klasycznych teoriach republikańskich, m. in. Machiavellego czy Monteskiusza, na które powołuje się Barber, wartość społeczeństwa wzrasta o tyle, o ile staje się ono samodzielne, o ile staje się autarkią (tj. osiągnie niezależność ekonomiczną)[5]. Nie tyle więc rynek wolny, co niezależny miał gwarantować wolność państwa i społeczeństwa. W postmodernistycznej gospodarce niekończących się potrzeb, działalność korporacji przyczynia się do tego, że państwa tracą resztki swojej niezależności i niezawisłości. W tym miejscu Barber przytacza szereg przykładów na to, w jak absurdalny sposób rozwijające się gospodarki państw Zachodu popadają w zależność od korporacyjnych interesów. Ponadto zdaniem autora, w świecie, który uporczywie niszczy wszelkie granice różnorodności, korporacje stanowią pomost, po którym gotowe, spreparowane gusta i potrzeby przenikają do najdalszych nawet kultur. Parafrazując słowa Czesława Miłosza można stwierdzić, iż współczesny konsumpcyjny rynek udowadnia prawdę, że w życiu ludzkości działa zasada naczyń połączonych, jeżeli cokolwiek gdzieś jest, będzie wszędzie[6]. To tylko kwestia czasu i środków, jakich trzeba użyć, aby stotalizować rynek.

Działalność McŚwiata w oczywisty sposób powołała do istnienia Dżihad. Barber odwołując się do klasycznej teorii społecznej Ferdinanda Tönniesa stwierdza, za autorem dzieła Wspólnota i stowarzyszenie, że: „ewolucja podążająca wyłącznie naprzód doprowadzi do tego, iż tradycyjne społeczności połączone więzami krwi i lojalnością klanową nieuchronnie ustąpią miejsca takim, które oparte są na dobrowolnej przynależności i umowie, ewolucja zmierza od tradycji, religii i mistycyzmu, ku umowie, sekularyzmowi i racjonalizmowi, a celem ostatecznym może być tylko to, co Max Weber nazwał odarciem świata z tajemnic”[7].

Pomimo zmasowanych działań podjętych przez rynek w celu ziszczenia wyżej wymienionych tendencji, głównie poprzez środki masowego przekazu, reklamę i marketing emocji, w stotalizowanym świecie tworzą się ośrodki oporu. Rynek sam wpływa na pobudzanie lub łagodzenie etnicznych aspiracji i związany z nim antymaterialistyczny zapał – na tym właśnie, zdaniem autora polega Dżihad. Może on przybierać różne formy; od prowincjonalnych ruchów społecznych podżegających „peryferie przeciwko centralnej władzy”, poprzez odgórnie sterowaną gospodarkę i „kulturę” na wzór Korei Północnej, aż po działalność wywrotową i wojujący fundamentalizm Wschodu. Dżihad w książce Barbera zdaje się być alternatywą dla wszechobecnej konsumpcji i rynkowej globalizacji. Ale czy wolność od konsumpcji jest wystarczającym argumentem by tłumaczyć wszystkie środki, jakimi się posługuje? Dżihad przeciwstawia się skrajnie niebezpiecznej i nieokiełznanej odmianie kapitalizmu, która niszczy demokracje, przerabia obywateli w konsumentów. Z drugiej jednak strony niejednokrotnie sam popada w skrajności, gdyż jego przepis na szczęśliwe społeczeństwo ma się nijak do władzy i wolności obywatelskiej.

Zwykli ludzie umieszczeni między Dżihadem a McŚwiatem mogą poczuć się zdezorientowani. Po jednej stronie barykady czają się siły komercji i konsumpcji owijające człowieka niekończącą się nicią zależności i uzależnień od rynku - jak przedstawia tą sytuacje Barber w Skonsumowanych. Po drugiej stronie, stanowiska zajmują równie niebezpieczne siły Dżihadu, które niosą ze sobą sztandary „wyzwolenia spod władzy pieniądza”, ale niekoniecznie oferują suwerenność w zamian. Zdaniem autora zmusza się nas, byśmy dokonywali wyboru spośród sztucznie ograniczonych i narzuconych odgórnie możliwości. Wybór między konsumpcją, która uchodzi za zmierzch suwerenności, a powrotem do najbardziej zaciekłych konfliktów etnicznych, do zagrożenia globalną anarchią[8].

Tymczasem dla Barbera obywatelskość oznacza dostrzeganie szerszych perspektyw. Wyzwanie jakie stoi przed nami jest trojakiego rodzaju. Po pierwsze obywatelski konsumpcjonizm, a więc świadomość, że jako konsumenci potrafimy wiedzieć, czego chcemy i pragnąć tylko tego, czego potrzebujemy. Idea wyrażająca się słowach Jana Jakuba Rousseau: „jeśli warunkiem szczęścia jest zmniejszenie dystansu między naszymi pragnieniami a możliwością ich realizacji, mądrzej jest ograniczyć pragnienia, zamiast zwiększać zakres możliwości”. Po drugie świadomość, że jeśli nie zdołamy przeciwstawić się hiperkonsumpcji w sposób umiarkowany i demokratyczny, to wcześniej czy później do głosu dojdą niebezpieczne i brutalne antymodernistyczne formy oporu związane z Dżihadem. Po trzecie, obywatelski konsumeryzm, umiejętne łączenie dobra prywatnego z dobrem publicznym, wynikające z obywatelskiej dojrzałości i odpowiedzialności.

Beniamin Barber stara się za wszelką cenę wyeksponować przed nami postawy obywatelskie. Pragnie zmusić nas do myślenia, do podjęcia trudu wykuwania rzeczywistości , która zewsząd nas otacza, nie zaś do biernego jej przyjmowania. Dlaczego to robi? Barber zakłada, że we współczesnej kulturze powszechne jest przekonanie o nierozerwalnym związku wolnego rynku i demokracji. Jego zdaniem obywatele, skutecznie przetworzeni w konsumentów, są do tego stopnia uszczęśliwieni „gospodarczą niezależnością”, że jak sam mówi: „dla pieniędzy robią interesy z diabłem”[9]. Przestają interesować się polityką, dobro publiczne schodzi na margines prywatnych ambicji i pragnień. Ta masowo aplikowana, „zachodnia propaganda” usypia obywatelską czujność. Barber stanowczo stwierdza, że rynek i demokracja już dawno przestały być tożsame – może tak naprawdę nigdy nie były. Rynek nie potrzebuje demokracji, aby prosperować i liczyć zyski. Nie potrzebuje obywateli, aby rządzić konsumentami. Natomiast my, obywatele potrzebujemy świadomej, dojrzałej demokracji, aby podporządkować sobie rynek.

Benjamin R. Barber Dżihad kontra McŚwiat Warszawskie Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2007, tłum.; Skonsumowani. Jak rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywateli, tłum. A. Jankowska,  Warszawskie Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2008;


[1] ibidem, s. 10

[2] ibidem, s. 12

[3] R. Samuelson, Adventures in Agelessness, [w:] B. J. Barber, Skonsumowani. Jak rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywateli, Warszawa 2008, s. 12, passim.

[4] B. J. Barber, Skonsumowani. Jak rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywateli, Warszawa 2008, s. 84.

[5] B. J. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, Warszawa 2008, s. 56

[6] Cz. Miłosz, Zniewolony umysł, Kraków 1989, s. 44.

[7] B. J. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, op.cit. s. 246

[8] B. J. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, Warszawa 2008, s. 7.

[9] B. Wildstein, Profile wieku, Warszawa 2000, s.119

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Beniamin R. Barber kontra McŚwiat
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.