Dla mamy nie ma rzeczy niemożliwych
Mama to ktoś, dla kogo nie ma rzeczy niemożliwych. Przekonuję się o tym, pracując jako pedagog w szpitalu dziecięcym.
W szpitalu dziecięcym, na oddziale chorób płuc, od rana panuje wielki ruch. Mamy zbierają z podłogi materace, na których spały obok łóżek swoich dzieci. Szybkie mycie w szpitalnej łazience, potem bułka i łyk wody mineralnej na śniadanie… Zaczyna się kolejny dzień. Kiedy mali pacjenci zabierani są przez pielęgniarki na badania i zabiegi, mamy porządkują ich łóżka, wietrzą sale, układają zabawki i obmyślają plan dnia…
Gdy rozpoczynałam pracę w szpitalu dziecięcym jako pedagog, z wielkim podziwem i pokorą obserwowałam postawy matek. Podporządkowały swoje życie trudnemu zadaniu opieki nad chorymi dziećmi. Tak często spotyka się dziś młode mamy, które narzekają na depresje związane z „siedzeniem w domu z dzieckiem”. Jakże bardzo bym im wszystkim zalecała kontakt z tymi szpitalnymi, cichymi bohaterkami…
Mama Pawełka czułaby się w szpitalu prawie jak w domu, gdyby nie tęsknota za dwuletnim Bartkiem. Jej sześcioletni synek ma ciężką postać bardzo zaawansowanej mukowiscydozy, w szpitalu jest od kilku lat niemal bez przerwy. Całe życie jego mamy toczy się wokół szpitalnej rutyny – tu dni tygodnia i miesiące są do siebie podobne. A jednak za każdą kolejną – pozornie smutną, uciążliwą – godzinę gorąco Bogu dziękuje. Pawełek żyje, jest pod dobrą opieką, a ona może przy nim być. Nauczyła się maksymalnie wykorzystywać czas – na rozmowę, czytanie bajek, zabawę przy kąpieli, rysowanie. Kiedy Pawełek śpi, robi na szydełku śliczne serwetki, które zdobią stoliki w dyżurce pielęgniarskiej i lekarskiej. „To moje małe hobby, takie tylko dla mnie” – uśmiecha się, jakby przepraszając. Mama sześciomiesięcznej Weroniki, dwuletniego Kubusia, trzyletniego Łukaszka, pięcioletniej Emilki i sześcioletniego Konradka zachorowała na gruźlicę. Musiała poddać się długiemu leczeniu w szpitalu, a jej dzieci trafiły na badania do dziecięcej kliniki chorób płuc. Z wielkim wzruszeniem obserwowałam, jak niezwykle silna jest więź matki z dziećmi. Maluchy dzielnie się trzymały, pomimo oddalenia od domu i przykrych zabiegów, wciąż rysowały laurki i pisały listy do mamy, aby podczas spotkania wręczyć kochanej mamusi. Z kolei mama, która była daleko, chora, bez możliwości kontaktu z dziećmi, na różne sposoby wysyłała im sygnały swojej obecności – a to zadzwoniła na oddział dziecięcy pielęgniarka z pozdrowieniami od mamy, a to przyjechał ktoś z rodziny z owocami, słodyczami i dołączoną kartką od mamy. Aż wreszcie któregoś dnia zadzwoniła sama mama, która już lepiej się czuła, i ze łzami zapewniała, że przez te wszystkie dni otacza bez przerwy swoje dzieci najczulszą opieką – modlitwą.
„Moja mama jest bardzo piękna” – mówi do mnie z powagą Bartek, który trafił do szpitala z domu dziecka. „Zajmuje się domem, gotuje obiady, sprząta i czeka na mnie. Proszę pani, czy mogę do niej zadzwonić?” – prosi. Kiedy dzwonimy do mamy, okazuje się, że nie może rozmawiać z synkiem. Jest zajęta. „Sprawa jest beznadziejna” – mówi do mnie lekarka prowadząca chłopca, którą zapytałam o sytuację Bartka. „Proszę się w to nie angażować. Ta kobieta jest w ciężkim stadium choroby alkoholowej. Nie jest w stanie zająć się dzieckiem”. Postanowiłam jednak porozmawiać z tą panią. Byłam przekonana, że każda mama ma w sercu swoje dziecko, nawet jeśli to serce jest bardzo poranione. Zadzwoniłam więc do mamy Bartka. Odebrała telefon. „Czy wie pani, że dla swojego synka jest pani najpiękniejsza?” – zaczęłam rozmowę dość niekonwencjonalnie. Cisza w słuchawce. „Pani syn czeka na panią, dla niego jest pani całym światem. Czy wie pani o tym?”. Cisza. A potem urywany szloch i potok słów, że ona też go kocha, ale nie radzi sobie sama ze sobą i nie potrafi tego zmienić. „Z miłości można wszystko – powiedziałam wtedy. – A przecież nie ma lepszej miłości niż miłość matki. Pani o tym wie, prawda?”. „Tak” – odpowiedziała. A w jej głosie, oprócz łez, zabrzmiała nadzieja i jakaś nuta stanowczości. Następnego dnia dowiedziałam się od lekarki prowadzącej chłopca, że jego mama zgodziła się na leczenie. „To cud, do tej pory nie było o tym mowy” – dziwiła się pani doktor. „A teraz jest nadzieja”. Mama to ktoś, dla kogo nie ma rzeczy niemożliwych – pomyślałam i uśmiechnęłam się. Dlatego Bóg też chciał mieć mamę.
W obecnych czasach niczego bardziej nie trzeba naszej Ojczyźnie jak zacnych, cnotliwych i świątobliwych matek chrześcijańskich. (…) Nie trzeba przypominać, jak ważne stanowisko na ziemi zajmuje matka i jak wielkie ma ona znaczenie. Niektórzy świątobliwi mężowie przyrównują ją do Anioła Stróża, a mówią nawet, że może ona więcej zdziałać niż anioł, gdyż może ona bezpośrednio oddziaływać na dziecko sposobami ziemskimi, a więc bardziej skutecznymi. (…) Matka chrześcijańska powinna zastąpić na ziemi takiego Anioła Stróża, którego jej dziecko nie może dojrzeć okiem. Matce bowiem, podobnie jak aniołom, Bóg powierzył piękne, ale zarazem odpowiedzialne posłannictwo, mianowicie pieczę nad własnymi dziećmi. Matka chrześcijańska ma je wychować dla samego Boga. Niech ten wielki przywilej zachęci polskie matki do większej wierności w wypełnianiu swych zaszczytnych obowiązków. Pomyśl, matko chrześcijańska, z jakim upodobaniem musi spoglądać na ciebie całe niebo, kiedy składasz rączki swojego dziecka do pacierza. Bóg z całym zaufaniem oddał w twe ręce duszę dziecka, abyś zasiała w niej ziarno dążenia do coraz wyższej doskonałości. Piętno Boże, jakie matka wyciśnie na duszy swego dziecka, będzie dla niego skuteczną obroną w walce z wszelkim złem. Twoim obowiązkiem, matko, jest te młode kwiaty otaczać czujną opieką i chronić je przed mroźnym oddechem zgorszenia. (…) Nikt i nic nie zbliża nas tak do Boga jak pobożna matka (…). Jeśli matka, spełniając należycie wielki i święty obowiązek wychowania, wyciśnie na duszy dziecka piętno Boże, zaprawdę, nie zdoła go zatrzeć najcięższy występek.
Panie, spraw, aby w dzisiejszych czasach upadku wiary i moralności, w każdym domu znajdowała się prawdziwa matka chrześcijańska, gotowa ofiarować wszystko, aby uświęcić duszę dziecka. Mniej byłoby wówczas nieszczęśliwych rodziców i dzieci – zapanowałby raj na ziemi.
Oprac. na podstawie „Kółka Różańcowego”, nr 3 (1936), s. 80-82.
Czy potrafię się cieszyć i dziękować Bogu za łaski, jakimi obdarzył mnie i moją rodzinę? Czy nie narzekam bez powodu lub z byle powodu?
Skomentuj artykuł