Fałszywy stomatolog

Logo źródła: Dziennik Polski Elżbieta Borek, Ewa Kopcik / "Dziennik Polski"

Trafili w ręce Włocha udającego dentystę. Stracili nie tylko pieniądze, ale także zdrowie. Chcieli mieć niezniszczalne zęby na całe życie i zapożyczali się, żeby spełnić te marzenia. Płacili majątek za protezy, wykonywane "techniką XXI wieku", które rozsypywały się po kilku miesiącach. Niektórych do dzisiaj ścigają windykatorzy.

- Gdyby wtedy, 4 lata temu, ktoś mi powiedział, że wizyta u stomatologa skończy się tak tragicznie, nigdy bym w to nie uwierzyła - mówi mama 20-letniego Marcina, któremu zabieg przerwał dobrze zapowiadająca się karierę piłkarską.

Podczas jednego z meczów chłopak stracił ząb od uderzania piłką. Wkrótce czekał go wyjazd do Włoch, więc zaczęli szukać dentysty, żeby mu wprawił protezę. Trafili do Italian-Dentu przy ul. Dietla w Krakowie. Gabinet szeroko reklamował się w prasie.

- Lekarz był Włochem. Jego słowa tłumaczyła nam kobieta, która była równocześnie recepcjonistką, asystentką przy zabiegach i kasjerką. Wówczas nie wiedziałam, że była też właścicielką gabinetu i żoną "dentysty". Lekarz zaproponował, że zrobi synowi nakładkę na wszystkie górne zęby, żeby je chronić na przyszłość przed podobnymi wypadkami. Zapewniono nas, że ta usługa ma dożywotnią gwarancję. Ustaliliśmy cenę 7 tys. zł. Dla mnie to była horrendalna kwota, ale pomyślałam, że się zapożyczę, bo to dobra inwestycja w syna. Dentysta rozwiercił mu wszystkie zęby w górnej szczęce, wypełnił je jakąś substancją, a następnie opiłował. Na czas oczekiwania na porcelanową nakładkę nałożył synowi prowizoryczną nakładkę plastikową. Po dwóch miesiącach nakładka się rozsypała. Poszliśmy ponownie do Italian-Dentu, ale wtedy okazało się, że gabinetu już nie ma. Nie udało się nam odnaleźć właścicieli, bo nie odpowiadali na telefony. Już wtedy zapłaciłam, tytułem zaliczki, 3 tys. 400 zł za zęby syna. Nie było mnie stać na kolejny wydatek u kolejnego dentysty. Czekaliśmy, że ktoś z Italian-Dentu odezwie się do nas, a tymczasem wszystkie zęby syna się wykruszyły. Pozostały same korzenie. Chłopiec stracił zdrowie, zęby i zaprzepaścił karierę piłkarską - opowiada mama poszkodowanego chłopaka.

DEON.PL POLECA

45-letni pan Zbigniew oprócz zdrowia i pieniędzy, stracił też nieruchomość. Kiedy w kwietniu 2004 r. po raz pierwszy pojawił się gabinecie stomatologicznym Italian-Dentu, włoski lekarz obiecał mu całkowite wyleczenie parodontozy z... dożywotnią gwarancją. W trakcie półrocznej terapii usunięto mu cztery zęby, w ich miejsce wstawiono mosty. Kosztowało go to 37 tys. 540 zł (w tym samochód matiz daewoo o wartości 7 tys. zł, który w rozliczeniu przekazał Ewie P., właścicielce gabinetu). To nie wystarczyło. Ponieważ w pewnym momencie zaczęło mu brakować pieniędzy na opłacenie dalszych wizyt, uzgodnił z właścicielką, że zastawi swoją 30-arową działkę pod Limanową - za możliwość przesunięcia kolejnych opłat. 31 maja 2004 spisali w kancelarii notarialnej przedwstępną umowę jej sprzedaży za 10 tys. zł. Pan Zbigniew potwierdził swoim podpisem odbiór tej kwoty. Z dokumentu wynikało, że przysługuje mu prawo do jednostronnego odstąpienia od sprzedaży, jeśli zwróci Ewie P. pieniądze do 2 sierpnia 2004 r. Niestety, prawdopodobnie uczynił ją również swoim pełnomocnikiem. - Nigdy nie dostałem tego dokumentu do ręki. Szczegółów nie pamiętam, ale z uzgodnień wynikało, że jeśli oddam Ewie P. 10 tys. zł, to ona tę umowę natychmiast zniszczy. W lipcu i w sierpniu 2004 r. dokonywałem stopniowych wpłat za usługi stomatologiczne. 6 sierpnia wystawiono mi dowód wpłaty 10 tys. zł. Pieniądze te przekazałem Ewie P. wcześniej, ale wtedy twierdziła, że nie ma czasu na wypisanie pokwitowania. Dokumentu zastawu działki mi nie zwróciła, bo najpierw tłumaczyła, że nie ma go przy sobie, a później zapewniała, że go zniszczyła i sprawy tej działki już po prostu nie ma. Żyłem w przekonaniu, że działka wróciła do mnie i więcej już na ten temat z nią nie rozmawiałem. Dopiero jakiś czas później, będąc w wydziale ksiąg wieczystych limanowskiego sądu, przeżyłem szok: dowiedziałem się, że właścicielem mojej działki jest Ewa P. - tak zeznawał na policji pan Zbigniew, przedstawiając równocześnie pokwitowania wpłat wystawione przez Italian-Dent.

Okazało się, że Ewa P. sprzedała działkę sobie. Występując w imieniu własnym oraz jako pełnomocnik pana Zbigniewa zapewniła, że sprzedający nie skorzystał z prawa odstąpienia od sprzedaży i nie zwrócił jej 10 tys. zł. W jego imieniu zobowiązała się również wydać nieruchomość samej sobie. W ten sposób działka o wartości 120 tys. zł przeszła na jej własność. Do transakcji doszło w tej samej kancelarii notarialnej, w której spisano przedwstępną umowę.
Tymczasem Zbigniew, nieświadomy tego, że pozbył się działki, żył w przekonaniu, że z parodontozą ma spokój do końca życia. Dostał przecież na to gwarancję. Wprawdzie tylko ustną, a nie na piśmie, co mu wcześniej obiecywano, ale wówczas jeszcze nie widział powodów do niepokoju. Wątpliwości pojawiły się, kiedy chciał skontrolować uzębienie, a gabinet był zamknięty i nikt nie odbierał telefonów. Na dobre przestraszył się w momencie, gdy dziąsła zaczęły mu krwawić, a zęby się chwiać. Poszedł do innego stomatologa, gdzie usłyszał, że parodontoza postępuje, a most jest do usunięcia...

Pani Alicja straciła zęby, zdrowie, pieniądze i pracę.
Jako profesjonalna tłumaczka języka rosyjskiego chciała mieć ładny uśmiech. Trafiła do Italian-Dentu, bo gabinet oferował "dożywotnie wyleczenie parodontozy".
- Miałam 18 swoich zębów, chciałam, żeby lekarz wykonał mi nowe protezy na dół i górę, osadzone na moich zębach. Lekarz poprzez tłumaczkę wyjaśnił, że dobrze trafiłam, bo oni dysponują materiałami najlepszej jakości, sprowadzanymi z Włoch. Także w Rzymie miały być wykonywane wszystkie prace protetyczne - opowiada Alicja. - Oznajmił, że przed nałożeniem protez musi przeleczyć moje zęby i wszystkie leczył kanałowo. Już to powinno być dla mnie sygnałem alarmowym, ale on był tak ujmujący w zachowaniu, że po prostu mu zawierzyłam. Umówiliśmy się na kwotę 10 tys. dolarów za całą pracę. Wówczas było to 30 tys. zł.

Horror zaczął się już w momencie zainstalowania górnej protezy. Bez wstępnej przymiarki proteza została osadzona w ustach kobiety na trwałym cemencie. Była niewygodna, krzywo założona, ale lekarz przekonywał ją, że tak musi być i że się przyzwyczai. Po założeniu dolnej protezy niemal natychmiast zaczęła odczuwać ból głowy. Miała problemy z mówieniem. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Bóle w żuchwie uniemożliwiały też jedzenie. Musiała zrezygnować z pracy, bo szczękościsk przychodził niespodziewanie i wówczas nie mogła rozewrzeć ust.

Tymczasem Italian-Dent został zamknięty. Kobieta szukała pomocy u lekarza na tej samej ulicy. Poradził natychmiast zdjąć protezy i ratować to, co zostało pod spodem. Przeszła trzy zabiegi chirurgiczne, obie protezy zostały zdjęte i najpierw wyleczono stan zapalny dziąseł. Okazało się przy okazji, że zamiast tytanowych wkładów miała w zębach nikiel, a protezy nie były wcale zamawiane we Włoszech, tylko wykonane z polskiego materiału w najbliższym punkcie na sąsiedniej ulicy.

Pierwsi pacjenci NZOZ Italian-Dent zaczęli się zgłaszać do Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie już w połowie 2005 r. Z bolącymi, niewyleczonymi zębami, zamkniętymi niby plombą i z niby porcelanowymi koronami, które okazywały się fałszywe. Gdyby nie ta fuszerka, gabinet Salvatore Z. pewnie działałby do dziś.

OIL zaczęła sprawdzać. I wtedy wyszło na jaw, że Salwatore Z., włoski "dentysta", a zarazem konkubent właścicielki przychodni,
nie ma prawa wykonywania zawodu w Polsce.

Izba Lekarska zawiadomiła prokuraturę. Pierwszy akt oskarżenia sporządzono pod koniec lipca 2006. Ewa P. została oskarżona o zatrudnienie cudzoziemców bez zezwolenia. Włoski "dentysta" - o świadczenie usług medycznych bez wpisu na listę Izby Lekarskiej. Obydwoje dobrowolnie poddali się karze. Sąd warunkowo umorzył przeciwko nim postępowanie, orzekając jedynie grzywny - 3 i 4 tys. zł. Śledztwo w sprawie oszustw prokuratura wszczęła dopiero pod koniec stycznia ub. roku, gdy zaczęli się do niej zgłaszać kolejni pacjenci Italian-Dentu. W ub. roku pokrzywdzonych było 10, dzisiaj jest ich już 15. Wzrosła również kwota wyłudzonych pieniędzy - z ponad 175 tysięcy do prawie 263 tys. zł. Zarzuty obejmują lata 2004-2006. Dotyczą wprowadzania w błąd pacjentów co do kwalifikacji włoskiego "dentysty", jakości użytych materiałów oraz zamiaru wywiązania się z udzielonych gwarancji. Biegli, powołani przez prokuraturę zbadali rzekomo cudowne specyfiki używane w Italian-Dencie i okazało się, że to środki najtańsze na naszym rynku.

Część prac wykonywała dla Italian-Dentu Irena Popielawska, prowadząca od stycznia 2006 r. Laboratorium Protetyczne przy ul. Starowiślnej w Krakowie. "P. informowała swoich pacjentów, że prace protetyczne są wykonywane we Włoszech i na materiałach włoskich. Faktycznie prace te wykonywałam osobiście - z materiałów niemieckich" - zeznawała protetyczka w czasie policyjnego przesłuchania. Oceniając umiejętności włoskiego lekarza na podstawie zleconych prac protetycznych, mówiła wprost: "...miał on jedynie marne pojęcie nt. szlifowania zębów. W osadzaniu, korygowaniu tych prac, według mojej oceny, miał małe doświadczenie zawodowe i usługi te wykonywał źle". Ceny w Italian-Dent - według jej opinii - przewyższały nawet ceny usług na Manhattanie!

Protetyczka w swoich zeznaniach mówiła też o pacjentach Italian-Dentu, którzy przychodzili do niej z prośbą o poprawki mostów i koron, a ona widziała, że już przymiarka u Włocha była wadliwa. Dlatego protezy zwyczajnie przeszkadzały. W najlepszym razie. Niestety, chore zęby wywoływały też inne komplikacje - choroby serca, nerek, wątroby, płuc, mięśni, doskwierające, nie pozwalające funkcjonować bóle głowy.

Kiedy jesienią 2006 r. gabinet został zlikwidowany, pacjenci musieli radzić sobie sami. Właścicielka, Ewa P., poszła rodzić trzecie dziecko Salvatore Z. i jak później zeznawała przed prokuratorem, w szpitalu skradziono jej komórkę, dlatego nie można się z nią było skontaktować. Jej partner przebywał rzekomo w Italii.

- Zostawiłam w Italian-Dent ponad 20 tys. zł, ale przecież otrzymałam dożywotnią gwarancję na moje nowe zęby! Kilka miesięcy po zakończeniu leczenia zaczęły się kłopoty, ale przychodnia była zamknięta, telefon milczał, zniknęła też strona kliniki w Internecie. Wysłałam list, który wrócił z adnotacją "adresat nieznany". Musiałam szukać pomocy, gdzie indziej. W klinice stomatologicznej UJ dowiedziałam się, że dziąsła mam w opłakanym stanie, a mosty założono nieprawidłowo, na niewyleczone zęby. Zostałam narażona na koszty, ból, upokorzenie i długotrwałe powtórne leczenie dziąseł i opiłowanych niestety zębów - tak o swoich doświadczeniach z Italian-Dent opowiada Urszula, pielęgniarka z Krakowa.

 

Podobną traumę przeżyła pani Maria, nauczycielka, która zapożyczyła się, by zdobyć na leczenie w Italian-Dent aż 38 tys. zł. Trafiła tam, gdy z powodu parodontozy wypadły jej dwa zęby. Wiedziała, że musi zainwestować w leczenie. Włoski dentysta obiecał sprawić, że już do końca życia nie będzie miała problemów z zębami. Ucieszyła się, ale radość nie trwała długo. W jej szczęce zaczęła gromadzić się ropa, a porcelanowe zęby popękały. Kilka razy odwiedzała gabinet "Italian-Dent" z reklamacjami. Dentysta i jego asystentka najpierw próbowali ją zwodzić: wmawiali jej, że wszystko jest w porządku i że porcelana odpada, bo we śnie zgrzyta zębami.

A potem po prostu zwinęli interes i zniknęli bez śladu.

Szybko okazało się, że zniszczone uzębienie i zamknięty gabinet to nie koniec horroru. Do znękanych pacjentów zaczęły przychodzić wezwania od firmy windykacyjnej, która groziła wystąpieniem na drogę sądową w razie niespłacenia weksli.

Skąd te weksle?

- Nie płacisz, nie masz zębów! Umawialiśmy się na 30 tys. zł, ale przed założeniem dolnej protezy Ewa P. zażądała ode mnie wpłacenia dodatkowej kwoty - bagatela - 36 tys. zł - opowiada Alicja. - Zapłaciłam już 26 tys., liczyłam się jeszcze w wydatkiem najwyżej 4 tys. Byłam w szoku. Próbowałam dowiedzieć się, skąd te dodatkowe koszty, ale właścicielka twierdziła, że się przeliczyła w pierwotnych szacunkach i tyle kosztowały materiały zamawiane we Włoszech. Po awanturze, dzięki "łaskawej" interwencji Włocha, przystała na 17 tys. dopłaty. Byłam w sytuacji bez wyjścia. Nie miałam dolnych zębów, ale nie miałam też gotówki. Podpisałam weksle, bo marzyłam tylko o jednym: żeby stamtąd wyjść jak najszybciej.

Na podobnej zasadzie weksle podpisywali inni pacjenci. Wpłacali część sumy umówionej na początku za całość pracy, na resztę podpisywali weksel.
18 grudnia 2008 r., a więc już po likwidacji gabinetu, Ewa P. zleciła firmie Vindico z Wałbrzycha windykację należności. Część spraw została załatwiona polubownie - ludzie woleli zapłacić, byle tylko nie mieć już do czynienia z Italian-Dentem. Część została skierowana do postępowania sądowego.
- W sumie podpisałam 6 weksli i dziś mam 6 spraw sądowych - opowiada Alicja. - Moim zdaniem jest to zwykłe nękanie, bo przecież można by się upomnieć o całą kwotę w jednym procesie. Nie zapłacę ani grosza. To Italian-Dent powinien oddać mi wszystkie pieniądze, jakie bezprawnie ode mnie pobrał. Leczył niedentysta, zamiast włoskiej porcelany dostałam robione za rogiem protezy, a zamiast tytanowych wkładek trujący nikiel...
Nie zapłacę; będę się sądzić z nimi aż do skutku; jeśli prawo zawiedzie, znajdę inne metody dochodzenia sprawiedliwości.

Tak mniej więcej wypowiadają się ludzie, poszkodowani przez Italian-Dent, a obecnie ścigani przez firmę windykacyjną. Zgodnie z porozumieniem między firmą Vindico a Ewą P. spółka upomina się o zwrot "należności" od 11 osób na kwotę ponad 65 tys. zł.

Poszkodowani pacjenci, ratując swoje zdrowie i resztki zębów, zgłaszali się do innych stomatologów. Część trafiła do Instytutu Stomatologii Collegium Medicum UJ przy ul Montelupich. "Według mojej oceny, wykonanie koron przez gabinet Italian-Dent było wbrew sztuce lekarskiej(...) proces chorobowy u pacjentki nie został zatrzymany, wręcz działania lecznicze przyczyniły się do postępu zapalenia przyzębia" - zeznawał dentysta Witold Jurczyński, oceniając stan zębów u pacjentki Moniki W. W podobnym tonie wypowiadali się inni lekarze i rzeczoznawcy, m.in. dr Maciej Stupka, biegły Sądu Okręgowego w Krakowie, powołany w prokuratorskim śledztwie. "Dolegliwości bólowe stawów skroniowo-żuchwowych oraz trudności w otwieraniu ust są najprawdopodobniej związane z wadliwie i niezgodnie z zasadami sztuki lekarskiej wykonanymi uzupełnieniami protetycznymi" - pisał w opinii po badaniu stomatologicznym Aliny. - "Nakłady finansowe poniesione przez tę pacjentkę są niewspółmiernie wysokie w stosunku do rodzaju wykonanej usługi oraz zastosowanych materiałów. Także stopień trudności przeprowadzonego leczenia nie uzasadnia tak wysokich kosztów".

Ostatecznie jednak rzeczoznawcy nie potrafili jednoznacznie stwierdzić, w jakim stopniu Włoch spowodował szkody w uzębieniu pacjentów. Brak bowiem dokumentacji medycznej, zdjęć i opisu sytuacji wyjściowej chorych.

Pacjenci mówią, że nikt nigdy tej dokumentacji w gabinecie nie prowadził. Przesłuchiwana Ewa P. twierdzi, że dokumentacja została zagrabiona przez właściciela lokalu przy ul. Dietla, kiedy ten "bezprawnie" wyrzucił ich z mieszkania.

- To się w głowie nie mieści - mówi S., właściciel lokalu, który od 2003 r. wynajmowała firma Italian-Dent. - Nie płacili czynszu, Ewa P. zameldowała się w moim mieszkaniu wraz z dziećmi i pod tym samym, moim adresem kartę pobytu obcokrajowca w Polsce otrzymał Salvadore Z., rzeczony dentysta z Włoch. Powiedzieli, że nie zapłacą grosza, póki ja nie zwrócę im kosztów adaptacji lokalu. Adaptacji żadnej nie wykonali. Kiedy dowiedziałem się, że Salvadore Z. nie posiada uprawnień do wykonywania zawodu, złożyłem wniosek do Urzędu Wojewódzkiego o skreślenie wpisu do rejestru Zakładów Opieki Zdrowotnej. Złożyłem też wniosek do Urzędu Meldunkowego o wymeldowanie dzikich lokatorów oraz wniosek o eksmisję do sądu. Ale Ewa P. mnie nie wpuszczała, nie odbierała też telefonów. W lutym 2007 r., kiedy poszła rodzić, opieczętowałem drzwi i zamknąłem dostęp do mojego lokalu. Następnego dnia dostałem telefon, że ktoś zerwał zabezpieczenia na drzwiach i wynosi wyposażenie do ciężarówki. Zgłosiłem włamanie na policję, ale patrol, który przyjechał na miejsce, stwierdził, że to wyprowadzają się najemcy wraz ze swoim wyposażeniem i wobec tego nie doszło do włamania. Po trzech dniach przyjechałem na miejsce, mieszkanie było puste i zdewastowane. Zostały tylko podłogi. Cała reszta: sprzęt medyczny, komputery, a tym bardziej dokumentacja zniknęła. Podobnie jak instalacja sanitarna i elektryczna, którą po prostu wyrwano ze ścian. Remont kosztował mnie ok. 100 tys. zł. Zaległości czynszowe tej pary wynoszą wobec mnie - bez odsetek - 52 tys. zł.

Tymczasem podejrzani nie poczuwają się do winy.
Podczas pierwszych przesłuchań w prokuraturze (w lutym ub. roku) zgodnie stwierdzili, że Salvatore Z. nigdy nie leczył żadnych pacjentów, a jedynie sporadycznie niektórych konsultował. "Pod pojęciem konsultacja rozumiem obejrzenie przypadku i postawienie diagnozy" - precyzował.
Ewa P. zaś twierdziła: - Oglądał zazwyczaj zdjęcia, czasem pacjenta, stawiał diagnozę i mówił, na czym ma polegać leczenie. Ustawiał to leczenie. (...) Nigdy nie wykonywał samodzielnie żadnej usługi pacjentom w Italian-Dencie.

Kto zatem leczył pacjentów? - Inni lekarze. Ja na to nie miałem czasu, ponieważ przyjeżdżałem do Polski okazjonalnie, żeby się spotkać z dziećmi - wyjaśniał Salvatore Z. Ilu "innych" lekarzy było zatrudnionych w Italian-Dent, nie potrafił już powiedzieć, ani też wymienić żadnego nazwiska. Podobnie jak właścicielka gabinetu: - Pamiętam jedynie imiona niektórych lekarzy: Michał, Agnieszka, Agata. Ale nie pamiętam już ich nazwisk - zapewniała Ewa P. prokuratora.

W czasie pierwszego przesłuchania Salvatore Z. twierdził, że we Włoszech pracuje jako lekarz stomatolog. Dostarczył nawet oryginał włoskiego dyplomu. Wynika z niego jednak tylko, że w 1991 r. ukończył studia na wydziale medycyny i chirurgii Uniwersytetu w Messynie, uzyskując tytuł mgr medycyny i chirurgii. Dowodu na to, że jest stomatologiem nie przedstawił. W czasie ostatniego przesłuchania w prokuraturze (pod koniec kwietnia) odmówił w ogóle odpowiedzi na pytanie, czy posiada jakąś specjalizację.

Ewa P. - wbrew zapewnieniom swych pacjentów - stwierdziła, że nigdy nie obiecywała im sprowadzenia materiałów protetycznych z Włoch i zlecania ich wykonywania tamtejszym firmom. Przyznała, że kupowała je w Krakowie, tak jak większość gabinetów protetycznych i stomatologicznych. Zapewniała też, że nigdy nie spotkała się z jakąkolwiek pretensją ze strony pacjenta. - Wręcz przeciwnie, ja otrzymywałam listy z podziękowaniami, kwiaty - opowiadała przed rokiem prokuratorowi. Ale w czasie ostatniego przesłuchania odmówiła już jakichkolwiek wyjaśnień.

Przed rokiem Ewa P. przyznała w prokuratorze, że jest współwłaścicielką kamienicy w centrum Krakowa oraz że należy do niej nowo wybudowany hotel w Łagiewnikach. Dzisiaj twierdzi, że nie ma żadnych dochodów, pozostaje na utrzymaniu rodziców, a na temat swej sytuacji majątkowej nie chce w ogóle rozmawiać z prokuratorem. Salvatore Z. przyznaje się tylko do posiadania 11-letniego mercedesa we Włoszech. Nieruchomości - ani w Polsce, ani za granicą nie posiada - zapewnia. Wygląda więc na to, że nawet jeśli sąd uzna roszczenia pacjentów za zasadne, będą mieć spory problem z ich egzekucją. Na poczet przyszłych kar prokuraturze udało się zabezpieczyć jedynie ok. 17 tys. zł (na koncie Salvatore Z.) oraz 3 samochody Ewy P., warte w sumie ok. 30 tys. zł.

- Akt oskarżenia będzie gotowy pod koniec tego miesiąca. Zarzuca oboju podejrzanym - Salvatore Z. i Ewie P. doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem 15 osób. Za zarzucane przestępstwa grozi do ośmiu lat więzienia - informuje Janusz Hnatko z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.

Oboje podejrzani będą odpowiadać przed sądem z wolnej stopy. Wobec Włocha zastosowano poręczenie majątkowe - 10 tys. zł. Ewę P. zwolniono z kaucji, gdyż tłumaczyła się koniecznością spłaty kredytów we włoskich bankach, które zaciągnęła na budowę hotelu. Kilka lat temu zapewniała nas, że właśnie tam planuje przenieść swoją klinikę stomatologiczną. "Budujemy w Łagiewnikach własny hotel z kliniką. Czy robilibyśmy to wszystko, gdyby mąż był oszustem?" - pytała podczas naszej rozmowy w 2006 r.

Tym razem pani Ewa nie zdecydowała się na rozmowę z dziennikarzem. W hotelu "Lorenzo" przyjął nas jej brat. Niestety, nie wiedział, czy siostra jest w hotelu, ani nie znał numeru jej komórki...

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Fałszywy stomatolog
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.